[216]XXXVIII.
Mroczno mi w myśli; dłonie od strun mdleją
i pieśń się zrywa, obumiera, plącze:
żegnaj mi, pieśni, co nie brzmisz nadzieją,
żegnajcie struny, po których me rącze
palce biegały; już mi w drogę pilno, —
łzy już ostatnie z zgasłych źrenic sączę
i dłoń już czuję na sobie mogilną,
która obrywa ciało z mego ducha, —
dłoń zimną, straszną, a cichą, a silną...
Duch mój wbrew woli tej dłoni posłucha
i weźmie postać z swą istotą sprzeczną
i pójdzie... Zgasła ostatnia otucha:
wiem, że w wędrówkę się wybieram wieczną,
która nie wiedzie do przystani ciszy —
a towarzyszkę w drodze ostateczną,
[217]
z wszystkich ludzkiego życia towarzyszy
jedynie wierną na wieki przy boku
będę mieć: Boleść. Dzisiaj jeszcze dyszy
pierś ma człowieczym tchem i jeszcze w oku
lśni odblask myśli i pieśń jeszcze kwili;
lecz wnet mi każe śmierć postąpić kroku
na ścieżce, która ku dołom się chyli:
więc nim się bytem zwierzęcym splugawię,
ja, com śnił niebo, w tej ostatniej chwili
żegnam Cię z proga mąk — i błogosławię,
o, Duszo Życia, jasny Świata Kwiecie!
iżem Cię ujrzał i poznał na jawie,
choć ból mię za to nieśmiertelny gniecie!