[3]LIST DO WALENTEGO POMIANA ZAKRZEWSKIEGO
(ZWIERZAJĄC MU RĘKOPISMA, NASTĘPNIE W XXI TOMIE B. P. P. WYSZŁE) [1].
ABSURDITÉ. — Toute chose avancée par nos antagonistes, contraire à notre routine ou au dessus de notre intelligence. Dictionnaire contemporain[2].
I.
Zaledwo się myśl tego wydawnictwa wszczęła,
Pytasz mię, jak je nazwać — «Pisma», albo «Dzieła»?
Jakbyś do obu nazwisk tajemne miał wstręty.
Pojmuję to i wraz ci odpowiem, Walenty!
— A naprzód, gdyby na myśl przyszło księgarzowi
Zebrać regestra, listy, notatki i kwity,
Któremi Voltaire (lubo pisarz znamienity)
Zaszczepić usiłował swemu powiatowi
[4]
Rękodzielnię zegarków[3] — o, powiem ci szczerze,
Iż książkę, stąd powstałą, że taką agendę
Zwałbym «Dziełem», i więcej: że jest dziełem, wierzę,
Niż mnóstwo innych, których i zwać tu nie będę.
— Tak samo nie tragedje rozwlekłe Byrona
Dziełami jego nazwałbym, lecz te namiętne
Powiastki greckie, których nić u jego łona
Snowała się, a strofy ulatały smętne,
Jak duchy, którym wcieleń czas odmówił chyży,
I płaczą, że nie były armji biuletynem[4],
Kochankiem, bohaterem, męczennikiem, czynem,
Że czas skąpił im gwoździ i drzewa — do krzyży...
Jakkolwiek co innego z tragedją Szekspira,
Dramy jego są dzieła; i u Danta niemniej
Pieśń dziełem jest, napozór całej i przyjemniej
Zamknięta, i dzwoniąca rytmem wkrąg, jak sfera.
Owszem: im większy sztukmistrz, tem słowo a dzieło
Bliżej się, nie w bliźnięcy, w trzeźwy uścisk wzięło,
I jedno znasza drugie, posiłkując wzajem,
Jak prawo, gdy przekwitnie ludu obyczajem.
Zwij więc, jak chcesz! Współczesność minie niestateczna,
Lecz nie ominie przyszłość, korektorka wieczna...
............
Powiem ci tylko, ani ukryć się poważę,
Co myślę, gdy wyrzecze kto słowo: «Poeta».
Im zdaje się, że dziewięć panien kałamarze
Noszą mu, a warkocze każdej, jak kometa,
A wzrok, jak nieba lazur lub noc południowa,
Szaty jak obłok, poszept jak mgła porankowa;
Że jaw, że jawu złoty wół i lew miedziany,
I że nietoperz dziejów, którego wciąż głowa
Dysze, a tułów bywa co wiek wypychany,
Że płowy lampart, tudzież innych bestyj stado,
Mijają go, że łacno do stóp mu się kładą...
Więc czoło wieszcza, taką otoczone szczwalnią,
Są, którzy chłodzić radzi słowem przyzwoitem,
I myślą, że sprostują cię i urealnią,
A ty, przy owem cierpiąc, cierpisz jeszcze przy tem.
Jakoż, gdyby Mickiewicz, po owych już wstrętach
Zapanowawszy, gdyby nie zostawił wieści
O krytykach warszawskich i o recenzentach[5]
Niejeden dziś z objętych w pisma tegoż treści,
Niejeden z onych, którzy żółć mu nieśli zgniłą,
Przeczyłby: «Jako żywo! (mówiąc) tak nie było,
Wcale nie! — Uczciliśmy poetę, aż miło.
I żaden wiersz Adama, boleścią wyparty,
Nie spotworzył się, prawdę zapisując w karty,
Ni gdzie w poety szale ulgi szukał człowiek.
Czytelnik to połyka, odkupuje to wiek...
............
Nie! — wcale grzechu tego nie mamy na sobie,
Składka jest — jest i posąg — i kwiaty na grobie».
............
Podobnież Juljusz, gdyby, w «Beniowskim» lub w owych
Feuilles-volantes[6], nie zostawił o współczesnych śladu,
Że nie on, oni raczej, przy zmysłach niezdrowych
Będąc, nadziei jednej szukali: z nieładu,
Aż po niemałej trudów i bólów kolei
Przypomnieli nareszcie... «Potrzebę idei!»
[5]
Czy mniemasz, że ciż sami dziśby nie głosili:
«Jako żywo!! — Mniej więcej Juljuszaśmy czcili!»
Również, gdy mam już prawdę mówić tym ichmościom,
Zgon Zygmunta toż winien «Polskim Wiadomościom»[7].
Inaczej bowiem: «Owszem», rzekliby, przy zgonie
Czuliśmy blask, co jego usłoneczniał skronie,
Rok żałoby jak Grecja nosząc po Byronie!»
A ktoby śmiał zaprzeczyć, byłby to już istny
Machiawel[8], i demagog[9] i człowiek zawistny!
Więc z tego wniosek, ile rzeczą jest poczciwą
Różę zwać różą, tudzież pokrzywę pokrzywą,
Ani że głosić zdrajcą godzi się człowieka,
Który mówi, iż gwóźdź jest podobien do ćwieka,
I, w chrystusowe wierząc szczerze człowieczeństwo,
Wielbi gwóźdź, wcale drugim nie rając męczeństwo,
Głosząc przytem, iż śmierci zniknie zczasem skaza
Przez zwycięstwo — wszelako, że gwoździe z żelaza!
Otóż, tych rzeczy wcale ubarwiać nieskory,
Marzyłem o powieści bynajmniej okaźnej,
A która działaby się prozaicznej pory,
Nie czasu fantastycznej doby niewyraźnej,
Nie czasu świtów mgławych, czerwonych zachodów,
Co dziwne tła dla ludzi mają i narodów.
I chciałem właśnie ową że wykazać prozę,
Której się pisarz dotknąć uważa za zgrozę!
W pałace z tęcz, w tęcz szlaki wabiąc czytelnika,
By mu się świat tam zamknął, gdzie książkę zamyka.
Owszem więc, mój bohater i jeden, i drugi
Wielkich nie czynią rzeczy, to zaś ich spotyka,
Co ludzi miernych albo małoznaczne sługi.
Homo Quidam[10], z wejrzenia coś do ogrodnika
Podobny... (acz przez łzawe oczy Magdaleny
I Chrystus Pan nie większej wydawał się ceny,
Ani się jej jak Jowisz nagle stawił Stator[11],
Ani jak mąż wielmożny i rzymski senator.)
To więc w nawiasie kładąc, dodać mam niewiele,
Jedno, iż do dziś jeszcze mądrość nasza cała
Składa się z greckiej, rzymskiej i tej, co w kościele
(A która przez żydowski ród nam się dostała).
Zaś Arthemidor Grek jest i Zofja z Hellady,
Mag z Izraela[12]. Młodzian, co upada blady
Pomiędzy tłumem, wszystko miał na bohatera,
Lecz prawdy chciał i, idąc za mistrzami w ślady,
Tuła się — i fatalność jakaś go obdziera,
Trud współczucia zawodów nastręcza obficie,
Ten i ów, nim mu prawdę da, zabierze życie —
I, pięknym będąc, nie jest ukochan od onej,
Miękkością popsowanej, a rytmem natchnionej,
Która ma wiele z Grecji, lecz perska tkanina,
Azjacki płaszcz, jak wężów obwija ją ślina.
I, jakby nie czas już był na miłość, mój młodzian,
Wywróconego kosza kwiatami przyodzian,
Przypadkiem więc pogrzebion, jak zabit przypadkiem
W miejscu, gdzie go sprzeczności zawiodły przypadki,
Prawdy nie znając (lubo może jej był świadkiem),
Bohater, a za pole bitw cóż znalazł?... Jatki!
[6]
Miałżeby to być przeto obraz pokolenia,
Co w wilję chrześcijańskiej prawdy objawienia,
Między zachodem greckiej i żydowskiej wiedzy,
Dziko rośnie i ginie, jak zioło na miedzy,
A za patronów jeśli w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wypędzone
Z ciał, które żołdak rzymski popychał ostrogą,
Przedmęczeńskie i w wieków wieki uwielbione.
............
II.
Tego, coś dotąd czytał, pisać miałem wstręty,
Przeto, iż chemją trąci, trąci alembikiem[13],
I jest, jakobym w bajce handlował bydlęty,
Wołając: «Zapęd głupi nazywani tu dzikiem,
Wół z rogi złoconemi jest bursowy[14] cielec,
Żołądek jest publiczność, doktryner widelec».
Któżby chciał tak wycinać w pień Raje majowe,
By widz leniwy, w stronę pozierając owę,
Coraz to nowszy przedmiot odbitym czuł w oku,
Nie domyślił się ruszyć — i umarł... w szlafroku!
Ale widziałeś, ale dotknąłeś rękoma
Publiczności prywatnej, ile nieruchoma
I jako, z autorem gdyby który raczył
Nieco się współtrudzić, pierwejby zrozpaczył.
Aż przyjdzie czas niebardzo i wiele czekany,
Gdy jako za Szekspira dni, iż był nieznany,
Wołano, z koni ciężkich zsiadając o mroku:
«William, potrzymaj strzemię! A z którego boku!
Cóż, będę z lewej strony zsiadał — czyś oszalał?
Nierozgarnięty chłopiec! Lub wódką się zalał..»
I Szekspir stąd, gdy stylu jasnego kryształy
Przejmie, Falstafów[15] lepsze poda ideały!
I będzie postęp wielki w grubijaństwa stronę,
Jakkolwiekby je cudza słodziła ogłada,
Kupiony polor wdzięczył, guziczki złocone,
Ton obcy, który zawsze, czyj jest, się wygada.
A skoro przez lat wiele cichości i nocy
Pisarz jaki zacniejsze poczucia rozbudzi,
I poczną drgać nasiona, czy kamienie w procy,
Czy serca, ku wskrzeszeniu poruszonych ludzi,
I on od niwy własnej wezwany poszeptem
Żywiołów «Jestem!» rzecze, nazwą to konceptem.
A choćby rzekł: «Męczeństwo prawdy jest świadectwem,
Bez względu, czy toporem, krwią czy jakiem śledztwem
Znaczone, czy obelgi pogodnem przeżyciem»,
Katechistyczną nocję[16] tę nazwą «odkryciem»!
Jest bowiem męczennika palmy nadużyciem
Nie być wymalowanym z suchotniczą twarzą
Na węglach, które, iż są gorejące, parzą!
(Indyjskie to, o ile boli; ile łudzi,
Francuskie, a o ile ułomne, to ludzi!)
I koniec jest, że marność ta, pod dni ostatnie
Zygmunta[17], gdy rozrywał skrzydłami tę matnię,
Nawpół już ulatując — że ta powiatowość
W imię kapusty (rzeczy skądinąd wybornéj)
Pozwie go, iż pominął swoją narodowość,
Człekiem że był zanadto, że minął grunt orny,
Brzozy płaczące, bydła wracające trzody,
A szukał, szukał kędyś pomiędzy narody,
Gdzieś — u świętego Piotra grobu, lub w nowinie
Apokalipskiej[18] perły że rzucał...
[7]
III.
O, tak, o, tak mój drogi! Czas idzie, śmierć goni,
A któż zapłacze po nas? Kto oprócz ironji?
Jedyna postać, którą wcale znałem żywą,
Pani wielka i zawsze w coś ubrana krzywo,
Popioły ciche stopą lekką ruszająca,
Z warkoczem rudym, twarzą czerwoną miesiąca.
Ta jedna!... A cóż więcej ci powiem na wstępie?
Oto, że w świat wchodziłem, gdy w największej sile
Poetów trzech (co właśnie zasnęli w mogile)
Śpiewało — że milczałem — i znów pióro strzępię,
Jak kłos o sierpa ostrze: a powiedz mi, proszę,
Kto przy mnie jest i fałsze wyrzuca macosze?
Owszem, quantumque reges delirant, Achivi
Plectuntur[19] i jest w błędzie, kto się temu dziwi.
— Jako więc, w świata tego którejkolwiek stronie,
Na mchu jeśli w odludnym przylegniesz parowie,
Planeta ci się zaraz pod twe małe skronie
Zbiega, i czujesz globu kulę za wezgłowie —
Tak mówię ci, że, skoro istota poety
Zebrać u piersi swoich nie umie planety,
Całego chóru ludzkich współłez i współjęków,
Od ziemi do macicy tej najwyższych sęków,
Od karła do olbrzyma, od tego, co kona,
Do tego, co zawisnąć ma jutro u łona:
Zaiste, niech mnie taki nie uczy, co jasne,
A co ciemne! — On ledwo że wie, co przyjemne!
Bo jam nie deptał wszystkich mędrców i proroków,
Ale mię huśtał wicher, ssałem u obłoków
I czułem prochów atom na twarzy upadłéj.
Sfinksy znam, czerwieniły się skąd, czemu bladły —
Boga, że znikający nam przez doskonałość,
Nie widziałem, zaprawdę, jak widzi się całość,
Alem był na przedmieściach w jego Jerozalem.
W wodzie obłoków krzyżem pławiąc się czerwonym,
Zwierzokrzewowe psalmy mówiłem z koralem,
Z delfinem pacierz, glorję z orłem uskrzydlonym...
I właśnie, gdy rzecz wszczynam poziomego toru,
To nie przeto, ażebym sługą był wyboru,
Lecz, że mię wciąż dolata trumny zatrzask nowéj.
Dziennik donosi: «Ten się struł, zabił się owy:
Pracował w Ossolińskich księgozbiorze sporo.
Zbyt czuwał, konstytucję niedość krzepił chorą...[20]
............
Prawda, prawda! Lecz jakżeż może być inaczéj,
Skoro, na grobie każdym, rozwartym z rozpaczy,
Porzucawszy gałązki, zasłonicie przepaść,
Mówiąc: «Idź, uszczknij listek!» Ale któż ci powie,
Że się załamie ziemia i nie możesz nie paść
Nogą na obróconej ku niebiosom głowie...
Owszem, tę prawdy stronę uważając za rdzę,
Malowany samotrzask zastawią ci w rowie,
Na korzyść serca... Sercem tem — szkołą tą — gardzę!
|