Listy ze Szwecyi/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy ze Szwecyi |
Wydawca | Salomon Lewental |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Drukarnia S. Lewentala |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie chcielibyśmy zbytkiem szczegółów obciążać czytelników naszych i dawszy próbkę pierwszych posiedzeń, nieco obszerniejszą, o następnych starać się będziemy mówić jak najtreściwiéj, tak jednak, abyśmy o ogólnym toku rozpraw dali wyobrażenie.
W poniedziałek, dnia 10 sierpnia, na porządku dziennym stało pytanie: Czém się odcechowywa wiek kamienia gładzonego w Szwecyi? Zabytki téj epoki czy należy przypisywać jednemu i temu samemu ludowi, lub téż przypuścić rozmaite plemiona, zamieszkujące różne strony i części kraju?
Pierwszy odezwał się w tym przedmiocie sędziwy patryarcha archeologii szwedzkiéj, uczony Nilsson, ale co mówił? ani my, ani sekretarze, ani buletyn ogłoszony — nie wié. Nastawialiśmy uszy, przykładali do nich ręce, prosili o cichość, nic to nie pomogło, czcigodny Nilsson mówił zwrócony do ławek zajętych przez panie — i wszystko co powiedział, przy płci pięknéj zostało. Oprócz panny Mezdorf, wątpiemy, aby ta piękna połowa kongresu, wiele z tego korzystała. Po nim młody konserwator muzeum, p. Oskar Montelius, przedstawił mappę archeologiczną Szwecyi, rozmiarów znacznych, wskazując na niéj okolice najżyzniejsze i położone ku południowi, jako najwięcéj obfitujące w zabytki.
Cztery rodzaje grobowisk wymienił, stanowiące osobne działy i okresy: 1-mo dolmeny, 2-do grobowce z galeryami, 3-o trumny kamienne i 4-to groby z nasypami, mogiły. — Po nim p. Rygh mówił o Norwegii, dzieląc ją co do zabytków na dwie części. Aż do 65 stopnia idzie krzemień podobny do Szwedzkiego i prąd jeden, tu zmienia się charakter zabytków, materyał z jakiego są wyrabiane i zwiastuje z północy idący drugi prąd Lapoński.
Po nich p. Bertrand wtrąca bardzo zajmującą kwestyę o epoce, w któréj ren i inne zwierzęta zostały przyswojone przez człowieka. Zapytuje on, czy troglodyci polowali na reny, czy je już hodowali? Montelius dowodzi, że szczątków rena nie ma w Szwecyi, w epoce pierwszéj kamienia. Kwestya domestykacyi rena i innych zwierząt, jeszcze wcale nie została rozstrzygniętą, gdy p. Hildebrand zaczyna czytać o Dolmenach i zastanawia się, czy te grobowce są dziełem jednego ludu, jednego plemienia, lub téż różnych. Wiadomo, że w Europie, w Afryce nawet, mnóstwo dolmenów się znajduje w różnych i oddalonych od siebie miejscowościach. — Cóż są dolmeny? P. Hildebrand widzi w nich ideę — domu dla umarłych — mieszkania na wzór mieszkań żywych ludzi wznoszonego.
(Można by tu przypomniéć cmentarze stare litewskie, z chatkami nad grobami, zupełnie na wzór chat zwykłych stawianemi, i urny niektóre słowiańskie, w kształcie domków — Muzeum Berlińskie).
P. Worsaae zabiéra głos znowu w innym przedmiocie, winszując archeologii, iż już wydała owoce stanowcze, dowiodła bowiem pomnikami, że dwa prądy immigracyjne zaludniły Szwecyę, jeden idący z północy, od Rossyi i Finlandyi, drugi z południa i zachodu, że się z sobą spotkały na téj granicy, którą wskazał p. Rygh i że już dziś nikt Finnów nie ma za aborygenów w Szwecyi.
Inni panowie powracają do zadań poprzednich. P. Daly mówi o pomnikach egipskich (z powodu Szwecyi?) P. v. Quast chce w dolmenach widziéć nie domy, ale świątynie, p. Howorth zaczyna o migracyi ludów Kaukazu, gdy — szmer się robi, wszyscy wstają, król wchodzi. W kilku słowach uprzejmych wita kongres, przybywszy od godziny dopiéro do stolicy i zasiada obok prezydenta. Król szwedzki Oskar II, ma postać piękną, wzrost dosyć słuszny, twarz, w któréj typ południowy widoczny, oczy i włosy ciemne, fizyognomię przyjemną. Na pierwsze posiedzenie przybył w surducie mundurowym, z jednym adjutantem.
P. Howorth wraca do pierwotnéj wędrówki ludów z Kaukazu i wskazuje tę kolebkę, jako źródło, u którego poszukiwać należy rozwiązania wielu zadań archeologicznych. Po nim zabiéra głos p. de Quatrefages i ze stanowiska antropologii, rozbiéra kwestyę przyswojenia zwierząt i migracyi ludów. Powiada, iż ludy zajmowały ziemię w miarę, jak lodowniki nikły i w czaszkach różnych widzi typy odmienne plemion, które w różnych epokach zamieszkiwały kraje Europy. Wymienia on dwa typy.
Odezwanie się p. Quatrefages wywołało zaraz przemówienie Dr. Virchowa, antagonisty po plemieniu i po zasadzie. Ten rozpoczął od dolmenów, którym naznaczył granice, nie znajdując ich już na wybrzeżach południowych Bałtyku, — a przechodząc do studyum czaszek, zaprzeczył, aby z nich już można wnioski pewne wyciągnąć. Kraniologię uważa Dr. Virchow za mało jeszcze studyowaną. Jednakże postrzega w czaszkach cały szereg przemian ich stopniowych od Finnów i Laponów ciągnący się, aż do Amuru i Eskimosów. Typ jednak pierwotny — prototyp — oznaczonym według niego nie jest. P. Quatrefages uznaje, że nauka mylić się może, że się często myli, ale nie powinno ją to zrażać od poszukiwania prawdy. Szeregu owego czaszek, o którym mówił p. Virchow (Quatrefages wymawia ciągle Virszof) — nie widzi on wcale i przeczy jego nieprzerwanéj ciągłości. Cieśnina Beringska stanowi już tu przerwę i trudność. Zresztą często, dodaje, obok siebie stoją geograficznie, plemiona zupełnie różne, naprzykład Eskimosy i Peaux-Rouges. Szanowny profesor wierzy w typ pierwotny, odradzający się przez atawizm.
Tu p. Worsaae wtrąca uwagę, pro domo sua, że mówiąc o prądach, nie rozumiał przez nie plemion różnych, ale drogi cywilizacyjne (?) — Dr. Virchow wraca do zadania trwania typu pierwotnego i nie przypuszcza go wcale. Według niego prototyp zmienia się, kształci, przeistacza w różnych bytu warunkach, a czaszka ulega zmianie pod wpływem cywilizacyi. Wtrąca téż coś o metodzie wnioskowania, o potrzebie pewnéj liczby nagromadzonych faktów, aby na ich podstawie można śmiało budować naukowe twierdzenie.
Ożywione te i nauczające rozprawy, w których Quatrefages i Virchow główną grali rolę, — zajmowały słuchaczów mocno. Słuchał ich król z uwagą, cisza panowała w sali. Dr. Virchow przychodziło z trudnością mówić po francuzku, nie jest téż i we własnym języku wymownym, ale słowo dla niego ma znaczenie realistyczne, piękna w niém nie szuka, Quatrefages zaś mówi wytwornie, łatwo i znać w nim oratora. Na stronę więc odłożywszy argumenta i ich siłę, pewno większość słuchaczów przyznała Francuzowi zwycięztwo.
Po południu rozprawy były swobodne, mówiono o dolmenach, o studyach nad czaszkami, o pomnikach w Norwegii i ich geograficznym rozkładzie, Capellini wrócił do bolońskiego bursztynu, Cazalie de Forduce do bursztynu we Francyi i we Włoszech, Chantre wspomniał o nim w wykopalisku des Hautes-Alpes (Trésor de Realon) Engelhardt o bursztynie w Danii, Oppert o etymologii nazwy bursztynu, o Fenicyanach i ich handlu, Dirks o bursztynie w Hollandyi i t. p. Wszystkie te bursztynowe studya dowiodły tylko, że o bursztynie w ogóle nic pewnego nie wiemy, chociaż o nim tomy napisano. To co u nas Rzączyński, Tylkowski i Hartknoch o nim zebrali, tego zdaje się, nikt tu ani czytał, ani spożytkował. Rzecz jednak nie do pogardzenia dla monografii bursztynu. Wzmiankowano o dolmenach jeszcze i p. Gratama ofiarował fotografie dolmenów nad Drenthą (Niderlandy). Zabawnym epizodem był rysunek, który prof. Schaffhausen przedstawił kongresowi, zrobiony przez artystę na podstawie staréj czaszki, któréj fizyognomię malarz wyrestaurował. Wystawiał on coś poczwarnego, Dr. Virchow oświadczył, że czaszka wyjątkowa mogła być tylko głową idyotki — Kretynki — a nie typem plemienia.
Dnia 11 sierpnia nastąpiła dla wytchnienia, wycieczka do staréj Upsali i do Nowéj. Stara, jest dziś małą osadą, z kościołkiem przedwiecznym, około którego wznoszą się olbrzymie trzy mogiły, nakształt Krakusa i Wandy. Jeden z tych kopców rozkopano i mieliśmy oglądać tu szczątki bajecznych zgliszcz prastarych królów Szwecyi. W istocie znaleziono tu kości spalone, ślady bronzu i żelaza, skorupy naczyń i t. p. Stosunkowo nie było to tak nadzwyczaj starożytném. Kościołek z r. 1156, na gruzach świątyni Azów wzniesiony, mało ma śladów dawnéj budowy, gdyż był kilkakroć restaurowany.
W nowéj Upsali, sławnéj uniwersytetem, czekało przyjęcie kongresu w imieniu miasta i Carolina rediviva. Gdy pociąg przywiózł tu gości, wystąpił z powitaniem naczelnik miasta, a chór akademików zanucił pieśń narodową. Cały zastęp młodzieży odznaczał się czapkami białemi, z czarna obwódką. Z chorągwiami, ze śpiewem, z muzyką prowadzono nas tak od dworca do dosyć oddalonego ogrodu botanicznego, gdzie wspaniałe zastawiono przyjęcie. Tu w pięknéj budowie osłaniającéj go, stoi pomnik Linneusza, któremu wszyscy najprzód się poszli pokłonić. Naprzeciw niego wystawiona trybuna oczekiwała na mówców — nieuchronnych — po śniadaniu i pośród wesołych humorów, serce się porusza, usta otwiérają chętnie. Toasty więc i oracye były przewidziane.
Naprędce nasyciwszy głód, nieoczekiwaliśmy na nie, gdyż śpieszno nam było obejrzéć swobodniéj, bez tłumu, to co w Upsali było do widzenia. Opowiadano nam jednak o ogromnym zapale wzbudzonym mową p. de Quatrefages, p. Capellini i innych i ogromném fiasco p. von Quast, który Francuzów, dla przejednania począł wywodzić od Germanów. Pierwszych mówców młodzież wynagrodziła czapkami białemi.
Myśmy tymczasem dobijali się do muzeum starożytności, bardzo ubogiego, nie było tam co widziéć tak dalece. Ztąd poszliśmy do biblioteki uniwersytetu, tylko dla zobaczenia Ulfilasa, znanego z fac-similów, ale zasługującego na to by mu się pokłoniono jak relikwii. Bibliotekę zawiérającą do 200,000 tomów zostawiliśmy do oglądania tym naiwnym istotom, którym się zdaje, że widzenie 200,000 grzbietów w przeciągu kwadransa, coś nauczyć może.
Katedra Upsalska, poważny gmach, którego budowa, na wzór Notre-Dame Paryzkiéj, rozpoczęta w XIII wieku, skończyła się około połowy XV wieku, pociągała nas pomnikiem Katarzyny Jagiellonki. Kościół wewnątrz okazały i piękny, wyniosły, w stylu czystym gotyckim, jest nieco nagi i ma ozdób mało. Wielki ołtarz niesmaczny, ambona sławiona z piękności, jest tylko wytworną. W bocznéj kaplicy na lewo, stoi piękny pomnik żony Jana III, dobrze zachowany, zwłoki jéj spoczywają naprzeciw w grobowcu męża. Ten, jako dzieło sztuki, nierównie jest wyższéj wartości. Przyznają go Donatellemu. Uśpiony król ma twarz śliczną, spokojną i przez marmur czujesz w nim jasnowłosy typ północy. Oprócz tych dwóch grobowców i kilku innych mniéj zajmujących, są piękne kielichy i monstrancye stare. Pokazujący je — wymienia jeden — przywieziony z Polski, roboty misternéj, ale kształtu nieoryginalnego.
Mieliśmy czas powrócić z téj wycieczki, zastać jeszcze mowy i toasty, i szczątki bankietu w ogrodzie botanicznym, a potém z całym tłumem przepielgrzymować Upsalę i dostać się naostatek do wagonów, naprzeciw których stali studenci z chorągwiami, żegnając nas pieśniami szwedzkiemi. Całe towarzystwo było w doskonałych humorach, ściskano się po bratersku. Jeden nieszczęśliwy p. von Quast rozważał w milczeniu, jak niebezpiecznie jest wdawać się w rodowody. Przysłowie francuzkie powiada: — la rechèrche de la paternité est interdite — a bodaj więcéj niż przysłowie, bo zasada prawna. Francuzi do prapradziadów niemieckich wcale się przyznawać nie życzyli w roku 1874, szczególniéj ci co w sobie krew Gallów czuli.