Ludwik Lambert/Mimo trudności...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Ludwik Lambert
Pochodzenie Komedya ludzka
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Mimo trudności tego przedsięwzięcia, sądziłem iż trzeba mi było spróbować odmalować młodość Lamberta, owo tajemne życie, któremu zawdzięczam jedyne dobre godziny i jedyne miłe wspomnienia mego dziecięctwa. Poza temi dwoma latami znałem same troski i przykrości. Jeżeli później przyszło szczęście, moje szczęście było zawsze niezupełne. Byłem bardzo rozwlekły, bez wątpienia; ale gdyby się nie wniknęło w obszary serca i mózgu Lamberta, (dwa wyrazy, które bardzo niedoskonale oddają niezliczone odcienie jego wewnętrznego życia), byłoby prawie niemożliwe zrozumieć drugą część jego dziejów duchowych, równie nieznanych i światu i mnie, ale których tajemne rozwiązanie rozwinęło się wobec mnie w ciągu kilku godzin. Ci, którym ta książka nie wypadła jeszcze z rąk, zrozumieją, mam nadzieję, wypadki które mi pozostały do opowiedzenia i które stwarzają poniekąd drugą egzystencję tej istocie; dlaczego nie miałbym powiedzieć temu istnieniu, w którem wszystko miało być nadzwyczajne, nawet jego koniec?
Kiedy Ludwik wrócił do Blois, wuj starał się dostarczyć mu rozrywek. Ale biedny ksiądz czuł się w tem nabożnem mieście wręcz jak trędowaty. Nikt nie miał ochoty przyjmować w domu rewolucjonisty, zaprzysiężonego. Towarzystwo jego składało się tedy z kilku osób o poglądach zwanych wówczas liberalnemi, patrjotycznemi lub konstytucyjnemi, do których zachodził na partyjkę wista lub bostona. W pierwszym domu gdzie go wprowadził wuj, Ludwik poznał młodą osobę, którą pozycja jej skazywała na to towarzystwo wzgardzone przez wielki świat, mimo iż znaczny jej majątek pozwalał przypuszczać, iż z czasem będzie mogła znaleźć partję wśród okolicznej arystokracji. Panna Paulina de Villenoix była jedyną spadkobierczynią bogactw nagromadzonych przez swego dziadka, żyda nazwiskiem Salomon, który, wbrew obyczajom swego narodu, zaślubił w podeszłym wieku katoliczkę. Miał z niej syna, którego wychował w religji matki. Po śmierci ojca, młody Salomon, kupił, wedle współczesnego wyrażenia, mydełko[1], i postarał się o stworzenie baronji z dóbr Villenoix, przybierając to miano za swoje. Umarł bezżenny, ale zostawiając naturalną córkę, której zapisał znaczną część swego mienia, a w szczególności baronję de Villenoix. Jeden ze stryjów, p. Józef Salomon, został, z woli umierającego, opiekunem sieroty. Stary żyd przywiązał się do pupilki tak bardzo, że okazywał się skłonny do wielkich poświęceń, aby ją wydać zaszczytnie za mąż. Ale pochodzenie panny de Villenoix, oraz uprzedzenia prowincji do żydów, nie pozwoliły jej, mimo majątku własnego i opiekuna, zdobyć wstępu do tego bardzo wyłącznego towarzystwa, które mieni się — słusznie czy niesłusznie — dobrze urodzonem. Niemniej, pan Józef Salomon twierdził, że, naprzekór prowincjonalnym szlachciurom, pupilka jego znajdzie bez trudu męża wśród liberalnych lub monarchicznych Parów Francji; co się zaś tyczy szczęścia, zacny opiekun sądził, że zdoła je jej zapewnić mocą warunków intercyzy. Panna de Villenoix miała wówczas dwadzieścia lat. Niezwykła jej piękność, powaby umysłu, stanowiły dla jej szczęścia rękojmie mniej wątpliwe od przywilejów jakie dawał jej majątek. Rysy jej przedstawiały najczystszy typ piękności żydowskiej: owe owalne linje, tak pełne i tak dziewicze, które mają coś niewymownie idealnego i oddychają rozkoszą Wschodu, niezmąconym lazurem jego nieba, przepychami ziemi i bajecznem bogactwem życia. Piękne jej oczy były przysłonięte długiemi powiekami o gęstych i odgiętych rzęsach. Biblijna niewinność lśniła na jej czole. Cera jej posiadała matową biel sukni lewity. Zazwyczaj była milcząca i skupiona; ale ruchy jej i gesty świadczyły o ukrytym wdzięku, tak samo jak słowa ujawniały łagodną i miękką naturę kobiecą. Mimo to, nie miała owej różanej świeżości, owych purpurowych kolorów, jakie stroją lica kobiety w tym wieku beztroski. Brunatne tony, zmięszane z paroma czerwonawemi niteczkami, zastępowały na jej twarzy krasę kolorów, zdradzając ów energiczny charakter, ową pobudliwość nerwową, której wielu mężczyzn nie lubi w kobiecie, ale która, dla innych, jest oznaką czystej i dumnej uczuciowości. Zaledwie Lambert ujrzał pannę de Villenoix, odgadł pod tą formą anioła. Bogate przymioty jego duszy, jego skłonność do ekstazy, wszystko roztopiło się z tą chwilą w miłości bez granic, w pierwszej miłości młodzieńca, namiętności już z natury swojej tak potężnej, a którą żar jego zmysłów, charakter jego pojęć oraz sposób życia miały doprowadzić do nieobliczalnej potęgi. Ta namiętność stała się otchłanią, w którą nieszczęśliwy rzucił wszystko, przepaścią w którą myśl wzdraga się zstąpić, skoro jego myśl, tak gibka i mocna, zgubiła się w niej. Wszystko tu jest tajemnicą, wszystko bowiem rozegrało się w owym świecie moralnym, zamkniętym dla większości ludzi, a którego prawa on zrozumiał, może na swoje nieszczęście. Kiedy przypadek zetknął mnie z jego wujem, poczciwiec wprowadził mnie do pokoju, zajmowanego w owej porze przez Lamberta. Chciałem szukać jakichś śladów jego dzieł, o ile je zostawił. Tam, wśród papierów, których nieład uszanował starzec z owem cudownem i właściwem starym ludziom odczuciem boleści, znalazłem kilka listów, zbyt nieczytelnych aby je mógł był doręczyć pannie de Villenoix. Znajomość moja pisma Lamberta pozwoliła mi pomału odcyfrować hieroglify tej stenografji zrodzonej z niecierpliwości i gorączki miłosnej. Porwany swemi uczuciami, pisał nie widząc niedokładności linji, zbyt powolnych dla sformułowania myśli. Zapewne musiał przepisywać te niekształtne bruljony w których często linje się zlewały; ale może lękał się również że nie daje swoim myślom dość powabnej formy i w początkach kreślił może na dwa zawody swoje listy miłosne. Bądź jak bądź, trzeba było całej żarliwości mego kultu dla jego pamięci oraz owego fanatyzmu jakie rodzi podobne przedsięwzięcie, aby odgadnąć i odtworzyć treść przytoczonych tutaj pięciu listów. Te papiery, które przechowuję wręcz z nabożeństwem, są jedynem materjalnem świadectwem jego uczucia. Panna de Villenoix zniszczyła zapewne pisywane do niej, autentyczne listy wspaniałe i wymowne dowody szaleństwa które wznieciła. Pierwszy z tych listów, najwyraźniej bruljon, świadczył formą swoją i rozmiarami o tych wahaniach, o tych wzruszeniach serca, tych niezliczonych obawach, rodzących się bezustanku z chęci podobania się, o owych zmianach wyrazu i owych niepewnościach w zamęcie myśli, jakie oblegają młodego człowieka, kreślącego pierwszy list miłosny: list, który pamięta się zawsze, którego każde zdanie jest owocem marzenia, którego każde słowo budzi długą zadumę, gdzie najbardziej rozszalałe uczucie rozumie konieczność najskromniejszych wyrażeń, i — niby olbrzym, który pochyla się wchodząc do chatki — czyni się pokornem i małem, aby nie przerażać duszy młodej dziewczyny. Nigdy żaden antykwarjusz nie obracał w rękach swoich palimpsestów z większem poszanowaniem, niż ja kiedym się silił zgłębić i odbudować te uszkodzone pomniki cierpień i radości, tak świętych tym, którzy poznali te same cierpienia i tę samą radość.




  1. Savonette a vilani, tak nazywano urzędy która nieszlachta kupowała dla zyskania szlachectwa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.