Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST LXII.

 
Fianarantsoa, 26 listopada 1906.


  Dawno już do Ojca nie pisalem nie dlatego, żebym nie chciał, albo z lenistwa, ale dlatego poprostu, że mi nie dało. Dobrze mówi przysłowie, że rada dusza do raju, ale grzechy nie puszczają; dotychczas nie mogłem myśli zebrać, żeby się zdobyć choć na króciutki bodaj liścik, dlaczego tak, tego wytłómaczyć nie umiem.
U nas obecnie lato, t. j. pora deszczowa – niezłe deszcze spadają jak zwykle, pioruny też sypią często jak z worka, ale i burz mieliśmy tu kilka wcale niezłych.
17-go października około godziny 8 wieczorem spotkała nas niekoniecznie miła niespodzianka: rozigrała się burza na dobre, pioruny tak grzmociły, że aż miło było słuchać i patrzeć – wicher dął silny i deszcz lał ulewny; trwało może jakich dziesięć minut, potem naraz pozimniało i łoskot się zwiększył, bo urżnął grad co się zwie, jakby chciał pokazać, że on przecie więcej znaczy, niż ulewny deszcz; pojedyncze gradziki nie były zbyt wielkie, ot tak może jak laskowy orzech, ale że wicher dął silny, więc tłukł grad z podwójną siłą. Po tej burzy nie było poco mi iść obejrzeć schronisko, bo ciemno i niebezpieczna przeprawa, droga bowiem zamieniła się w rwący potok wskutek spadającej z gór wody.
Nazajutrz rano, zaraz po Mszy św., poszedłem zobaczyć, co się dzieje z moją budową. — Szkodę znalazłem, ale — dzięki Bogu — niezbyt wielką, kilkadziesiąt szyb wybił grad, a innej psoty burza nie wyrządziła. Ogrody wcale nieuszkodzone.
W parę dni po tej tarapacie dostałem 30 rs. od hr. Ilińskiego z Wołynia. Tak mi się wydało, jakgdyby Matka Najśw. chciała nas upewnić, że nami się opiekuje zupełnie, jakgdyby była powiedziała: poniosłeś stratę, bo taka była wola mego Syna, ale masz oto jałmużnę na załatanie tych dziur w oknach, o nic się nie obawiaj, bo ja jestem z wami. Chwała i dziękczynienie niech będą Pani Najświętszej za tę Jej łaskawość po wszystkie wieki.
W połowie listopada przechodziła niedaleko nas trąba powietrzna; nie mogę Ojcu powiedzieć, w jakiej odległości, ale bardzo blisko nas przeszła i nam żadnej szkody nie zrobiła. Malgasze nazywają trąbę taką Rambondanitra, czytaj Rambundánitr — znaczy to dosłownie ogon nieba. Harmat i strzelb nie mają Malgasze, ale bronią się od takiej trąby w bardzo prymitywny sposób: rozpalają wszędzie ognie i robią ogromną wrzawę dla rozpędzenia takiej trąby. Dlaczego to robią, wątpię, żeby mogli wiedzieć, ale to wstrząśnienie powietrza ogniem i krzykiem pomaga. Malgasze wogóle z natury krzykacze zawołani, byle co najmniejszego to będą wrzeszczeć, a cóż dopiero kiedy się nadarzy taka sposobność, jak ta np., że chodziło o odpędzenie trąby. Może sobie Ojciec wyobrazić, jaki to był hałas, kiedy z wszystkich stron pozbiegali się, kto tylko mógł przybiegnąć, a każdy darł się, jak tylko mógł. Czyby taki koncert pogłaskał jakie muzykalne ucho, to inna kwestja, ale wrzawa była jak tego potrzeba, a właśnie tylko o to chodzi w takim razie.
Dziwią mnie bardzo tutejsze skały — tyle w nie uderzy co roku piorunów, a na tych skalach i śladu tego nie znać — wprawdzie niczego to sobie kamyki, mające, nie wiem, ile dziesiątków albo i setek metrów wysokości i szerokości, a ciągną się na nie wiedzieć ile kilometrów — jednak tysiące piorunów to też niebyle co: a na tych kamiennych grzbietach ani śladu nie pozostawiają.
O postępie robót nic jeszcze Ojcu donieść nie mogę, bo się jeszcze takowe w obecnym sezonie nie rozpoczęły; robotnik jeszcze zajęty po różnych posterunkach, niecierpiących zwłoki, mam jednak w Bogu nadzieję, że już wkrótce i u mnie rozpocznie się znowu ruchawka. Dziej się Najświętsza wola Boża. Przygotowuję co, gdzie i jak mogę, i czekam niby cierpliwie. Zabrały mi moje czarne pisklęta prawie wszystek czas, co miałem do pisania, więc rad nie rad muszę narazie skończyć, żeby poczty nie stracić.
Módlcie się za mnie, żebym mógł prędzej dojść do tak upragnionego otwarcia schroniska, jak o Was wszystkich codziennie pamiętam we Mszy św. Matka Najśw. niech Wam wszystkim razem i każdemu zosobna dopomaga i błogosławi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.