Luźne kartki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Luźne kartki |
Pochodzenie | Ludzie i rzeczy |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Tow. S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Polak, który się znalazł w Pawii, przedewszystkiem idzie oglądać jej akademię, jej starej sławy mury. Stara ta sława patrzy na przechodnia setkami pamiątkowych tablic, napisów, figur i popiersi, umieszczonych na krużgankach pięciu dziedzińców akademii tegoż stylu i epoki, co nasz przepiękny podwórzec kollegium jagielońskiego w Krakowie.
Białe, pożółkłe wiekiem marmury i szary granit prowadzą wędrowca pod smukłymi łukami gotyckich sklepień, wskroś lekkich, zamkniętych w duże czworoboki kolumn, przenosząc myśl jego w dawne wieki i różne ducha dziedziny, począwszy od tych starych mistrzów, w fałdzistych togach i bramowanych futrem beretach, którzy administrowali arystoteliczną wiedzę, jak sakrament; do silnie sklepionych lub namarszczonych czaszek samoistnych badaczy, wiodących uczniów swoich w nowe światy myśli, jak Kolumb wiódł swoją załogę; i dalej, aż do bajrońskiej głowy Hugona Foscolo, w którego rysach zastygł ślad współczesnych walk, porywów i namiętności.
Panteon to prawdziwy nazwisk głośnych lub cichej zasługi; ale polaka uderzą przedewszystkiem imiona Volty i Spalanzaniego. Mistrze to Jędrzeja Śniadeckiego, pierwsi zaszczepiciele w umyśle jego tej żądzy badania, która stworzyła wielką „Teoryę jestestw organicznych.”
Aleksander Volta, w nieśmiertelnej pogodzie swoich marmurowych kształtów, stoi posągiem w pośrodku jednego z dziedzińców, prostym ruchem, wymowny obliczem, panujący urokiem wzniesionego czoła.
Krótki, silny cień pada w słoneczne południe od tej naczelnej postaci na szare tafle dziedzińca, wprost arkady, gdzie Łazarz Spalanzani ma wmurowany kamień pamiątkowy. Za posąg wszakże starczy mu tutaj muzeum jego imienia, które jest zaszczytem Pawii.
Przy tych dwóch mistrzach skupiają się znakomici uczniowie ich obu.
Ale polski wędrowiec daremnie szuka tu imienia Jędrzeja Śniadeckiego. Sto lat właśnie upływa, jak tu żył, pracował, myślał, dyszał nadzieją pożytków, jakie przyniesie wiedzy i ojczyźnie. Sto lat upływa, jak tutaj w genialny umysł jego zapadły pierwsze nasiona odkryć, które o krok tylko zatrzymały się przed tą granicą, jaką przebył Darwin. Sto lat upływa, jak oczarowany nowym światem zjawisk, które tu odkrywał przed słuchaczami swymi Volta i Spalanzani, wielki nasz rodak deptał nieraz w zadumie, pełnej młodzieńczych marzeń i porywów, te same szare kamienne płyty, na które teraz polak oczy w zawstydzeniu spuszcza. Tu był, tu czuł, tu myślał, tu biło jego wielkie, miłujące prawdę i naturę serce, a gdzie ślady po nim?
Niemcy i włosi mniejszym daleko pokładli tu marmur i granity, dbali o sławę narodu swojego; ale nie uczynili tego polacy dla męża, który jest ich chlubą.
Sto lat upływa.
Czy nie byłby to właśnie czas, ażeby tu położyć chociaż skromny kamień pamiątkowy, i skoro nas na posągi nie stać, prosto wyrytem imieniem Jędrzeja Śniadeckiego zapisać tu nasze tytuły do wspólności w zaszczytach rozwoju wiedzy, razem z innymi narodami? Czy lekarze nasi nie powinniby się poczuć do obowiązku tego w pierwszej linii? Czy tuż przy nich, nie mogłyby stanąć w tem pięknem dziele matki polskie, którym Śniadecki dał do rąk niezapomnianą swoją księgę: „O fizycznem wychowaniu dzieci?”