Legenda o przeznaczeniu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Legenda o przeznaczeniu |
Pochodzenie | Zaszumiały pióra |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zjednoczenia Młodzieży |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Słońce kapało złotem; łąki i pola mieniły się tęczą. Łany kłosiste żyta i pszenicy błyszczały jak atłas; i spokój i cisza była wielka.
Pomiędzy lasem kłosów szło młode pacholę, wysmukłe, bujne niewyczerpaną myślą, gorące zapałem. Szło pewne siebie, z wiarą w trafność swych kroków, z odwagą, nawet z zarozumiałością.
Lecz staruszek Los i matka Fortuna, pomni na młodość i niedoświadczenie pacholęcia, szli za niem w pewnem oddaleniu, uważając na każdy jego krok.
Ono zaś bawiło się wesoło, rwało po drodze zioła i kwiaty, plotło z nich cudowne wieńce i stroiło niemi głowę.
Wreszcie łąki ukwiecone skończyły się, nie widać było traw, ani ziół różnorodnych; tylko obszerny łan pszenicy.
Pacholę szło prędko, odpychając z niecierpliwością ziarniste dobre kłosy, które niby w pokłonach skłaniały ku niemu swe złote głowy. Pacholę gniewało się, obfity, ciężki łan drażnił je, męczył.
Oczyma szukało czegoś bardziej błyszczącego, świetniejszego.
Pacholę dążyło na oślep, popychane przez fantazję.
Szukało, aż znalazło.
Był to ogromny łan maków, krwisto-czerwonych, świecących jak rubiny, oprawne w złote ramy kłosów.
To były tylko wątłe, nikłe maki bez wartości, jedynie świecące zdaleka.
Biedny młodzieńczyk został oczarowany. Z żądzą młodocianą zaczął rwać pełnemi garściami piękne maki, tarzał się w nich, rozkoszował, i był taki szczęśliwy, taki rozpromieniony.
Los i Fortuna stali na boku milcząc.
Mówili do siebie oczyma:
— Niech się nacieszy, niech się upaja, niech rozkosz trwa.
Czy nastąpi przesyt?....
Długo na to Los i Fortuna czekali z cierpliwością, z którą dochodzi się do wszystkiego.
Aż ujrzeli przesyt.
Maki spowszedniały pacholęciu, zbyt prędko więdły, za płaskie, za wiotkie, nazbyt powierzchowne miały listki.
Były utopią.
Pacholę osłabło w swym zapale, lśniące urodą maki zaczęły je drażnić, nawet niepokoić.
— Więc to tylko złuda? — myślało złotowłose pacholę. — Więc po za błyszczącą urodą niema nic w tych kwiatach tak świetnych z pozoru? Są bez woni i bez wartości, więdną, czernieją, schną i stają się śmieciem. Gdzież jest ich dusza? Czy one mają serca? Czy tylko płonące głowy, które porywają imaginację, które nęcą wzrok? Więc to są moralne trupki w jaskrawej szacie królewskiej?
— Wstrętne! Wstrętne! a tak unoszą wyobraźnię, tak podniecają namiętność i szał.
Z nerwową szybkością zaczęło pacholę zrzucać z siebie zwiędłe, pokurczone płatki, i z rozpaczą widziało się przez nie otoczonem. Maki czepiały się młodzieńca ze wszech stron, rozchylały przed nim swe purpurowe łona, w których pulsy kołatały tylko życionośne, bez atomu duchowości. Cudne ich kształty były jedynie formą bez treści.
Pacholę odrzucało je od siebie z niechęcią i odrazą, one zaś oplatały je uściskiem, chcąc zatrzymać dla siebie.
Wreszcie pacholę omdlało.
Zmęczone walką z tą krasą bezduszną, straciło pamięć i zbolałe osłabło zupełnie.
Wówczas Los i Fortuna, cicho, bez słowa, dźwignęli zmordowane pacholę i troskliwie przenieśli je tam, gdzie pacholęciu miało być dobrze, gdzie zaspokoi się głód duchowy młodzieńczyka, gdzie oczy jego ujrzą prawdziwy, nie ułudny blask.
Pacholę ocknęło się, otworzyło zmęczone powieki; źrenice były jeszcze pełne gorącej barwy maków. Ale pierś chłonęła w siebie jakąś rzeźwość i dziwny, uzdrawiający aromat.
To nie jest duszący zapach maków, który uderza do głowy i sprawia zamęt, to jakiś inny, cudowny powiew, pełen energji rzeźkości i fantazji, pełen zarazem niepojętego czaru.
Pacholę podniosło się ciekawie, rozejrzało dokoła i ogarnęło je zdumienie. Nad niem szumiały bujne, złote kłosy pszeniczne.
— Ja to już znam, ja tu już byłem! Ukochać tego nie mogłem i uciekałem! — szepnęło z przerażeniem.
— Lecz teraz zostaniesz — rzekł staruszek Los, przesuwając się obok zdumionego pacholęcia.
— I ukochasz to, coś nienawidział! — szepnęła Fortuna tocząc się na swem kółku.
— Kto wy jesteście? — spytało pacholę.
— Jam jest odwieczny Los.
— A ja wirująca Fortuna.
— I to wyście mię tu przenieśli?
— Nie; przeniosło cię Przeznaczenie, tylko na naszych ramionach.
— Gdzież ono jest?...
— Ono jest.... w tobie — rzekła Fortuna.
— W twojej duszy — dopełnił staruszek Los. Bo każdy człowiek swoje Przeznaczenie nosi w sobie, ale najczęściej nieświadomie. Przeznaczenie jest duchem dobrym, lecz w ludzkiej jaźni ma wrogów potężnych, z którymi walczy.
Gdy człowiek wstępuje n a drogę niebezpieczną, gdy stawia fałszywe kroki, popycha go tam Namiętność, która jest najgroźniejszym wrogiem dobrego ducha, Przeznaczenia. Ten duch jest wysłańcem Boga, więc musi być dobrym.
— Zatem, powinien panować zawsze, — zagadnęło pacholę.
— Ale wówczas nie byłoby walki — odrzekła Fortuna.
Nie byłoby instynktów ani namiętności, rozum ludzki i wola stałyby się biernemi.
Gdzie zaś niem a walki, nie może być zwycięstwa.
— Przeznaczenie — mówił Los — zwycięża wtedy, gdy rozum i wola nie ulegną złym instynktom, lecz zwalczą je. Jeśli namiętność ogarnie i umysł ludzki, wówczas Przeznaczenie usuwa się a panuje wszechwładnie — Fatum, to zaś niesłusznie łączą z Przeznaczeniem. Fatum — to konieczność, nieszczęście wieńczące zwycięstwo zmysłów.
— A jeśli rozum i wola ulegną uczuciu szczerszej miłości, co wtedy? — spytało pacholę.
— Wtedy rozciąga nad nimi skrzydła — Przeznaczenie. Ono sieje dobre uczucia i rozdaje ludziom.
Ale Fatum czyha zawsze by zniszczyć jego twory. Walka trwa, rozstrzyga zaś ją skłonność ludzkiej jaźni do dobrych lub złych instynktów. Czasem, gdy obie skłonności się zrównoważą, walka nie ustaje.
— Więc mylnem jest sądzenie, że nikt się nie obroni od Przeznaczenia? — pytało pacholę.
— Przeznaczenie swoje każdy nosi w sobie — powtórzył Los. — I ty młodzieniaszku, gdybyś nie doznał przesytu i wstrętu wśród maków, byłbyś przez nie pochłoniętym. Grzązłeś w nich, pchany namiętnością, przejrzałeś, z pomocą rozumu — więc myśli, cierpiałeś zawiedzionem uczuciem miłości, ocalił cię dobry instynkt, Przeznaczenie zaś wyniosło cię z nieszczęścia.
— A wy oboje co robiliście?
— My byliśmy bierni. Gdyśmy zauważyli w tobie moc Przeznaczenia uratowaliśmy ciebie. Ale my jesteśmy zmienni, służymy tak samo Przeznaczeniu jak i Fatum. Takim jest udział nasz wśród ludzkości.
Mówiąc to, oboje znikli w mętnych oparach tajemniczych.
Pacholę uczuło że świt wstaje, świt jego szczęścia.
Roztęsknioną duszę wysłało na pasma, na różane smugi wstającej światłości, i ogarnęło je marzenie, błogość nieziemska. Pacholęciu zdawało się, że ma skrzydła u ramion. Zgarnęło moc kłosów złotych na swą jasną głowę i całując je w uniesieniu, padło na kolana. Wzniosło ręce w górę, jakby do onej światłości duchowej i zawołało z pełnej piersi.
— Gratias tibi, o Domine!