<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Ona odchodzi
Pochodzenie Zaszumiały pióra
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zjednoczenia Młodzieży
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ONA ODCHODZI...


Na Olimpie zasiadano do nowej uczty. Bogini Ceres okazała się hojną. Po spożyciu Ambrozji i Nektaru, roje dziwacznych karlików wniosło złote tace i misy pełne wykwintnych jarzyn. Cerera rozdawała swe dary.
Wielkie, seledynowe grona fasoli, długie szmaragdy ogórków, gładko wypolerowanych, lub o szorstkiej włosiennicowej powierzchni. Ogromne krwisto czerwone pomidory, błyszczące, pełne różowego soku. Wyglądały jak klejnoty. Na innych półmiskach rozkładały się dumnie, otoczone zielonemu liśćmi, ścisłe, perłowe głowy kalafjorów, rubiny buraków. Tam karlik niesie wspaniałe szyszki, jak bukiety karczochów, ładne złotawo-żółte brukwie i białe kalarepy.
Mnóstwo jarzyn pięknych barwą i kształtami, smacznych. Karzełki uginają się od bogactw matki Cerery, znoszą co raz nowe dziwa, ściągnięte z różnych części świata.
Hojną jest matka ziemi. Lecz najpiękniejsze jarzyny idą na talerz ślicznej córki Cerery, żony podziemnego boga Plutona. Młodziutka Prozerpina jest w gościnie u matki, już szósty miesiąc bawi na Olimpie, przyjmowana owacyjnie przez cały areopag. Bogowie wysadzali się na umilenie czasu wdzięcznej koleżance, każdy na swój sposób chciał ją zabawić. Matka witała ją dywanami fijołków, pod jej stopy słały się pyszne tkaniny z białych przylaszczków, złotych jaskrów, i zielonych aksamitnych traw. Powiewały nad nią wachlarze z irysów i białych lilji, baldachimy róż i moc kwiecia różnego. Do kraśnych ust boginki spływały purpurowe grona wisien, różowe korale czereśni. Na ziemi świeciło mnóstwo małych krwawniczków poziomek, i granaty czarnych jagód. Apollo napawał ją muzyką; w przyrodzie wszystko grało. Mały pazik Apollina — słowik — śpiewał hejnały dla pięknej Prozerpiny. Wilgi roznosiły echem swój gwizd, hukała kukułka, klekotały bociany. Wszystko rozradowane, szczęśliwe z nadejścia — Wiochny. Nawet zimnociałe żaby nie zostały obojętne, co dzień wieczorem do spółki z derkaczami zawodziły tęskne opowieści do su bogince. Miodowym dźwiękiem grały na lirach roje pszczół, basowo dudniły chrabąszcze, a stada dzikich gołębi jęczały monotonnie, co raz wyżej podnosząc głos.

„I my kochamy cię
I... my ko.. cha... my... cię
I... my... ko.... cha.... my.... cię“....

Marząca bogini Wenera rozsiewała na powitanie Prozerpiny miłość w naturze. Wszystko się kochało, tęskniło. Djana urządzała dla niej bogate łowy, Neptun ubierał rzeki i stawy w piękne brylantowe łuski, marszczył toń w koronkowe desenie, narzucał na wody ciemne aksamitne płachty. Aurora dawała jej w dani seledynowo-różowe poranki, Febus — powiernik Apollina darzył ją jaskrawą kulą słońca i błękitem obłoków. W nocy oświecała ją bladolica bogini Selene. Lecz najwspanialsze widowiska sporządzał dla niej sam Jowisz. Grzmiał z armat Olimpijskich i tytaniczne hurkoty przewalał wzdłuż firmamentu, ciskał ogniste race piorunów, świecące gzygzaki i złote materje błyskawic. Zaciemniał obłoki czarno-sinemi zwojami chmur, różował je zachodem, krwawił purpurą.
Olimp ścigał się w zabawach.
I oto już przy końcu wakacji pięknej boginki, Cerera urządziła ostatnią pożegnalną ucztę.
Po spożyciu jarzyn, matka ziemi zaprosiła wszystkich bogów do swych ogrodów na wety. Febus rozsypał drabinki promieni, po nich Olimp spłynął na ziemię.
Cóż za przepych! jakie piękno!
Bogowie chodząc po ogrodach oniemieli z podziwu.
Istna przepaść owoców.
Zielenieją winnice, oblepione ciężkiemi gronami, zielone jak z chryzolitu, jak żółte bursztyny, czarne jak zlepione kulki z lawy. A wszystkie lśnią, przeświecając sokiem i pestką. Śliwy granatowo-fiołkowe w siwym meszku i zielone okrągłe ich siostry i złoto-żółte i różowe. Całe trzęsienia z śliwek. Złocą się morele, nęcą wzrok wytworne pluszowe brzoskwinie. Grad czerwonych jabłek, barwne dzbanki gruszek, i rajskie jabłuszka, jak koliberki oblepiają gałęzie, zakrywając liść.
Nisko na grzędach widać opasłe, szare melony w siatkach, na wypadek pęknięcia; są bardzo dojrzałe. Leżą zielone góry arbuzów, jeden rozłamał się ukazując soczystą czerwoną miąż. W pewnej odległości od tego pospólstwa, spoczywa dumny arystokrata — ananas. Cały w płaszczu z czerwono-żółtego atłasu pięknie pikowanym, na głowie nosi szumny djadem, sztywny i kolczasty, szarozielonej barwy. Ciemno-ceglane granaty o twardej skorupie, migdały, orzechy, świeże figi i przeróżna moc słodyczy, rozsianych szczodrą dłonią Cerery.
Bogowie nie mogą się nacieszyć.
Tylko Prozerpina, choć dla niej są te cuda, ma smutną minę. Zjadła gronko winne, przeźrocze i świeże jak jej młoda pierś i chodzi zamyślona wśród tworów matki, przeczuwając prędki odjazd. Z boskich oczu Prozerpiny płynie melancholja, rzewną tęsknotą oddycha jej łono. I cisza wieje od niej i poddanie i bezmierna ociężałość. Już tylko polny konik zaćwierka jej czasem ze zwiędłej trawy, z powietrza dochodzą wrzaski odlatujących kluczy żórawi.
Bogowie raczą się owocami; a Prozerpina trochę sennie duma.
Nagle pośród bogów pojawił się Hermes, skrzydełka na piętach miał zapylone, widać odbył daleką podróż. Bogowie spojrzeli na niego ciekawie, Prozerpina zadrżała.
— Co przynosisz?... — spytał chór bogów.
Hermes kłaniał się pokornie na wszystkie strony, a widząc bladość Cerery uśmiechnął się złośliwie.
Na swej skrzydlatej nodze zrobił kilka skoków do Prozerpiny i zgiął się przed nią do ziemi.
— Przychodzę do Ciebie, o złotolica, jako wysłannik Wułkanowładcy, małżonka twego, który pragnie abyś już zeszła w jego ramiona, o wiosenna pani. Hades przygotawia się na twe przyjęcie. Cerber otrzymał nowy garnitur zębów, by mógł cię bronić od ziemskich napaści.
Prozerpina zbielała na twarzy.
— Kiedy to ma nastąpić?....
Hermes dotknął czołem ziemi.
— Natychmiast, kwiecie przyrody, mam rozkaz odprowadzić cię do bram Tartaru a tam oczekują piekielne roty i Cerber z nowym garniturem zębów. W głębi zaś Hadesu tęskni za tobą Płomieniowładny twój małżonek.
Prozerpina posłusznie spuściła głowę.
— Idę — szepnęła z tajonym żalem.
Hermes zadowolony z poselstwa rzucił się do winnic i począł słodkie grona łapczywie objadać, tak jednak, aby nie zobaczyła Cerera.
Hermes przeczuwał, że za swe poselstwo nie dano by mu owoców.
A Cerera wpadła w rozpacz. Ziemią posypała głowę i jęła się żalić. Wszystkim bogom oblicza zaszły mgłą, lecz nic poradzić nie mogli. Małżonek upominał się o swoją żonę, Musiała iść. Tylko Jowisz, znany zdrajca szeptał na ucho Prozerpinie, aby nie słuchała męża, i z nim puściła się w podróż. Kusił ją, namawiał, obiecywał, że się zamienią w gołębie, lecz nic nie wskórał. Prozerpina chciała pozostać wierną żoną, a Junona — patronka małżeństw, pochwalała jej to gorliwie, pragnąc jednocześnie zrobić na złość Jowiszowi.
Po hucznych pożegnaniach, bogowie gremjalnie odprowadzili Prozerpinę do bram Tartaru.
Tylko Jowisz i Junona nie byli w orszaku. On został, bo mu nie wypadało odprowadzać poddanki. Junona postanowiła pilnować go, by się nie zmienił w gołębia.
Biedna Cerera przez czas podróży żółkła z zazdrości o córkę, z gniewu płonęły jej policzki, cała postać schudła i zwiędła. Złote włosy bogini posiwiały, rwała je z głowy.
Już nie była świetną panią, w wieńcu z kwiatów, zbóż wszelkich i owoców. Żal ją zgryzł, postarzała.
I oto w przyrodzie zielone liście struchlały, pożółkły, zaczęły się kurczyć. Poszarzały trawy, zmierzch wionął na ziemię. Białe włosy Cerery rozsnuły się na polach, oplątując siecią smutne rżyska.
Orszak stanął u celu. Bogowie uściskali słodką Prozerpinę i na szarych pasmach mgły unieśli się do Olimpu. Cerera nie poszła. Runęła na ziemię i jęła wyć z rozpaczy.
I oto w przyrodzie zahuczały wiatry, jęk poszedł po lasach, liść opadał hurmem. Wszystko zczerniało, zmąciło się w jeden kłąb smutku.
U bram Tartaru nastąpiło rozstanie.
Prozerpina rzuciła się w ramiona zbolałej matki. Ostatni, słoneczny uśmiech dała jej na pożegnanie i otoczona hufcem podziemnych rot, weszła w państwo Plutona. Cerber stugłowy, powitał ją przyjaznem kłapaniem strasznych paszcz, a gdy odeszła zawarł bramę Tartaru i stanął na straży, wyszczerzając z wściekłością nowe, groźne kły.
Cerera leżała na ziemi wyjąc z bólu.
Ale gdy piękną Prozerpinę wziął w swe dębowe ramiona potężny Pluton, małżonek jej i pan, i tulił śliczną boginkę namiętnym uściskiem i całował ją i pieścił, matka Cerera rozerwała szaty. Żal okrutny, ból, zawiść szarpnęły nią z siłą morskiej nawałnicy, i płacz jej buchnął po ziemi. Szloch i jęk zatrząsł jej królestwem.
I oto w przyrodzie lunęły deszcze, wielkie kropliste, zaciemniając falą świat. Płakały drzewa, spłynęły wodą suche trawy. Nagie gałęzie wznosiły żałośnie w górę sterczące badyle. Łkanie napełniło przestwór.
Wszystko wołało dokoła.
— Jesień! jesień.... beznadziejna jesień.
Symbol żałoby matki Cerery.
Na Olimpie Jowisz zły na Cererę mruczał:
— I czego ta baba wyrzeka? zbabrała mi ziemię łzami.
Poczem jął zbierać sine opary z łez Cerery i zamrażać je na przyszły śnieg.
— Zasypię babę, dość mam jęku.
A Cerera płakała wciąż.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.