[186]
Liryki kazimierskie
I
Wzgórza mnie wzięły w białe posiadanie;
Jeszcze przez chwilę jestem w rozramionach
Widoków widnych, mrozów uszczypliwych,
Gwiazd z miedziorytem cienkich krajobrazów;
Wróble mnie wzięły w skrzydłe posiadanie,
O, jeszcze czuwam ponad tropem ptasim.
I czuję. Czucie przenoszę na czubkach
Palców — jak kulę ulotną czarodziej;
Pięć strun mych dłoni obracając w północ,
Pięcioma chłonę złoty wiew południa,
Aż tak je składam w wieczne pożegnanie,
Jakbym miał objąć twarz śpiącej kobiety.
Bo tu, gdzie wzgórza kładą łby na łapach,
Tu twe wezgłowia odnajduję święte;
A tam, gdzie rzekę ostry mróz naprężył,
Tam twój kręgosłup zastygł w zachwyceniu;
Tak jesteś wielka w tej bezbrzeżnej złudzie,
Że litość bierze nad twą klęską małą.
Poniosłaś klęskę. Ja poniosę dalej
Nozdrza zamarzłe, wargi nadkruszone;
Czas mnie poniesie w klimaty starości,
[187]
Głód — na postoje spopielonych ognisk,
Gasnąca gwiazda — w swój miedzioryt cienki;
Gwiezdne mnie wzgórza wezmą w posiadanie.
II
Bo kto nas rodził, rodził nas odlegle —
Lecz pomyśl: dalsze mogły być te bóle,
Te krzyki matek mogły ponad czasem
Kołować w kręgach dalszych niż mgławice;
Szpadel grabarza mógł twe prochy zwiędłe
Mościć — pod moją zaledwie kołyskę.
I tak się łudzę, że nie ty to jesteś,
Nie ty to jesteś, ale ta, co przeszła,
Swój portret ciemny rzucając na ścianę,
Lub bezimienna — mokry liść na szybę.
Nie ty to jesteś, ale ta, co przyjdzie
Stukać w me kostki bosymi stopkami.
I tak się łudzę — zwierzę zamyślone,
Ciałem skazane na jedyne ciało,
Które przyniosłaś zwierzęciu mojemu:
To twoje zwierzę — zwierzę wniebowzięcia.
Tak, to ty jesteś: zrodzona z przypadku,
Na mój przypadek jak wieko zapadła.
...Aż las się zawrze ponad miastem każdym,
W którym płakałaś ze strachu przed szczęściem;
Aż rdza rozkruszy te ozdobne lampy,
[188]
Które gasiłem rozjątrzoną dłonią;
Aż słońca połkną spieniony ocean,
Który nas wznosił — sczepionych na tratwie...
III
To były inne pagóry; też inna,
Podlejsza rzeka żebrała ich łaski;
Były — pamiętasz? — krajobrazy liche,
Które słowiczy omiatał języczek.
Tutaj już pora srebrnych skroni wzeszła,
Tu dzwonią w gajach pękające drzewa.
Więc się nie wpraszaj. Przymilnym paluszkiem
Nie chodź po szybach niewidomych z mrozu;
Ślady twych włosów na jutrzennym śniegu
Stróż nasz roznosi wiklinową miotłą;
Wiem: pewnej nocy próbowałaś krzyknąć,
Sąsiad zdjął fuzję, wytropił zająca.
A potem byłem przy łupieniu kota;
Widziałem nagość pośladków zajęczych,
Kucharz mi wskazał gicze, wątpia, comber,
Kuśnierz pochwalił atłasowość sierści.
Więc się nie wplątuj w sidła zastawione
W tych nowych lasach, urodzajnych w żniwo.
Bo jestem z nagła bogaty utratą,
Idę gorący na tłach pokostniałych,
Znów czuję zapach: sterylnych pościeli,
[189]
Znów wznoszę dotyk: do głaskania pustek;
A ty co chciałaś? Aby głód mój świecił
Głową twą ściętą, hosanną na tacy?
IV
Do Kazimierza jadą ludzie starzy;
O, jacy młodzi z tym kwiatem przy twarzy,
Który jest piołun, ma na imię: odlot,
A do którego skrzydlaci się modlą.
Skrzydlaci ciężko, na zawsze, przed nocą;
Nie co fruwają, lecz ci, co odchodzą.
Widziałeś odlot starych ptaków? One
Każde swe ścięgno badają zwątlone,
Prostują skrzydła — wpierw z krzykiem, a potem
Stojące krzyżem, wpadają w drętwotę;
Czy jeszcze skrzydłom przyjazne powietrze,
Czy raczej dzioby wbić w ziemię jak miecze?
Nasz ptak tu spocznie. I kiedy przeminie
Czas nasz oddzielny — jak dwie złomu skrzynie,
Pośród przeszłości złocistych pamiątek
Niech leży ptaka zbutwiałego szczątek,
Aż w miękkim wapniu swój szkielet roztopi
W epok umarłych jaszczurczy hieroglif.
Takie są dzieje. I taka jest księga
Wzgórz wirujących w sennych czasokręgach,
Wąwozów zmiennych, które noc rozwiera,
[190]
A dzień znów grąży w kopalnianych erach.
Takie są dzieje na nasze nadzieje,
Nim kropla spadnie, zanim wiatr przewieje...