[163]XV.
Na echo pieśni ona się budziła!
Ja jej rzucałem dźwięki, niby kwiaty, —
ona swe ciało w nichz nich, jak wieniec wiła.
Naprzód się w mgliste przystrajała szaty,
w wonie i w światła miesięcznego pęki,
a w miarę, jak mój duch pieśnią bogaty
coraz jej nowe na toń rzucał dźwięki,
członki jej mgliste nabierały tętna
i oczy blasku — i tak z mojej ręki
brała swe ciało i stawała smętna
na kryształowej, na miesięcznej fali.
A kiedy pieśń ma wzmaga się namiętna,
blade jej lica dostają korali
i łono w szybszym wznosi się oddechu,
jaśniejszy blask się w tajnem oku pali,
[164]
na cichych ustach błyska cień uśmiechu,
wyciąga ręce i rozpuszcza włosy
podana cała harfianemu echu
i pieśni mojej, która nad niebiosy
w toń pod jej stopy obalone wzlata,
gdzie między gwiazdy wmieszane lotosy
z wody, po której miesięczna poświata
pływa, tajemne i przewonne łona
wznoszą — ofiarne kadzielnice świata.
A gdy już biegiem po strunach zmęczona
dłoń mimowoli mdleje i opada
i w coraz cichszych pieśń akordach kona:
pani ma w mgłę się otula i blada,
jakby z wyrzutem, że już strun nie pieszczę,
niknąc szmerami rzecznej fali gada:
»Śpiewaj! ach, śpiewaj! śpiewaj dla mnie jeszcze!«