Lepsze czasy/Wędrówka narodów

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Lepsze czasy
Rozdział Wędrówka narodów
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WĘDRÓWKA NARODÓW

Mam wrażenie, że cała reforma finansowa i tak zwana sanacja skarbu odbywa się wyłącznie i jedynie moim kosztem. Wyczerpałem już wszelkie źródła dochodów, sprzeniewierzyłem kilka grubszych sum, naruszyłem kilka depozytów, wypożyczyłem od przyjaciół wszelką gotówkę i wszelkie walory, których w porę nie zdążyli ukryć przede mną. Dosyć! Dłużej nie mogę! Nie mogę płacić za mizerną kolację dwóch rubli w złocie, nie mogę płacić za upranie kilku kołnierzyków czterech dolarów albo dwudziestu dwóch franków szwajcarskich. Poddaję się! Kapituluję! Proszę mnie wziąć do niewoli! Proszę mi zająć Rurę!
Warszawa jest dziś najdroższem miastem na kuli ziemskiej! Za pieniądze, które tu wydajemy, moglibyśmy brać udział w karnawale nicejskim, za to, co nas kosztuje każdy łyk rodzimego powietrza, przesyconego influenzą, grypą, pruderją, gadulstwem i plotkarstwem, moglibyśmy oglądać piramidy, Beduinów, cuda Luksoru, pałace dożów, gaje na Korfu i grotę na Capri.
Rozumiem, że sentyment, dawne nałogi, neurastenja trzymają nas tu jeszcze mocno — w Ziemiańskiej i u Lourse’a. Ale istnieje przecież jakaś logika! istnieją jakieś prawa przyrodnicze i ekonomiczne! Musi nadejść wreszcie dzień, kiedy wątłe więzy pękną, fale ludzkie popłyną tam, gdzie życie jest łatwiejsze, milsze, tańsze, niefrasobliwsze i piękniejsze! Nie trzeba doprawdy być aż prorokiem — wystarcza chwila zastanowienia, a prosty wniosek sam się myślicielowi nasunie: nadejdzie dzień, w którym my, Warszawiacy, będziemy świadkami nowej wędrówki narodów! Najpierw oczywiście stracą cierpliwość i przejrzą na oczy ludzie ubożsi. Zerwie się Przyokopowa, Targówek, Szmulowizna i, gnana koniecznością, ruszy w świat przez Czechosłowację, Austrję, Włochy, aby się osiedlić wreszcie na Rivierze. Następnie ta sama żelazna konieczność chwyci za kark ludność Żelaznej Bramy i ulicy Gęsiej, wyrzuci ją z sadyb odwiecznych i przerzuci na brzeg północny Adrjatyku, poczem Wizygoci nasi będą sprzedawali szelki i szproty między Porto Rose i Rovigno. Za nimi pociągną długim sznurem ku Zachodowi dzielnice śródmieścia: ulica Czysta pod wodzą mego przyjaciela, Gustawa Zmigrydera, przepłynie kawał Morza Śródziemnego i osiedli się na Korsyce, aby dać światu nowego Napoleona w odpowiednim kostjumie. Plac Warecki, Szpitalna, Boduena, Mazowiecka, uzbrojone w dzidy i kramsztyki przejdą Pireneje i rozbiją namioty w Kastylji. Ja sam — tak mi Boże dopomóż — poprowadzę tubylców z Koszykowej, Polnej, Natolińskiej ku słonecznym wybrzeżom dawnej Kartaginy.
Warszawa w owym czasie — pod opieką miłościwie nam panującego ministra skarbu — będzie już tak droga, że tylko najwięksi potentaci finansowi na krótki pobyt w tem mieście pozwolić sobie będą mogli. Arnold Szyfman przytuli się gdzieś w suterynie na Powiślu, Marjan Dąbrowski żywić się będzie skórkami od pomarańcz i razowego chleba, Heinzel, Kunitzer, Szereszewski, Poznański, Maurycy Zamoyski zawiążą towarzystwo akcyjne celem kupienia dla własnego i natychmiastowego użytku jednej porcji flaków garnuszkowych w jadłodajni na Browarnej.
Do „Astorji“ zaś — na parówki z chrzanem i na śledzia z garniturem — przyjedzie specjalnie Vanderbildt z Ameryki, Rockefeller zajmie miejsce wieczyste do cna wyłysiałego Makuszyńskiego, przyczem okaże się, że podróż Nowy Jork — Southampton — Gdańsk — Warszawa, nawet w pierwszej klasie luksusowego parowca, tańsza jest od pary kretonowych kalesonów u B-ci Jabłkowskich.
Na turystę wracającego z tajemniczej Warszawy, patrzeć będą już wtedy w Europie, jak na dziwowisko, jego portret zamieści chętnie każde pismo ilustrowane w rubryce „Kaprysy miljarderów“.
Co się w owej — niezbyt doprawdy odległej — epoce stanie z niedołęgami, których lenistwo, albo choroba woli zatrzymają tu, na starych śmieciach, tego doprawdy sobie nie wyobrażam. Być może, że wrócą dla nich znów błogosławione czasy niewolnictwa i handlu ludźmi. To ich odrazu wybawi z wszelkich kłopotów materjalnych. W halach targowych na placu Kercelego, na specjalnej podściółce ze słomy siądą sobie spokojnie obok członków Związku autorów dramatycznych członkowie ZASP-u, dalej — przyodziani w kołdry i portjery — malarze i wreszcie — we frakach na gołem ciele — muzycy. Każdy restaurator, każdy zamożniejszy kmiotek będzie mógł, zamiast dzisiejszego kanarka, nabyć na własność i zamknąć w klatce dorosłego poetę lirycznego, dobrze owłosionego pianistę albo poprostu śpiewaka operowego.
Cierpliwsi z pośród tych nabywców zajmą się napewno hodowlą nowych odmian i kto wie, jaki tam gatunek ludzki wyrośnie ze skrzyżowania autora dramatycznego z jego własnym recenzentem...
Czekajmy a zobaczymy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.