[227]C.
Mój konik.
O, koniku mój wrony — o, cacany, pieszczony,
Jakżem wtedy swobodny, szczęśliwy,
Gdy wieczorem lub rankiem, siądę na cię przed gankiem,
By pojechać na pola, na niwy.
[228]
Zrazu noga za nogą, dążym zawsze wciąż drogą,
Potém kłusem, lecz lekko z ostrożna;
A gdzie mostek przy roli, znowu stępo, powoli,
Bo tam potknąć koniku się można.
Trzymam pręcik w méj dłoni, nic mnie jednak nie skłoni,
Bym go użył kiedybądź na ciebie:
Ty pojmujesz odrazu, dźwięk każdego wyrazu,
Wypełniając mą wolę w potrzebie.
Czy to w prawo, czy w lewo, gdzie krzak, kamień, lub drzewo,
Ty się zwracasz mijając przeszkodę;
Gdy zaś cmoknę ustami, wnet przebierasz nóżkami;
Odzyskując swych ruchów swobodę.
Masz i wady, boć przecie któż jest bez nich na świecie?
Więc cię lada drobnostka rozdrzaźni,
Gdy w kotlinie legł zając — mój koń uszkiem strzygając,
Drży i parska nozdrzami z bojaźni,
Próżno mówię: ej koniu — toć zajączek na błoniu,
On ni groźny, ni straszny, ni srogi...
Ty słów sensu nie łapiesz — jeno parskasz i chrapiesz,
Jakby wilki siedziały wśród drogi;
Lecz gdy trzeba z dąbrowy zdążyć przed próg domowy,
Objechawszy folwarki na okół,
Ty zazwyczaj powolny, stajesz się wraz swawolny
I chcesz leciéć do stajni jak sokoł.
Krzyczę, wołam: „prrrr wrony!” lecz mój konik szalony
Rwie się naprzód w zdwojonym poskoku;
Chciałby w biegu swym sprostać skrzydłom ptaka, by dostać
Jak najprędzéj w stajence obroku.