Listy O. Jana Beyzyma T. J./List L

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST L.

Fianarantsoa, 26 czerwca 1904.


Od wieków już nie miałem żadnej wiadomości od Ojca, którą z największą niecierpliwością oczekuję; sam też nie pisałem, bo nie mogłem; mieliśmy tu wcale niemiłą niespodziankę — poczta nie szła. W Marsylji urzędnicy marynarki strejkowali, więc okręty nie odchodziły, przez co naturalnie i poczta przerwana. Dałby Bóg, żeby się te historje nie powtarzały, bo, nie wiem jak innym, ale mnie strasznie to nie na rękę. Nie na tem jednak koniec kłopotu. Przybył tu X. Biskup Caset wizytować Betsileo. Wizyta kanoniczna, jak zwykle, toć przecie nic nowego i nie myślałem nawet, żebym ja mógł mieć jakie przeszkody w budowie. Aż tu w kilka dni po przybyciu X. Biskupa mówią nam, że generał Galieni chce sekularyzować schroniska trędowatych na całej wyspie i że już telegrafował do Francji z zapytaniem, czy ma wykonać swój zamiar, czy nie. Nie potrzebuję, zdaje mi się, tłumaczyć Ojcu, że ten zamiar generała niekoniecznie przypadł mi do gustu, mimo to jednak nie zważałem wiele na te gadania, bo, pomyślałem sobie, zobaczymy co Matka Najśw. powie na to. Pomodliłem się zaraz, prosiłem Matkę Najśw., żeby nie pozwoliła na te głupstwa i, nic w nieczem nie zmieniając, czekałem co z tego wykwitnie. Dzięki Bogu, ufności w opiekę Najśw. Pani ani na chwilkę nie straciłem, ale że nie może człowiek nie czuć tego co czuje, więc i mnie ckliwo trochę robiło się koło serca. Pilno mi było bardzo dać znać do Karmelu, że jestem w opałach, ale ani sposobu, bo poczta nie szła. — A, no kiedy nie, to nie, dziej się wola Boża. Przyszedł do mnie jeden z Ojców i mówi, że X. Biskup waha się co do robót moich, zatrzymać je, czy nie, bo urzędnicy z wyższych sfer mówią X. Biskupowi, że jeżeli Ojcowie mają rozum, to przestaną budować schronisko, gdyż trędowaci będą oddani w opiekę świeckich na całej wyspie. W parę dni potem wzywa mnie X. Biskup do siebie i mówi toż samo. Odpowiedziałem na to: X. Biskupie, o zatrzymaniu robót i myśleć niema co, boby to było oznaką zupełnej nieufności w opiekę Matki Najświętszej, co być nie może. Potem powiedziałem mu resztę racyj, jakie miałem i stanęło wreszcie na tem, żeby dalej budować. Po niejakim czasie zapytuje znowu X. Biskup u sądu, co słychać o zamiarze generała. Ciż sami urzędnicy, którzy radzili wstrzymać się z budową, powiedzieli X. Biskupowi, że niema czego się obawiać, można budować, bo zakłady dobroczynne prywatne będą szły tak jak pierwej. Czy ta burza zażegnana zupełnie, czy nie, tego nie wiem; łatwo być może, że znowu pojawi się jaka przeszkoda nieprzewidziana, mniejsza o to, jużem się oswoił z tem, że droga przede mną porządnie chropowata, co krok, to jakaś trudność większa lub mniejsza mnie spotyka. Narazie każda taka niespodzianka wprawia mnie w kwaskowaty nieco humor (mówiąc wyraźniej — złości się Tatar), bom nieumartwiony tak, jakbym powinien być; w gruncie jednak rzeczy, cieszy mnie to wszystko, bo przez to wyraźniej okazuje się opieka Najśw. Mateczki, która zawsze radzi o swojej czeladzi. W piątek, dnia 10 czerwca, w samo święto Najśw. Serca Jezusowego, dowiedziałem się, że memu schronisku nie grozi narazie niebezpieczeństwo, dlatego proszę, żeby Ojciec był łaskaw, czyto w »Misjach katolickich«, czy w »Intencjach Apost.« ogłosić, że ja w imieniu nieszczęśliwych trędowatych, których mam i mieć będę, pokornie dziękuję Boskiemu Sercu za wybawienie nas od kłopotu — ja zaś odprawiłem dziękczynną Mszę św. na podziękowanie Panu Jezusowi i Jego Najśw. Matce za opiekę nad nami.
Nowych fotografij nie posyłam, bo jeszcze ich nie mam, w Bogu jednak nadzieja, że niezadługo będę mógł Ojcu takowe przesłać. Niech Ojciec z łaski swej żebrze dla mnie gdzie i jak się tylko da zakupywanie łóżek. Wiem, że w kraju bieda była, a teraz jeszcze gorsza wskutek tej wojny w Japonji, ale to nic nie znaczy. Matka Najśw. wskutek wojny nie przestała być łaskawą; nie dozwoli Ona, żeby moje schronisko stało pustką dla braku funduszy na utrzymanie chorych — proszę śmiało żebrać.
Teraz muszę Ojcu jeszcze wspomnieć o jednej trudności, którą nie ja miałem, ale jeden z moich czarnych pacjentów, a która Ojca pewno ubawi. Przyszedł do mnie jeden z chorych i mówi: »Chodź Ojciec zobacz Pawła, ma silną febrę, a boi się ciebie zawołać, bo wie, że mu dasz chininy, której pić nie chce, bo gorzka. Powiedział mi, że jak będzie się widział umierającym, to ciebie zawoła, żebyś go wyspowiadał i zaopatrzył«. Nie chciałem wierzyć, żeby ten Paweł nie chciał zażyć chininy dla goryczy, bo to nie dziecko, ale ogromne chłopisko. Idę i pytam: »Pawle, czy to prawda, że nie chcesz lekarstwa, bo gorzkie? Daj mi rękę, niech zobaczę czyś chory, czy zdrów«. Wziąłem go za puls i rzeczywiście gorączkę miał silną. »Chory jesteś, mówię mu, zaraz ci przyniosę lekarstwo«. On na to: »Napróżno Ojcze, nie będę pił, bo gorzkie« i, mówiąc to, skrzywił się tak, jakby nie jedną, ale co najmniej jaki dziesiątek zielonych cytryn rozgryzł naraz. Nie zważając na to, rozpuściłem chininy w wodzie (w opłatku żaden z nich nie potrafi połknąć) i mówię mu: »Wypij to, boć przecie gorączka silna może cię zabić, jeżeli nie chcesz lekarstwa, to znaczy chcesz się zabić, a nie masz prawa, bo piąte przykazanie nie pozwala«. On ciągle swoje: »Nie będę pił, Ojcze, bo gorzkie, niedobre«. Żeby skończyć to ceregiele, powiedziałem mu: »Wypij, a potem mi powiesz, że nie chcesz go pić — rozumiesz? Jak to wypijesz, a będzie później potrzeba, to ci dam drugie tyle — gól«. Choć z niechęcią, ale wypił wszystko, krząknął potężnie i mówi: »Gorzkie«. Jako odpowiedź na to, włożyłem mu trochę cukru do ust i odszedłem.
Niech Ojciec teraz sam powie, jak tu się dziwić, kiedy czasem mały dzieciak nie chce lekarstwa wypić, bo niedobre, kiedy chłop, długi jak Madagaskar, tak kaprysi jak dziecko.
Muszę już skończyć, bo brak czasu na dłuższą gawędkę nie pozwala. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najświętszej i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.
P. S. Ma Ojciec wiedzieć, że jeżeli nie co do przygód, to w nazwiskach moich piskląt prześcignąłem Robinzona Kruzoe. On miał Piętaszka, a ja mam dwu co się nazywają Wtorek Jan i Wawrzyniec; jedna chora nazywa się Izabela Sobota, a niedawno temu umarł Ludwik Piątek. Niech się zgłosi jeszcze dwu takich facetów, a będzie może cały tydzień z nazwisk.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.