Trójlistek (Niemojowski, 1881)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Niemojowski
Tytuł Trójlistek
Podtytuł Wierszyki dla młodych czytelników
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


TRÓJLISTEK.

WIERSZYKI
DLA MŁODYCH CZYTELNIKÓW
PRZEZ
LUDWIKA NIEMOJOWSKIEGO.




WARSZAWA.
NAKŁADEM I DRUKIEM JÓZEFA UNGRA,
ulica Nowolipki Nr 3.
1881.




Дозволено Цензурою.
Варшава, 5 Іюля 1880 года.




DZIATKOM
WZROSŁYM NA NASZÉJ ZIEMI,
poświęca tę pracę
AUTOR.





WIERSZYKI I BAJECZKI DLA MNIEJSZYCH DZIECI
od 5-iu do 8-iu lat.


I.
Czém spłacić dług wdzięczności?

Człowiek darzy zwierzęta karmem i opieką,
One dają co mogą: odzienie owieczka,
Wół pracę, konik siłę, dojna krowa mléko,
Pies posługi domowe, a kura jajeczka.
Nic darmo nie przychodzi na tym bożym świecie,
Więc czémże się odwdzięczy swém rodzicom dziecię,
Za ich trudy, kłopoty? Oto mojém zdaniem,
Dziecko wszystko odpłaci dobrém sprawowaniem.


II.
Oszczędność i sknerstwo.

Nigdy Henryk nie kupił ni ciastek, ni gruszek,
Tak sobie, jak i drugim, wszystkiego żałował;
Nie dał nic, choć go prosił o wsparcie staruszek,
A grosze uciułane starannie wciąż chował.
Czy myślisz, że on dobrze i szlachetnie czynił?
„Nie ojcze.” „A dla czego?” „Przesadą zawinił;
Bo jeżeli oszczędność w rzęd cnót wszyscy kładą,
To sknerstwo bywa zawsze bardzo brzydką wadą.”


III.
Udawanie pieska.

Franuś zajęty płochą zabawą,
Hu! hu! hu! wołał, siedząc pod ławą.
„Co Franuś robi?” pyta go Tato.
„Bawię się w pieska!” odpowie na to.
„Źle kto u zwierząt przykładu szuka:
Szczekać, psa sprawa — twoją nauka;
Siadaj więc zaraz za kajecikiem,
Bo piesek, pieskiem — chłopczyk, chłopczykiem.”


IV.
Bajeczka.

Wacuś cały dzień krzyczał w szale niedorzecznym:
„Mów bajkę!” prosi niani idąc do łóżeczka:
„Wacuszek był dziś miłym, uprzejmym i grzecznym...”
Odpowie na to niania: — „A co, wszak bajeczka?”


V.
Obiad i lekcya.

Jaś płakał, że nie dają obiadu czas długi;
Staś płakał, że się zbajał przy nauk osnowie;
Kto z nich był nieszczęśliwszym? Ja myślę, że drugi.
Złe są pustki w żołądku — gorsze pustki w głowie.



Niezgoda.

VI.
Niezgoda.

„Oddaj!” „Nie dam!” „Zabiorę!” „Nie puszczę!” ”To moje!”
Sprzeczali się Jaś z Guciem krzycząc w niebogłosy,
I rozerwali wątłą laleczkę na dwoje:
Gucio trzymał dwie nogi, Jaś głowę i włosy.
Popłakali się oba. „Płaczcie!” rzecze Tato,
„Nie mogliście żyć w zgodzie — ot wam kara za to.”


VII.
Podróż do Paryża.

Pewien nieuk tak mówił: „Gdy upłyną lata
Pojadę do Paryża, poznam mądrość świata,
Nabiorę form, ogłady...” „Synku! i w Paryżu,”
Rzekł ojciec, „nie potrafią z owsa zrobić ryżu.”


VIII.
Miluś i Kruczek.

W salonie się u pani piękny piesek chował,
Na podwórzu dworowym Bryś pełnił posługi,
Lecz Kruczek strzegł od szkody, a Miluś próżnował:
Który więc wart pochwały — czy piérwszy, czy drugi?


IX.
Lucysia.

Raz malutka Lucysia nie znająca zgłosek,
Chciała gości omamić pozorem nauki,
Wzięła więc książkę w rękę, i spuściwszy nosek,
Coś barmocze, udając, że pojmuje druki....
Wszyscy w śmiech. A czy wiecie, jaka rzecz się stała?
Oto Lucia naodwrót książeczkę trzymała.


X.
Gosposia.

Zosia przy gospodarstwie zajętą jest bardzo,
Ale stroni od książek; ja ją w krótkiem słowie
Objaśnię: że panienki, co nauką gardzą,
Mimo zalet kuchennych, świat gąskami zowie.


XI.
Zdziś.

Zdziś rzucał gałki. Zkąd gałki? Z chleba.
Marnować Bożych darów nie trzeba,
Bo i ten, który nigdy nie łaknie,
Głodnym być może, gdy chleba braknie!


XII.
Póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.

Zleciał z drzewa Henryczek i leżał jak długi,
Wstał, obmacał swe kości — nic, zdrowiutkie ciało,
A więc pnie się swawolnik na jabłoń raz drugi,
I znowu rym! aż w stawach coś mu zatrzeszczało.
Chce się podnieść — nie może: Stracił w nogach władzę!
Ręce ma połamane i rany na głowie....
Choć się czasem złe uda, powtarzać nie radzę:
Póty dzban wodę nosi.... Wszak znacie przysłowie?


XIII.
Bieg czasu.

Edzio ziewał nad książką, uczył pilnie Janek.
Wtém w klasie zadzwoniono, powstały z ław dzieci:
„Ah! jak długo,” rzekł piérwszy — „ciągnął się ten ranek!...”
„Jak szybko,” wołał drugi — „czas nam dzisiaj leci!..”
„Czas,” rzecze nauczyciel — „chodem jednakowym
Postępuje po torze przeznaczeń wiekowym;
Lecz chwile dla próżniaków wolno zwykle płyną,
Dla chętnych zaś do pracy dzień zda się godziną.”


XIV.
Rozum.

„Dla czego nie mam skrzydeł? fruwałbym jak ptaszek,
Czemu płetw nie posiadam? byłbym rybką w wodzie.”
Tak mówił raz do ojca rozżalony Staszek,
Przypatrując się ruchom stworzonek w przyrodzie.

„Nie zazdrość ptaszkom lotu,” odpowie mu Tato, —
„Ani rybkom pływania, nierozważne dziécię:
Brak ci płetw i skrzydełek, lecz masz rozum za to,
A rozum człowiekowi daje wyższość w świecie.


XV.
Brzydki Zdziś.

Grzeczny Zdziś nie był pięknym: „Dźwigać się z tym nosem!
Miéć gębę tak szeroką i patrzyć ukosem,
Nie chciałbym za nic w świecie!” mówił Grześ do Taty.
„Choć on w powab ubogi, lecz w cnotę bogaty,
A najbrzydszy,” rzekł ojciec, „wyznać ci to muszę,
Ślicznym się wydać może, gdy ma piękną duszę.”


XVI.
Juleczka.

„Proszę o kawę, mateczko!”
„Przeżegnaj się wprzód, Juleczko:
Źle, kiedy kto przy ocknieniu,
Myśli zaraz o jedzeniu.”


XVII.
Hukanie.

„Hu! ha!” krzyczał Stasiek,
Z siłą głosu całą,
Aż od tych płochych igraszek
Gardło go bolało.

„Za niesforne twe narowy,
Masz karę chłopczyku,
Bo głos służy do rozmowy,
Nigdy zaś do krzyku.”


XVIII.
Komar.

Nie mógł długo sen skleić powiek Tadeuszka,
Gdyż komar mu natrętny wciąż brzęczał u uszka:
„Byłeś we dnie,” rzekł Ojciec, „do natręctwa skorym,
Za to ci owad usnąć nie daje wieczorem!”


XIX.
Dwa psy.

Azor był psem jak mało — wiernie panu służył,
Bryś znowu leżąc w budzie, ciągle oczy mrużył.
Pan widząc co się dzieje, nakarmił Azora,
A zaś Brysia leniwca wypędził ze dwora:
Piérwszy smaczne je kąski, z głodu zdycha drugi,
Gdyż zawsze błąd ma karę — nagrodę zasługi.


XX.
Wybredna Zosia.

Zosia w czasie obiadu nastroiła minkę:
„Nie chcę zupy, rosołu — wolę legominkę!”
„Wybredzać Zosiu w jadle, to obraza nieba;
Są tacy, co nie mają nawet kąska chleba.”


XXI.
Myszka.

Myszka zwąchawszy zdala woń smacznego jadła,
Poszła chrupać słoninkę i w pułapkę wpadła;
Wypadek ten niech służy za przykład dla młodzi,
Jak smutnym jest los tego, kto na cudze godzi.


XXII.
Głupi i mądry.

Głupi gębę rozdziawił. Ah jak to nie ładnie:
Przez ów otwór kto jeszcze rozum mu wykradnie!...
„Próżny strach,” — rzecze mądry — „niech otwiera usta,
Można wrot nie zamykać gdy stodoła pusta”.


XXIII.
Dwie laleczki.

„Dziwne gusta są twoje Marcysiu: nie sposób
Tę brudną od świeżutkiéj przekładać laleczki,”
„Ja ją wolę, bo nową mam od obcych osób,
A stara jest podarkiem najdroższéj Mateczki.”


XXIV.
Płochość ukarana.

Zosia widząc się w strojnéj, jedwabnéj sukience,
Nie chciała podać ręki ubogiéj panience;
„Płochość ta,” rzecze Mama — otrzyma swą karę,
Bo przez cały rok nosić będziesz suknie stare.


XXV.
Beksa.

Pies szczeka, kotek miauczy, beczy zaś owieczka,
Nigdy grzeczna panienka żyjąca przykładnie;
Jeśli więc nie przestanie wciąż beczyć Juleczka
Nazwą ją ludzie owcą — a co? czy to ładnie?


XXVI.
Kominiarz.

„Nie lubię kominiarza.” „Dla czego?” „Bo czarny
A zaletą jest schludność i czystość odzieży;”
„Jego zczernił trud ciężki, nie szał zabaw marny:
To człek pracy, a takich szanować należy.”


XXVII.
Lekarstwo.

Objadłszy się zażywał Marcinek lekarstwo:
„Pfe!” stękał z miną kwaśną, skrzywioną, ponurą
„Jakie to jest paskudne!” Wiń własne obżarstwo,
Przez nie musisz w chorobie poznać się z miksturą.


XXVIII.
Kotek.

Zabrudzony Leonku, spojrz proszę na kotka
Jak on muska swą łapką mordeczkę kosmatą,
Niechaj cię nie zawstydza ta schludna istotka!
A czy wiesz co masz zrobić? „Mam się umyć Tato.”


XXIX.
Ubieranie.

„Nianiu włóż mi pończoszkę, gdzie moja sukienka?
Ściągnij pas, daj trzewiczki.” „Wstydź się!” powie Mama,
„Skończyłaś już pięć latek: tak duża panienka
Winna przy ubieraniu radzić sobie sama.”


XXX.
Igraszka i zajęcie.

„Źle gdy się bawią błotem chłopcy lub dziewczynki,”
Mówił ojciec do syna, on zaś rzecze na to:
„Lepię z błota jak garncarz z gliny, miski, rynki,
Jestem więc rzemieślnikiem kochany mój Tato.”
Malec co bez pożytku walał swoją odzież
Sądząc że tem popiera społeczeństwa sprawę,
Robił jak owa z życiem igrająca młodzież
Która czynem nazywa bezmyślną zabawę.


XXXI.
Litera A.

Pewien chłopczyk dziwaczną się odzywał mową,
Gdyż zawsze A powiedział nim wymówił słowo:
A pójdę! A zostanę! A siądę! A zrobię!
„Wiesz synku,” rzecze ojciec, „co ja powiem tobie?
Zmień to A choćby na B, bo chętnie uwierzę
Żeś treść nauk przy pierwszéj zakończył literze.”


XXXII.
Przyjaciel.

Dostał Staś funt karmelków: Władki, Franki, Józie
Kręcili się wciąż przy nim nadstawiając buzie;
Brakło cukrów, wnet wszyscy czmychnęli na ganek,
A w pokoju ze Stasiem został tylko Janek.
„Tyś przy mnie,” rzecze Stasio — „choć nic nie zostało,
Ciebie więc przyjacielem mogę nazwać śmiało.”


XXXIII.
Pestki.

„Na co pestki są w fruktach? — pestek nikt nie jada”
Pytał Tadzio, „to tylko dla zębów zawada!”
„Bo z pestek rosną drzewa, bez nich Tadeuszek
Nie jadłby wisien, śliwek, jabłek ani gruszek.”


XXXIV.
Lalka i konik.

„Ja wolę,” rzecze Julcia, „lalkę od konika,
Gdyż lalka zawsze grzeczna, konik czasem bryka.”
„Tak, ale konik żywy, je siano, obroczek,
A lalka nic nie umié prócz mrużenia oczek.”
„Że gusta wasze różne nie tajne przed nikim:
Wszakże Julcia panienką, a Franuś chłopczykiem.”


XXXV.
Niedorzeczne zapytania.

Głupi ciągle pytania dawał bezsensowe:
Dla czego człek śpiąc chrapi czasami bezwiednie?
Dla czego patrząc w górę trzeba podnieść głowę?
Dla czego ciemno w nocy a zaś jasno we dnie?
Czemu włosy siwieją u podeszłych osób?
Czemu darmo nie dają swych towarów kupcy?..
Mądry zaś słysząc bajdy, odpowie w ten sposób:
„Dla tego by się mieli czemu dziwić głupcy.”


XXXVI.
Dobra córeczka.

„Wszyscy jadą posłuchać muzyki Bilsego
Ty zaś w domu zostajesz?.. „Zostaję.” „Dla czego?”
„Bo Mama trochę słaba, więc wam powiem szczerze
Że miléj z nią czas spędzić niż być na spacerze.”


XXXVII.
Ktoś.

Pokrywać swoje błędy miała zwyczaj Zosia
Zwalając każdą winę na jakiegoś Ktosia
Ktoś zawsze płatał figle, robił w domu zamęt,
Ktoś szarpał w sztuki książki, rozlewał atrament,
Gubił chustki, darł odzież, tłukł półmiski, szklanki,
Psuł meble, walał ściany, rozrywał firanki...

„Powiedz,” szepnie córeczce Ojczulek do ucha
Ktosiowi by nie broił — on ciebie usłucha;
A gdyby nie chciał czynić co poleci Zosia,
To sama ukaraną zostaniesz za Ktosia.


XXXVIII.
Wieś i miasto.

„Przekładam wieś od miasta!” Stefanek zawoła
„Ja zaś wolę żyć w mieście niźli pośród sioła,”
Rzecze Henryk do brata: „Gdy różne są zdania,
Kędy lepiéj jest mieszkać niech rozstrzygnie Mania.”
Zagadnięta Siostrzyczka tak odpowie na to:
„Wszędzie dobrze gdzie można być z Mamą i Tatą.”


XXXIX.
Kaprysy.

Z niegrzecznymi istna heca
Wszystkiego im trzeba:
Szybki z okna, kafla z pieca
I gwiazdeczki z nieba;
Lecz gdy każdy z nich bez miary
Kaprysić jest gotów,
Niedostaną skutkiem kary
Najprostszych przedmiotów.


XL.
Niedźwiadek.

Piotruś miał taki zwyczaj że każde pytanie
Zbywał mrukiem, nie dając żadnéj odpowiedzi;
Trwało to dosyć długo, kiedy raz cyganie
Przywiedli dwóch tańczących na kiju niedźwiedzi,

Mruczą oba — zdziwiony Piotruś pilnie słucha
Ale nic nie rozumie. Ojciec będąc świadkiem
Tej sceny: „To zwierzątka,” szepnie mu do ucha:
„Jeśli chcesz iść w ich ślady, nazwą cię niedźwiadkiem.”


XLI.
Gra w młynka.

Kręcił się z figlów Franuś i to w jedną stronę
Nareszcie buch na ziemię! rozbił głowę o piec:
Bąk tylko lub furgałka z ręki wypuszczone
Wirują tak bezmyślnie, — nigdy grzeczny chłopiec.


XLII.
Grubas.

Oj grubas z tego chłopca, gdy wyjdzie na ganek
Staje się pośmiewiskiem dla prostego ludu...
A wiecie z czego utył ten niezdara Janek?
Bo tylko jadł, pił, chrapał, stroniąc wciąż od trudu.


XLIII.
Zła zabawa.

„Bawmy się w łapy: Kto wytrzymać zdoła
Najwięcéj pytek, ten wygra. „Powoli!”
Wchodząc do klasy profesor zawoła:
„Złą zwykle bywa zabawa co boli.”


XLIV.
Pielenie.

Pełły dziewki pszenicę: „to robota marna”
Rzekł Staś, „gdy prac tyle czeka ludzi z wiosną;”
„Wcześnie trzeba kąkole odłączyć od ziarna,”
Rzekł Ojciec: „nie czas pleć je gdy w chwasty wyrosną.”


XLV.
Katar.

W dżdżystéj i wilgotnéj porze
Nie trzeba chodzić po dworze,
Michaś nie słuchał przestrogi
Zamoczył na błocie nogi,
I ma katar teraz taki
Jakby zażył funt tabaki;
A cich! na zdrowie chłopczyku:
Siedź-że za to wciąż w kąciku.


XLVI.
Ciemność.

Jest to rzeczą nieprzyjemną
Iść do sali kiedy ciemno,
Lecz ledwie świecę zapalę
To nie boję się już wcale:
Więc się staraj pracą własną
By w twéj głowie było jasno,
Gdyż tak jak ty synku złoty
Wszyscy stronią od ciemnoty.


XLVII.
Brudas.

Piotruś był znanym w całéj okolicy
Z tego że stronił zawsze od miednicy,
Czy się poprawił? nie wiem, lecz tymczasem
Wszyscy Piotrusia przezwali „brudasem.”


XLVIII.
Piękność.

Melcia wciąż się wychwalała
Z wdzięków w gronie rówienniczek,
Lecz kiedy ospy dostała
Znikł odrazu wdzięk z jéj liczek.
Piękność twarzy dar przelotny
Który z jedną przejdzie chwilką:
Skarb prawdziwy, skarb istotny,
W piękności duszy jest tylko.


XLIX.
Kret.

Staś się bawił piaskiem, błotem,
Kopiąc w ziemi doły, rowy:
„Mój Stasiulku wiedzże o tém
Że takie brzydkie narowy
Kreta tylko są udziałem;
Więc się wstrzymaj w płochym trudzie
Bo cię za to kretem małym
W końcu wszyscy nazwą ludzie.”


L.
Uwaga i roztargnienie.

By się lekcyi nauczyć zasiedli dwaj chłopcy:
Ignaś z wielką uwagą swe zadanie czytał,
Gucio zaś dla którego trud myśli był obcy
Mruczał coś, ale sensu wyrazów nie chwytał;
I choć piérwszy czas krótki poświęcił swéj pracy
A drugi przewartował nad książką dzień cały,
Szereg piątek w cenzurze otrzymał Ignacy
Gdy Gustaw roztargniony dostał same pały.


LI.
Bębenek.

Małe dziecko bębenek dostało od brata,
Nastał w domu huk, wrzawa, istny koniec świata;
Ogłuszony braciszek kładąc w ucho palec
Woła: ah jak dokuczył ten nieznośny malec!
„A kto zbłądził?” rzekł Ojciec, „wszakżeś dobrze wiedział
Że chłopczyna nie będzie cicho z bębnem siedział;
Na doznaną przeciwność narzekają młodzi,
Nie pomnąc że ta zwykle z ich winy pochodzi.


LII.
Lekcya i obiad.

Pyta ojciec: „Kto gotów zrobić to ćwiczenie?”
Cicho, jak makiem zasiał — więc zaganie daléj:
„Kto pragnie wydać lekcyę?” znów w koło milczenie.
„Kto chce jeść?” „Ja! ja! ja! ja!” krzyczą zewsząd mali.


„Brzuszek widać przed wszystkiém ma prym u was chłopcy,
Lecz to z mojéj rachuby inaczéj wypadło:
Poczeka za obiadem ten, komu trud obcy,
Wprzód pokończcie swe prace — potém będzie jadło.”


LIII.
Ciekawość.

Pewnego razu Adaś wszedłszy do ogrodu,
Chciał zobaczyć, jak pszczółki kleją plastry miodu:
Lecz kiedy w ul zaglądał, wycieczką zuchwałą
Rozdrażnione owady zcięły mu twarz całą.
Dobrze jest wszystko poznać, źle zaś gdy ciekawy
Chłopczyk, z prostéj swawoli cudze śledzi sprawy.


LIV.
Dziecinna zabawa.

„Oczko w oczko, patrz na mnie, kto rozśmieszy kogo,
Ale mówić nie wolno, ani stroić minek,
Ani palcy zakrzywiać, ani tupać nogą,
Cicho, sza!” Wtedy matka rzecze do dziewczynek:
„Nie ładnie, moje panny, bawić się jak dzieci,
Bo choć każda usiadła z twarzą namarszczoną,
Śmiéch będzie — lecz rozśmieje się pewnie ktoś trzeci.“
„A z czego?” „Z was, że macie w głowach pustki pono.”


LV.
Fijołek i róża.

Znalem ja dwie panienki zdobne w wdzięki ciała.
Jedna z nich była cichą w obec starszych osób,
Draga zawsze najpiérwsze miejsce zająć chciała,
Goniąc za pochwałami na wszelaki sposób.
Wszyscy piérwszą kochali, nikt nie lubił drugiéj,
Dla czego? bo kwiatami są w świecie kobiéty,
A każdy woli fijołka skromnego zasługi,
Niźli zbyt okrzyczane pięknych róż zalety.


LVI.
Helenka.

Helenka lalce swéj główkę urwała:
„Na co są lalki?” Mama zapytała.
„Aby się niemi bawiły panienki.”
„Tak, lecz nie można pochwalić maleńkiéj
Za takie psoty. Kto zabawki łamie,
Czyni źle sobie, przykrość sprawia Mamie.”


LVII.
Staś.

„Nie łaź Stasiu na drzewa, bo to jest nie ładnie,
Można upaść.” „Kot łazi, a jednak nie spadnie.”
„Bo kotek ma pazurki, któremi się trzyma,
A Stasio takich łapek i pazurków niéma.”

Synek Mamy nie słuchał, a skutkiem swawoli,
Spadł z gałęzi na ziemię i nóżka go boli.


LVIII.
Wacuszek.

Na rosół zwykłe krzywił się Wacuszek,
„Kto nie zje zupki, nie dostanie gruszek.”
Przestrzega ojciec; on Taty nie słucha,
Gdy jedzą inni, ciągle w talerz dmucha,
A Tata mówi, gdy podano gruszki:
„Kto dmuchał w talerz, niech dmucha w paluszki.”


LIX.
Brak uwagi.

W naukach prócz pamięci potrzebna uwaga.
„Jaka stolica Danij?” spytał raz małego
Henryczka nauczyciel: „Miasto Kopenhaga.”
„A w którym ono kraju?” „Ja nie umiem tego,
Jakże więc odpowiedziéć na to zapytanie?”
„Ot i pałka!” „A za co?” „Za twe roztrzepanie.”


LX.
Ciepłe ubranie.

„Ubierz się ciepło synku, słońce świéci jasne,
Lecz zimno, możesz zmarznąć.” „A piesek, choć chodzi
Bez odzieży, wciąż zdrowy.” „On ma futro własne,
Tak jak inne zwierzątka, więc mróz mu nie szkodzi;

Ludzie zaś pozbawieni takiego okrycia,
Muszą myśléć o sobie, chcąc strzedz swego życia.


LXI.
Roztropność w pracy.

Na piasku kreślił Tadzio zadane przykłady,
Staś je w kajet wpisywał — cóż na to powiecie?
Zawiał wiatr, znikły trudów Tadeuszka ślady,
Stanisława zaś praca została w kajecie.
Trzeba więc w każdym czasie sprawić się roztropnie:
Kto robi coś bezmyślnie, ten celu nie dopnie.


LXII.
Drzazga w paluszku.

Zaszła drzazga w paluszek malutkiéj Helence,
Niania mówi: „Ja wyjmę igiełką panience.”
„Nie chcę! nie dam!” wołała Helcia z wielkim krzykiem;
Spuchła ręka, a drzazgę wyjęto nożykiem.
Gdyby dziecię zbawiennéj słuchało przestrogi,
Palec by jéj nie opuchł — ból nie był tak srogi.


LXIII.
Czuwanie po nocy.

Choć goście długo siedzą na sali,
Wcześnie iść muszą do łóżek mali,

Niewywczas starszym niewiele szkodzi,
Lecz źle gdy późno czuwają młodzi.
Do nauk bowiem trzeba wstać rano,
A niewyspani czyż na czas wstaną?


LXIV.
Dąsy.

Rozdąsana Celinka na Manię i Rózię,
Usunęła się w kącik wykrzywiając buzię:
„Nudno mi!” „A kto winien?” zapyta ją Mama.
„Nie chciałaś dzielić zabaw, siedź-że teraz sama.


LXV.
Płaksa.

Była raz dziewczynka mała,
Która dnie całe płakała,
Tę dziewczynkę wielcy, mali,
W całym domu płaksą zwali.
Choć ona mi znana z blizka,
Dziś nie powiem jéj nazwiska;
Lecz jeżeli w swym uporze,
Wciąż trwać będzie, kiedyś może
Za to, że swych wad nie zmienia,
Wydrukuję ją z imienia.


LXVI.
Syllabizowanie.

B, a, ba — b, e, be — b, i, bi — b, o, bo,
Ah, Mamo, ja siedzę nad książką wraz z tobą.
C, a, ca — c, e, ce — c, i, ci — c, o, co,
Na cóż się dziateczki nauką kłopocą?
D, a, da — d, e, de — d, i, di — d, o, do,
Na to, aby mogli żyć późniéj swobodą.
F, a, fa — f, e, fe — f, i, fi — f, o, fo,
By nie był los dla nich niechętną macochą.
G, a, ga — g, e, ge-g, i, gi — g, o, go,
O, ja chcę pracować z Mateczką mą drogą.
K, a, ka — k, e, ke — k, i, ki — k, o, ko,
I kiedyś się podnieść w nauce wysoko.


LXVII.
Dzierlatki.

Dzierlateczki przez rok cały
Wesoło sobie śpiewały,
Ale ucichły dzierlatki,
Gdy je Jaś wsadził do klatki;
Nie trzeba więc, aby ptaszek
Tracił wolność dla igraszek.


LXVIII.
Zabawa i nauka.

Bawił się Ignaś z Guciem — nadszedł czas nauki,
Oba chłopcy na lekcyi siedzieli jak mruki;
Wtedy za opieszałość spotkała ich kara,
Kto bowiem zabaw pragnie, niech się uczyć stara.


LXIX.
Lody.

Staś jadł lody, lecz zamiast się podzielić z Władkiem,
Wsunął to co zostało w kieszonkę ukradkiem;
Po chwili kap! kap! struga po podłodze ciecze,
Wszyscy w śmiéch, a łakomiec z wstydu raki piecze.


LXX.
Czarno, biało i zielono.

Staś zaprzeczał wszystkiemu, co się powiedziało:
Na białe mówił czarno, a na czarne biało.
Ktoś słysząc owe sprzeczki, rzekł: w twéj główce pono
Ni czarno, ni téż biało, lecz jeszcze zielono....


LXXI.
Muszki.

Dla czego z rana u uszek,
Brzęczy mi ciągle rój muszek,
I zmusza wstawać tak wcześnie?
One budzą cię byś we śnie
Nie zapomniał, mój Ignacy,
Że już czas wziąść się do pracy.


LXXII.
Henrysia i Natalka.

Mówiła raz Henrysia, siostrze swéj Natalce:
„Patrz, ja więcéj pisałam, bo mam czarne palce!”

„Trud prawdziwy nie został przez ciebie pojętym.”
Rzecze ojciec, „gdyż walać ręce atramentem,
To dowód nieuwagi. Siostra pisze czysto,
Ona więc ma nad tobą wyższość oczywistą,
I choć trzy stron skréśliła, a ty kajet cały,
Na ciebie spłynie kara, a na nią pochwały.”


LXXIII.
Nogi, ręce i głowa.

„Powiedz mi, mój synku złoty,
Na co nogi?” „Do chodzenia.”
„Na co ręce?” „Do roboty.”
„Na co głowa?” „Do myślenia.”
„Niech więc nogi nie szaleją,
Ręce będą czynne w trudzie,
W głowie myśli zajaśnieją,
A nazwą cię zuchem ludzie.”


LXXIV.
Potrzeba i zbytek.

Na co ludzie w modlitwie proszą tylko chleba,
Nie zaś kurcząt, szparagów, lub pieczeni z rożna?”
„Bo chléb, synu kochany, to piérwsza potrzeba:
Bez zbytku żyć podobna — bez chleba nie można.”


LXXV.
Arytmetyka.

Po złotemu na wiśnie dostali synowie,
Staś ich kupił funt cały, Zdziś pół funta dostał,
Dla czego tak się stało, niechaj mi kto powie?
Bo brat młodszy starszemu w rachunkach nie sprostał.
Kto więc pragnie przy kupnie uniknąć zawodu,
Niech tabliczki mnożenia uczy się za młodu.


LXXVI.
Palec w buzi.

Tadzio był niegrzeczny malec,
Trzymał ciągle w buzi palec;
Niosą cukry, lecz Mateczka
Tak rzecze do Tadeuszka:
„Kto nasysał się paluszka,
Nie dostanie cukiereczka.”


LXXVII.
Muszka i Mrówka.

Pytała muszka mrówki: „Ty spokojem trwałym
Cieszysz się, a mnie biją, sarna nie wiem za co?”
„Za to,” mrówka odpowie — „że trud mym udziałem,
A ty pragniesz żyć zawsze tylko cudzą pracą.”


LXXVIII.
Motylek.

Płochy motylek wśród wiosny i lata,
Wesoło z kwiatka na kwiatek przelata;
Przechodzi jesień, szron okrywa światy,
I ginie z głodu motylek skrzydlaty.
Tak wszystkiem bywa, którzy gardząc pracą,
Czas swój w młodzieńczym wieku marnie tracą.


LXXIX.
Książeczki.

„Jakie mam śliczne francuzkie książeczki!”
Mówił raz Henryś do swéj siostry Geni;
„W nich takie piękne powiastki, bajeczki,
A co obrazkowi aż się w oczach mieni.”
„Ja tylko jednę posiadam, Henryku!
Lecz ta mi droższą.” „Czemu?” brat zapyta:
„Bo twoje w obcym pisane języku,
A moją zdobi mowa rodowita.”


LXXX.
Złota klatka.

„Ptaszku, zanuć piosenkę, dam ci klatkę złotą,
W któréj zalśnią pręciki pod słońca promieniem.”
„Puść lepiéj, a ja wtedy zaśpiéwam z ochotą,
Gdyż klatka nawet złota, zawsze jest więzieniem.”


LXXXI.
Jedzenie i nauka.

„Zrana kawkę wypiję, na obiad zjem raki,
Pod wieczór siadłe mléko, albo talerz gruszek.”
„Lepiéj pomyśl co zrobisz w porze dnia wszelakiéj,
Bo pilny ceni książki — jedzenie leniuszek.”


LXXXII.
Koziołek.

„Czy pragniesz mój koziołku ze mną stroić żarty?
Wszystko robisz na przekor.” „Koziołek uparty
Bo zwierzątko, lecz wtedy źle bywa na świecie,
Gdy koziołka w uporze naśladuje dziécię.”


LXXXIII.
Hałaśnik.

Stukał Wicuś obuwiem w tak burzliwy sposób,
Że wszystkich uszy puchły. Tato spojrzał koso:
„Zdejm buty, gdy zakłócasz spokój starszych osób!”
I odtąd ów hałaśnik musi chodzić boso.


LXXXIV.
Prędkie mówienie.

Gdy czasem Polcia co opowiada,
Potok słów leci z ust jéj jak kaskada,
Raz brzmi donośnie, znów cicho szeleści,
Ale wyrazów trudno pojąć treści.


„Kochana Polciu, nikt ciebie nie goni,”
Rzecze raz panna Aurelja do niéj.
„Na cóż się śpieszyć? mowa na to daną
Jest człowiekowi, by go rozumiano.”


LXXXV.
Belcia.

Belcia ma taki obyczaj, że się nigdy szczérze
Nie chce wziąść do roboty. Zaledwie przeczyta
W książeczce parę stronnic, wnet za igłę bierze,
Po chwili rzuca szycie i ołówek chwyta,
Nie skończyła rysować, już włóczką haftuje,
Po hafcie wnet ją chętka do pisma napadnie:
Tym sposobem Belciunia, chociaż nie próżnuje,
Niczego się nauczyć nie zdoła dokładnie.


LXXXVI.
Kulawy.

Nie czcić bliźnich niedoli złego serca znakiem:
Śmiał się Piotr z kulawego, co chodził wśród drogi,
Lecz kiedy żarty stroił szydząc nad biédakiem,
Upadł na ostry kamień i połamał nogi.


LXXXVII.
Kłamca.

Kłamał jak z nut Stefanek, raz przypadkiem pono
Rzekł co było w istocie, lecz każdy ukosem
Spojrzał nań. „To niesłusznie by mi nie wierzono,”
Zawoła, „kiedy prawdy odzywam się głosem.”

„Przez twe ciągle zmyślania i kłamstwa i brednie,”
Przerwie ojciec, „takąś sławę łgarstw swoich rozszerzył,
Że gdybyś teraz twierdził, iż jasno jest we dnie,
Albo ciemno w noc mroczną — niktby ci nie wierzył.”


LXXXVIII.
Pogoda.

„Lubię gdy jasno na Bożym świecie!”
Pewnego razu mówiło dziécię,
„Nie znoszę chmurek, dészczu i słoty.”
„Więc się uśmiechnij synu mój złoty,
Bo marsik to jest chmur czarnych mroczek,
A dészcz, to łezki co płyną z oczek,
Czoło zaś gładkie, uśmiéch łagodny,
Spojrzenie jasne — to dzień pogodny.”


LXXXIX.
Skarga.

„Ach panie, profesorze! Michał na początek
Zdarł kajet, splamił książkę.” „Nic mu się nie stanie,
Ty zaś bez straty czasu marsz zaraz w ten kątek!”
„A za co?” „Bo się skarżysz, a to źle mój Janie!”


XC.
Dwie biblioteki.

Paweł miał cały pokój piśmideł bez treści,
Michał malutki zbiorek moralnych powieści,

Więc czytają. Piérwszemu nic nie szło do głowy,
Gdy drugi z ksiąg swych zdobył sąd o rzeczach zdrowy.
Z liczby dzieł trudno cenić wartość biblioteki:
Morze pragnień nie gasi, choć większe od rzeki.


XCI.
Chléb i złoto.

„Mały dukat wart więcéj od bochenka chleba,
Więc trudnić się uprawą roli nie potrzeba,
Lepiéj wciąż kopać złoto.” „Złoto, mój kochany,
Służy tylko do ciągłéj produktów wymiany;
Bez chleba, licząc nawet skarby na miliony,
Umarłbyś w strasznéj nędzy głodem wycieńczony.”


XCII.
Maska.

Wdział Bonuś straszną maskę. „Jaki brzydki Bonio!”
Wołają braciszkowie kryjąc oczy dłonią.
„On wcale się nie zmienił,” rzekł ojciec do dzieci,
„Maska tylko pozorem brzydoty go szpeci;
To igraszka — lecz gorzéj kiedy pośród ludzi,
Zły wdziawszy maskę cnoty, szacunek wyłudzi.”


XCIII.
Podróżomania.

„Na co ślęczyć na książką? mogę przez czas krótki
W podróżach poznać wszystko, gdy będę dorosłym.”
„Świat zwiedzać bez nauki, to jakbyś do łódki
Wsiadł, nie umiejąc nawet obchodzić się z wiosłem.”


XCIV.
Duży i mały.

„Chciałbym prędzéj wyrosnąć, być takim jak Tato,”
Rzekł Ignaś. „A więc w nauk nie ustawaj trudzie;
Że mały mało umie nikt nie sarka na to,
Kto zaś duży, a głupi — z tego szydzą ludzie.”


XCV.
Dészcz i pogoda.

„O stałą wciąż pogodę będę Boga prosił,
Bo na cóż słoty, pluski?” „Na to, moje dziécię
Że gdyby dészcz pól naszych wilgocią nie rosił,
To zabrakłoby chleba dla ludzi na świecie.”


XCVI.
Dziwna choroba.

Dziwny objaw choroby w Ludku się objawił:
Ile razy wziął książkę uczuł bole głowy,
Nauczyciel go w kącik raz po raz postawił,
A odtąd Ludwiś zawsze przy lekcyi jest zdrowy.


XCVII.
Zaraz.

„Zaraz!” wołał Ignacy, lecz choć było pilno
Owo zaraz czasami przedłużał bez racyi;
Pewnego razu jechał zwiédzić miasto Wilno,
A pociąg się zatrzymał pięć minut na stacyi.

Chwilka ta szybko przeszła. „Siadajcie panowie!”
Krzyknęli konduktorzy, „czas nam ruszać daléj!”
„Zaraz!” nie wstając z miejsca Ignacy odpowie:
Świsnęło, a on został w pasażerskiéj sali.


XCVIII.
Zła igraszka.

Odział się raz wieczorem Adaś w prześcieradło,
By nastraszyć kolegę; nie pomnąc że stało
Na końcu kurytarza ogromne zwierciadło,
Wciąż idzie, lecz ujrzawszy w lustrze postać białą,
Padł na ziemię i zemdlał. Zła to jest igraszka,
Kiedy dziécię z figielków chce udawać straszka.


XCIX.
Pałac i domek.

Piotr pałac wybudował zaciągnąwszy długi,
Jan za własny grosz stawił domek nie bogaty;
Cóż się stało, gdy minął rok jeden i drugi?
Jan zamieszkał w pałacu — Piotr przeszedł do chaty.


C.
Zarozumiały.

Piękniejszym od braciszka, grzeczniejszym od siostry,
Pilniejszym od kolegów — lecz zamiast pochwały
Dostaje mi się bura, lub przycinek ostry,
Dla czego? „Ot dla tego, żeś zarozumiały.”


CI.
Zbyteczna nieśmiałość.

„Piec raki bez powodu bardzo jest nie ładnie,
Czemu się wciąż rumienisz gdy cię kto zagadnie?”
„Bo ja się wtedy wstydzę!” „Ah to źle mój synu,
Wstydzić się tylko trzeba niedobrego czynu
Postępku co sumienie cieniem błędu mroczy:
Kto nic złego nie zrobił, patrzy śmiało w oczy.”


CII.
Dzwonek.

Ledwie na niebie zaświtał dzionek
Dzyń! dzyń! dzyń!.. wstawać! brrr... jak to wcześnie!
Więc Krzyś do studni wrzucił ów dzwonek,
Myśląc że spokój uzyska we śnie.
Odtąd na smutną narzeka dolę,
Bo choć go ranny brzęk już nie głuszy,
Lecz kiedy dzwonka zabrakło w szkole
To śpiocha z łóżka ciągną za uszy.


CIII.
Uderz w stół odezwą się nożyce.

„Nie dobrze moje dzieci”, mówiła raz Mama,
„Kiedy panna wybiega do ogrodu sama;
Nie wiem która ten wybryk zrobiła panienka
Lecz są ślady na piasku..” „Trawą skryty taras
Więc śladów być nie może.” „A więc to Helenka!”
Uderz w stół, a nożyce odezwą się zaraz.


CIV.
Nieuczynny.

Znałem wyrostka który od początku
Dni swych dziecięcych był wciąż nieuczynnym:
Miał jaki przysmak — to go schrupał w kątku,
Dostał zabawkę — to jéj nie dał innym.
Tak szło do czasu, lecz gdy przeszły lata
Przed samolubnym każdy stronił chłopcem,
Co gorsza, stracił miłość siostry, brata,
I wśród rodziny własnéj stał się obcym.


CV.
Wandzia.

Wandzia z odkrytą głową we wszelkiéj dnia porze
Nie zważając na słońce, biegała po dworze;
Cóż wynikło? wdzięk krasy znikł z białych jéj liczek,
A cera twarzy była ciemną jak pierniczek.


CVI.
Janinka.

We wsi Rudnikach jest pewna dziewczynka
Grzeczna i miła a zwie się Janinka,
Posłuszna Mamie, uprzejma dla gości,
Nie zna grymasów, ni fochów, ni złości,
Nie gardzi pracą, jak to czyni wielu
Dla tegom o niéj pisał w „Przyjacielu”
By te postępki stały się przykładem
Dla dziatek które chcą iść Janci śladem.


CVII.
Sianokos.

„Skoszono trawkę, podcięto kwiatki!”
Zawoła płacząc, Edzio do Matki.
„Gdzież teraz znajdę wieczór i rano.
Piękne bukiety?” „Z traw będzie siano,
Które na pokarm dla koni zgarną:
Więcéj ceń korzyść niż roskosz marną.”


CVIII.
Małpka.

Był raz nie duży chłopiec który naśladował
Wszystko to co zobaczył: płakano, on płakał,
Uciekano od gości — on się w kącik chował,
Gdy się śmiano, chichotał — gdy skakano, skakał;
A ci co wszystkie wady podchwytują zdradnie
Nazwali go małpeczką. No jakże, czyż ładnie?


CIX.
Wczoraj, dziś i jutro.

Jutro wykonam lekcyję zadaną,
Jutro trud spełnię! mawiają dzieci;
Tymczasem chwila za chwilą leci,
Przechodzi wieczór, noc, świt i rano...
A gdy się jutro na dzisiaj zmieni
Znów dzień marnieje wśród bezczynności
Aż w końcu ciepło wiosny młodości
Mija zziębione chłodem jesieni;
Wtedy człek w przeszłość wzrok swój obraca
Żałuje wczoraj — lecz to nie wraca!


CX.
Łzy skruchy.

Staś zbłądził i zapłakał żałując swéj winy,
„Nie płacz, bo to nie ładnie!” szepnie mu do ucha
Janek. „Łez rozliczne bywają przyczyny,”
Rzecze Ojciec: „lecz cześć tym które rodzi skrucha.”


CXI.
Żyd.

„Czemu Józia unikasz gdy idzie do klassy?”
„Bo on żyd drogi Tato.” „Minęły te czasy
Gdy wyznanie rodziło jakieś uprzedzenia,
Dziś religia stosunków społecznych nie zmienia;
Bliźnim nam każdy człowiek choć inaczéj wierzy,
A bliźnich swych mój synu kochać nam należy.”


CXII.
Długie sukienki.

Bywa że czasem młode panienki
Radeby nosić długie sukienki,
A chcąc iść osób dojrzałych torem
Pragną wyprzedzić wiek swój ubiorem.
Lecz gdy strój zmienią, każdy je wtedy
Z mowy i wzięcia sądzi nagannie,
Bo co uchodzi dziecku od biedy
Nigdy nie ujdzie dorosłéj pannie.


CXLIII.
Rozporządzenie czasem.

Dziatki! kto z was nie chce błądzić
Niech wie jak dniem rozporządzić:
Wprzód modlitwa, potem praca
Co wśród trudów chwile skraca
Daje korzyść i uznanie,
A gdy z czasu co zostanie
Można po nauk mozole
Szukać zabaw w bratnim kole.


CXIV.
Lusterko.

Chociaż Heniu masz twarz gładką
Niech cię nie nęci zwierciadko,
Bo to zwyczaj jest naganny
Gdy się w lustro patrzą panny.


CXV.
Dziurawy worek.

Wziąwszy worek dziurawy rzekł Ojciec do dzieci:
„Patrzcie, gdy tam co włożę natychmiast wyleci;
To obraz marnotrawstwa — kto więc groszem krwawym
Szafuje bez rachunku, jest workiem dziurawym.”


CXVI.
Tadzio i Władek.

„Eh bon jour!” rzekł Tadzio; comment va, cher ami?
A Władek odpowie spojrzawszy na niego:
„Dzień dobry. Obcemi nie witaj słowami
Kiedy się w Warszawie spotykasz z kolegą.”


CXVII.
Było nas dwóch.

Było nas dwóch — jeden miał pochwałę
Drugi z pilności nic, a z postępków pałę;
Którym z nich byłem ja, nie powiem nikomu,
Ty jeden zgadniesz to — bo płonę od sromu.


CXVIII.
Rzępoła.

Piotr który rzępoleniem wszystkich w domu głuszy
Rzekł: „ja mogę się liczyć do artystów koła.”
„Nie,” Ojciec mu odpowie zatykając uszy:
„Artysta sprawia rozkosz — ból głowy rzępoła.”


CXIX.
Dwa ogrody.

Dwóch braci dwa ogrody dostało od Taty:
Jan swój obsiał w przeróżne warzywa i kwiaty,
Karol zaś co czas wolny trawił przy zabawie
Niepomyślał i chwili o ziemi uprawie.
Przyszła jesień — Jan zbierał trudów swoich plony,
A Karol ujrzał w chwasty porosłe zagony.


CXX.
Pasożyt.

„Co to jest?” „To pasożyt — wśród pola, ogrodu,
On się pleni i rośnie żyjąc cudzym bytem;
Pracuj więc, stań się czynnem ogniwem narodu,
Byś nie był w społeczeństwie nędznym pasożytem.”


CXXI.
Sierota.

Gdy masz Ojca i Matkę nie narzekaj dziecię,
Życie bowiem dla ciebie lśni jutrzenką złotą;
Prawdziwie nieszczęśliwym jest tylko na świecie
Ten, który w lat swych wiośnie pozostał sierotą.


CXXII.
Piotr i Jan.

Pan Piotr miał małą wioskę ale w skrzyni grosze,
Pan Jan dobra, pałace, i ogromne długi,
Piotr zbierał a Jan tracił — powiedzcie więc proszę
Który z nich był bogatszym: czy pierwszy czy drugi?


CXXIII.
Gra w karty.

„Grajmy sobie, rzekł Leoś, jak goście na sali:
Ty braciszku bank ciągnij, ja stawiam na damę!”
„W karty bawią się starsi, a nigdy zaś mali,
Przerwie ojciec — „rzuć taliję, i idź przeproś Mamę.”


CXXIV.
Zgadywanie szarad.

Jan wszystkie w „przyjacielu” zgaduje szarady,
Piotr choćby z najłatwiejszą nie da sobie rady,
Dla czego? bo gdy piérwszy umysł swój rozwija
W naukach, drugi ciągle bąki tylko zbija.


CXXV.
Piesek i kotek.

„Dla czego wolisz pieska? kotek wprawdzie człeka
Udrapie, lecz i tamten ma ząbki nie lada.”
„Tak, ale piérwszy zwykle nim ukąsi szczeka,
A drugi wciąż się łasząc zdradziecko napada.”


CXXVI.
Koniki i nauka.

Miał dwóch synów ekonom: jeden z nich Ignacy
Sprzęgał czwórki w podwórzu i koni dosiadał,
Drugi Marcin w książkowéj lubując się pracy,
I święcąc czas naukom, wiedzę ludzką badał.
Cóż się stało, gdy szereg lat upłynął długi:
Piérwszy rządził dobrami — stangretem był drugi.


CXXVII.
Wszystkorusz.

Nie ruszaj co ci synku pod rękę popadnie,
Bo z podobnym narowem bardzo jest nieładnie;
Był chłopczyk co tak robił, choć się gniewał Tato,
I wszyscy wszystkoruszem nazwali go za to.


CXXVIII.
Dziadek.

W pośrodku drogi
Stał dziad ubogi:

„Chodźże do chatki,
Dam odzież własną,
I podwieczorek,
A ty za Matki
Duszyczkę jasną,
Zmówisz paciorek.”


CXXIX.
Poprawa.

Nie trzeba nigdy wątpić w poprawę tych dziatek,
Co w próżniactwie marnują przyszłość złotych chwilek.
Miéj chęć tylko, a zmienisz lenistwo na statek,
Wszakże i z brzydkiéj liszki wyrasta motylek.


CXXX.
Leniuszek.

Słoneczko wstało, ludziska dążą do roboty,
Wygania stadka bydła na pole pastuszek,
Pracowity rój pszczółek zbiéra miodek złoty;
Staś śpi smacznie — dla czego? Bo Stasio leniuszek.


CXXXI.
Brat młodszy i brat starszy.

„Brat mój kawę dostaje, ja mléko od krowy,
Brat mój piwko zapija, ja napój zdrojowy,
Brat mój chodzi po mieście, ja siedzę na ławie,
Dla czego? wszak my w równym do łask Ojca prawie?”


„Na równi w sercu mojém obydwóch was mieszczę,
Lecz brat twój jest młodzieńcem, ty zaś dzieckiem jeszcze,
Rośnij, kształć się, wyrabiaj, bądź dla wszech przykładem,
A wtedy ci dozwolę iść za brata śladem.”


CXXXII.
Płacz.

Chociaż mały Felunio płakał bezustannie,
Jednak nikt nie powiedział, że to jest nagannie;
Dla czego? bo dopiéro liczył piérwszy roczek,
A takim łzy bezwiednie ciągłe płyną z oczek,
Jeśli zaś płacze dziecko mające dwa latka,
To Mateczka się zmartwi i połaje Tatka.


CXXXIII.
Straszek w grochu.

„Na co chłop stawił straszka w grochu? przecież dziatki
Wiedzą, że to na kiju przewieszone szmatki?”
„Bo one się dla ptasząt łakomych stawiają,
A te pojęć o cudzéj własności nie mają;
Dla dzieci zaś, u których myśli czyste, jasne,
Dostatecznym jest straszkiem sumienie ich własne.”


CXXXIV.
Prosta droga i manowiec.

Dwóch ludzi do jednego punktu podążało,
Piérwszy z nich padł znużony z zakrwawioną nogą,
Drugi zdrów dopiął celu. Czemu się tak stało?
Bo piérwszy szedł manowcem — drugi prostą drogą.


CXXXV.
Wygódki.

Gdzie zbyteczne wygódki, tam ginie hart duszy.
Dwóch chłopców w jednym domu mieszkało pospołem;
Jednego chcąc obudzić ciągnięto za uszy,
Drugi sam wstawał rano z uśmiéchem wesołym,
Ignaś lubił nauki, Ludwiś chwile dzienne
Marnując w bezczynności, wolał próżnowanie.
Dla czego w nich były natury tak zmienne?
Bo piérwszy spał na puchu — a drugi na sianie.


CXXXVI.
Mgła.

„Jakaż to wielka góra wyrosła przed nami!“
Rzekł Jaś patrząc na siwe wyziewów tumany:
„Szczytem swym zda się stykać z złotemi chmurami
Płynącemi po niebie.“ „Synu mój kochany,“
Odpowie Ojciec — „mgły to nad ziemią zawisły,
I łudzą oczy twoje pozorem zwodniczym:
W świecie wiele jest rzeczy, które mamiąc zmysły,
Zdala zdają się czemścić, gdy zblizka są niczém.”


CXXXVII.
Pierwiosnek.

„Dla czego to pierwiosnek zdobył rozgłos taki?
Wszak od niego piękniejsze róże, lilie, maki,

Jam przecież choć lubuję się w przyrody darach,
Nic w nim tak szczególnego dotąd nie wyśledził:
Jest on wątły, bez krasy i drobny w rozmiarach.”
„Prawda — lecz wszystkie inne kwiateczki wyprzedził.”


CXXXVIII.
Cięcie lasu.

„Tną las — lecz czemuż starcy pochylili czoła?
Wszak w tém miejscu łan będzie, a ten da kęs chleba?”
„Czemu? bo wyciąć drzewa każdy łatwo zdoła,
Lecz by one odrosły długich lat potrzeba.”


CXXXIX.
Dziki chłopczyk.

Ludka, który przed gośćmi uciekał wciąż z sali,
Zapytał nauczyciel, gdzie dzicy mięszkają:
„W Ameryce, Afryce, Azyi i tam daléj...”
„A u nas?” „Oho, u nas wcale ich nie znają.”
„Jeśliś więc w Europie dnia ujrzał promyki,
Czemu stronisz od ludzi niby człowiek dziki?”


CXL.
Ziarnko do ziarnka będzie miarka.

Na ściernisku po żeńcach zbiérał kłosy chłopek.
„Czyż warto,” rzecze bogacz, „trudnić się dla ziarnka?”
„Z tych kłosów będzie pęczek, a zaś z pęczka snopek,
Wymłócę, z plew oczyszczę — i ot żyta miarka!”


CXLI.
Zbawienna rada.

Gorzały zewsząd miasta, tłum się więc zgromadził,
Gadał, wrzeszczał, rozprawiał — i nic nie uradził,
Jan tylko co wśród gwaru nie mówił ni słowa,
Rzekł przywiodłszy sikawkę: „ot rada gotowa!”


CXLII.
Dwie jałmużny.

Cisnął bogacz biédnemu garść złota pod nogi,
Z łzą współczucia wsparł dziadka grosikiem ubogi,
Dwie to były jałmużny — teraz niech kto powie:
Co lepsze — dar bogacza, czy skromny grosz wdowi?


CXLIII.
Modny ubiór.

Na kredyt sprawił panicz garnitur od krawca,
A spotkawszy kolegę w skromniutkiéj odzieży,
Zawoła z oburzeniem: „Jakto mój łaskawca
Wygląda jak ten ubiór brzydko na nim leży!”
„Wolę nad modne stroje surducik mój ciasny,
Bom go nie robiąc długów kupił za grosz własny.”


CXLIV.
Krówka i wołek.

Pewien kmieć chcąc miéć w orce pomoc nadzwyczajną,
Wprzągł z wołami do pługa krówkę mlékodajną,

Uprawa poszła prędzéj, lecz skutkiem téj zmiany,
Zabrakło w chacie mléka, masła i śmietany.
Wół trudem, krówka mlékiem karm rolnika płaci,
To dosyć — kto chce więcéj, ten co ma utraci.


CXLV.
Przymówka.

„Jutro dzień mych imienin, wszak Tata pamięta,
Że zwykle się w téj porze rozdają prezenta?”
„Pamiętam, lecz prezentów Edzio nie dostanie.”
„Dla czego?” „Ot po prostu za twe przymawianie.”


CXLVI.
Grzyb i muszarka.

„Ojcze, przyniosłem grzybów do kuchni czerwonych.
Lecz miasto mi dziękować, śmiały się kucharki
Drwiąc ze mnie.” „Bo nie znając nauk przyrodzonych,
Wziąłeś za zdrowy pokarm szkodliwe muszarki.”


CXLVII.
Łakomy kotek.

Kotek brzydkim łakomstwa zwładnięty nałogiem,
Wciskał się do śpiżarni i uwiązł pod progiem.
Więc miauczy, drapie przycieś ostremi pazury,
Nie mogąc w żaden sposób wydostać się z dziury.
Kiedyś kotku łakomy taką obrał drogę,
Siedź w dziurze — ja ci z tamtąd wyleźć nie pomogę!


CXLVIII.
Gałki z chleba.

Ulepił przy stole trzy gałki Krzyś z chleba:
„No, wybierz z nich którą, braciszku kochany!”
„Oj, z chlebem” rzekł Ojciec, „bawić się nie trzeba,
Bo to jest dar Boży, co karmi rodziny.”


CXLIX.
Nieprzyzwoite żarty.

„Czy lubisz bakalije?” „A jakże!” „Bierz zatém,”
I figę pokazał Grześ bratu palcami.
„Co robisz!” zawoła Mateczka wraz z Tatem.
„Tak czynić nie trzeba.” „To tylko żartami!”
„Niewinne żarciki nikomu nie szkodzą,
Lecz źle jest, gdy z granic grzeczności wychodzą.”


CL.
Palenie papierosów.

Karol ze sprawowania nie uzyskał głosów
Przychylnych od władz szkolnych, choć miał zalet dużo;
Dlaczego? bo do ćmienia przywykł papiérosów,
A tacy na pochwalę nigdy nie zasłużą.


CLI.
Żołnierze.

Bawiono się w żołnierzy. „Będę generałem,”
Wołał Jaś „bym swe pułki mógł wieść na bój krwawy.”
„I ja biorę komendę nad tém wojskiem całém.”
„Ja téż pragnę być pierwszym wpośród pola sławy!”

„Chłopcy,” rzecze przechodzień: „spytam bez urazy:
Gdy wszyscy będą rządzić, kto spełni rozkazy?”


CLII.
Domki z kart.

„Nawet marny trud zawsze korzyść przynieść zdoła,”
Rzekł ojciec, „choćby on był igraszką nie pracą.”
„A stawianie z kart domków!” Karolek zawoła,
„Które lada wiatr zdmuchnie, czyż przyda się na co?”
„Tak, bo dziécię przy owém niewinném zajęciu
Uczy się być cierpliwém w każdém przedsięwzięciu.”


CLIII.
Drugie przykazanie.

„Jak Boga kocham!” „Wstydź się przysięgać mój Janie.”
„Mówię prawdę, a prawda Bogu jest przyjemną.”
„Tak, lecz co powiada drugie przykazanie?”
„Imienia Pana twego nie bierz nadaremno:
„Więc choć kto kłamstw unika i prawdą się rządzi,
Gdy szafuje przysięgą, zawsze ciężko błądzi.”


CLIV.
Roztargniony.

„Czapkę mi moją skradli niegodni złodzieje!”
Krzyczał raz roztargniony: „lecz cóż to panowie,
Miasto pomoc udzielić, każdy z was się śmieje?”
„Jak się nie śmiać, gdy czapkę widzim na twéj głowie!”


CLV.
Muszki w noskach.

Mieć muszki w nosku bardzo nie ładnie,
Bo jeśli muszka niepokój wznieci,
Gdy całym rojem do izby wpadnie,
Stokroć jest gorszą w noskach u dzieci.
W izbach ten owad nie wiele szkodzi,
Lecz gdy jest w noskach, grymasy rodzi.


CLVI.
Gadatliwa Jadzia.

Czemu u Jadzi w każdéj godzinie
Języczek lata, jak pytel w młynie?
Młynek terkocze, lecz mączkę miele,
Z paplania Jadzi zysku nie wiele.


CLVII.
Przestroga.

Raz Wikciowi małemu powiedziała Niania:
„Bądź grzecznym, bo cię weźmie baba jędza w worek.”
„To bardzo jest nieładnie,” rzecze, wchodząc, Mania,
„Straszyć dzieci — patrz, pobladł ze strachu Wiktorek.
Daję ci dziś przestrogę i przestaję na tém,
Lecz odtąd chciéj inaczéj obchodzić się z bratem.”


CLVIII.
Złych czynów ukryć nie można.

Kto wypił mléczko? ach, to ty, Azorze,
Próżno się czołgasz u stóp mych w pokorze;


Chciałbyś na kotka zwalić winę całą,
Lecz dowód jasny — masz na wąsach biało!

Złe czyny zawsze same siebie zdradzą,
I choć je skrywasz, na ślad naprowadzą.


CLIX.
Dwaj chłopczyki.

Często najmniejsza sprzeczka złe skutki wywiera.
Jaś trzyma w ręku gruszkę, Staś jéj się napiera:
„Chcę gruszki!” „Nie dostaniesz!” „Ty masz, a ja nie mam,
Więc oddaj!” „Próżno żądasz.” „Uchwycę!” „Przytrzymam!”
I nuż się swarzyć wśród płaczu i krzyków...

Powiédzcież, który słuszność miał z tych dwóch chłopczyków?
Żaden, gdyż żaden w środkach brzydkich nie przebiérał:
Jaś zbłądził że nie dawał — Staś że się napiérał.


CLX.
Niegrzeczny kotek.

„Brzydki kot,” rzecze Linka: „pieszczę się z mordeczką
Milusia, a on drapnął — czyż to nie jest zdrada?”
„Twoja w tém raczéj wina, kochana córeczko,
Z niegrzecznemi się nigdy bawić nie wypada.”


CLXI.
Mruk i krzykała.

Znałem niegdyś dwóch chłopców odmiennéj natury:
Jeden był małomówny, milczący, ponury,
Zawsze z czołem zmarszczoném — gdy drugi tymczasem
Wszystkich wciąż niepokoił krzykiem i hałasem.
Żaden z nich się nie cieszył uznaniem, pochwałą:
Jednego zwano mrukiem, drugiego krzykałą.
Jakiż sens téj bajeczki? Niech dziécię się stara,
By w czynach jego była zachowana miara,
Gdyż przesada nie czyni nikogo szczęśliwym:
Źle być nietowarzyskim — źle zbyt hałaśliwym.


CLXII.
Oszczędność w odzieży.

Źle to bardzo, kiedy młodzież
Niszczy suknie, wala odzież.
Suknia nie ozdabia człeka,
Ale każdy się zdaleka
Trzyma od takiego chłopca,
Dla którego czystość obca.


CLXIII.
Tchórz.

Bonuś, okrywszy pierś swą puklerzem,
Powiedział sobie: jestem żołnierzem.

Tymczasem gęsi zasyczy stadko,
A Bonuś w nogi przed tą gromadką.
Nie zyskasz męztwa przywdzianiem zbroi,
Tchórz, choć w pancerzu, zawsze się boi.


CLXIV.
Zegar.

„Dlaczego zégar idzie, choć go nikt nie rusza,
Czyż on żywy, mój Ojcze, czyż w nim mieszka dusza?”
„To maszyna, mój synku: nakręcony chodzi,
Staje, gdy spocznie ręka, co w nim ruchy rodzi;
Zegara trudno winić, lecz są w świecie tacy,
Co stają, gdy ich siłą nie popchnąć do pracy.”


CLXV.
Naśladownictwo.

„Dlaczego tak swywolisz?” „Bo Ignaś szaleje.”
„Dlaczego nic nie robisz?” „Bo Ignaś próżnuje.”
„Czemu zęby wyszczérzasz?” „Bo Ignaś się śmieje.”
„Więc Ignaś ci cel życia we wszystkiém wskazuje?
Dobrze jest z cnót i zalet brać zawsze przykłady;
Źle, w piérwszego lepszego wietrznika wejść ślady.”


CLXVI.
Mania i kotek.

„Od śpiżarki a psik kocie!”
Woła Mania na Filusia.
„A kto wczoraj mi łakocie
Wyjadł z szafki? — toć Maniusia!

Ten, co sam niedobrze czyni,
Niechaj koteczka nie wini.


CLXVII.
Radość i smutek.

„Radość promieni twe lica,
A jam smutny i znękany.
Powiédz mi, bracie kochany,
Zkąd pochodzi ta różnica?”
„Zkąd? bom podjął prac mozoły,
Ty szałem żyjesz motyla:
Gdy więc przyjdzie lekcyj chwila,
Tyś markotny, jam wesoły.”


CLXVIII.
Felcia.

Felcia, skacząc, Mani na nóżkę stąpiła:
„O Boże!” woła z płaczem. „Ukarz mnie, Mateczko,
Jam taka nieuważna!” „To nic, moja miła,
Już przeszło, więc łzy otrzéj, kochana córeczko;
Strzeż się jednak nie zdeptać wśród płochéj swawoli
Mych uczuć, bo ta rana strasznie zawsze boli.”


CLXIX.
Panna Dąsalska.

Kiedy pewna panienka jęła stroić minki,
Pośród fochów i dąsów marszcząc groźnie czoło,
Buzia jéj się wydęła, jakby u murzynki,
A oczy blask posępny rzucały wokoło.

I choć ładna, tak wstrętną była w owej chwili,
Że wszyscy od Dąsalskiéj ze zgrozą stronili.


CLXX.
Lekarstwo na psotę.

„Stawiam z kart budki, domki, a Antoś uparty
Wciąż dmucha — powiédz Ojcze, jak skarcić swawolę?”
„Młodszemu trza ustąpić: schowaj w kieszeń karty,
A on niech sobie dmucha swobodnie po stole.”


CLXXI.
Tupanie nóżkami.

Gniéwać się bardzo brzydko, kto zaś tupie nogą,
Ten złość swoję opłacić może bardzo drogo.
Julcia raz tak zrobiła — gwoźdź utkwił w paluszku,
I musiała przez tydzień pokutować w łóżku.


CLXXII.
Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło.

Do cudzego szedł sadu Wacuś narwać gruszek
I zdjął buty z nóg swoich, aby mu lżéj było;
Powraca, któś je zabrał. Zapłakał Wacuszek...
Dobrze ci, nie czyń drugim, co tobie nie miło.


CLXXIII.
Głóg i róża.

„Głód sadzić,” wołał Władek, „pociecha nieduża,
Trud próżny, płocha praca i marne staranie.”
Lecz gdy z głogu wyrosła zaszczepiona róża:
„Znaj synu,” rzecze Ojciec, „czém jest wychowanie.”


CLXXIV.
Z jakim się wdajesz, takim się stajesz.

„Ty mówisz, że mnie kochasz, lecz któż ci uwierzy,
Jeśli zemną nie igrasz nawet w chwili wolnéj?”
„Kocham cię, gdyż swych bliźnich miłować należy,
Lecz nie dzielę twych zabaw, bo jesteś swawolny,
A Ojciec mi powiedział: z jakim się kto wdaje,
Takim, zły mając przykład, sam wkrótce zostaje.”


CLXXV.
Chudy Jaś.

„Jaś taki chudy! na cóż go męczyć?”
Mówiła Niania — „lepiéj niech chłopiec
Miasto dzień cały nad książką ślęczyć,
Rzuci te wszystkie szpargały o piec.”
„Każdemu dziecku potrzebne trudy,”
Powié brat starszy głosem doniosłym:
„Gruby czy cienki, tłusty czy chudy,
Musi się uczyć, by nie być osłem.”


CLXXVI.
Postęp.

„Czém jest postęp?“ zapytał Ojca Staś ciekawie.
„To jest dążność, co człeka wciąż naprzód prowadzi,“
Rzekł Ojciec: „ty jeszcze nic nie umiész prawie,
A brat twoj skończył szkoły i sam sobie radzi.
Nauce więc poświęcaj młodości swéj chwile,
Abyś, gdy inni kroczą, nie pozostał w tyle.”


CLXXVII.
Rolnik.

„Ach, jakiż ten włościanin czarny, opalony,
Pfe, jak to jest nieładnie nie miéć twarzy białéj!“
„On opalił się, synu, gdy orał zagony,
Których plon chlebodajny wzbogaca kraj cały;
Zamiast się więc wyśmiéwać z śniadéj jego cery,
Ponieśmy rolnikowi za trudy dank szczery.”


CLXXVIII.
Nieposzanowanie starszych.

Dano obiad, Krzyś brykał. „Ach, cóż to za szały?
Przy stole jak w kościele winni siedziéć chłopcy,”
Powié mu jeden z gości. „Pan dawać morały”
Rzekł malec, „nie ma prawa, bo Pan w domu obcy.”
„Każdy,” zawoła Ojciec, „z starszych wiekiem osób
Ma prawo karcić słowem młodzieży swawolę;
Za odpowiedź zaś daną w tak niegrzeczny sposób,
Wstań zaraz, boś jest nie wart zasiadać przy stole.”


CLXXIX.
Stare i nowe.

Ignaś potłukł zabawki, mówiąc: zrobię nowe,
I nuż strugać nożykiem deseczki dębowe,
Ale mu się to wszystko jakoś nie udało,
Bo nowych nie wytworzył, a starych nie stało.
Nie goń więc za nowością chciwa zmiany dziatwo,
Budować bowiem trudno — niszczyć bardzo łatwo.


CLXXX.
Drzewka owocowe.

„Drzewka rodzą owoce, ale nie dla siebie,
Więc cóż im z tego przyjdzie, że wydają plony?”
„Z drzewek bierz przykład synku, i w każdéj potrzebie
Bogać trudów wynikiem rodzinne zagony.”


CLXXXI.
Jak się garnki lepią.

„Eh, garnki! wielkie rzeczy: trochę wody z błotem
I wszystko.” „Ale powiedz, co czynić wypada?”
„Bierze się naprzód dziura, lepi się ją potem
Gliną, kładzie do pieca — ot cala parada!”
„Z téj dziury oblepionéj, widzę mój Wacuszku,
Że w twéj głowie jest próżnia, jak w pustym garnuszku.”


CLXXXII.
Daj!

„Daj!” krzyczy Nacia z płaczem, „skosztować mi ciastka!”
„Nie dam.” „Ja proszę ładnie o ciastko u Zosi.”
„Teraz chętnie udzielę, kiedy grzeczna Nastka.”
„Dlaczego wprzód nie dałaś?” „Bo kto chce, niech prosi.”


CLXXXIII.
Słowik i wróble.

„Czemu” pytał syn Ojca, „wróbelków gromada
Wszędzie się rozpościera i po drogach siada,
A zaś słowiczek słynny urokiem swych pieni,
Ukrywa się nieśmiało wśród najgęstszych cieni?”
„Na to,” objaśni Ojciec, „odpowiedź nie długa:
Mierność pragnie jawności — osłony zasługa.”


CLXXXIV.
Kara za niegrzeczność.

Pewne dziewczę przeszedłszy niegrzeczności miarę,
Wyłajało służącą. „Odtąd,” rzecze Mama,
„Nie pozwolę ci pomódz, i musisz za karę
Niegodnego postępku, służyć sobie sama.”


CLXXXV.
Skąpy Wacek.

Pewnego razu skąpy Wacuszek
Dostał wyborny z makiem placuszek.
„Podziel się z nami,” błagają bracia,
„Daj cząstkę!” woła Henia i Nacia.
„Nie dam i nie zjem, lecz wiem co zrobię:
Schowam przysmaczek do szafki sobie!”
Schował — noc przeszła, a skąpy Wacek
Ujrzał, że myszki schrupały placek.


CLXXXVI.
Dwa koguty i wróbelek.

Raz Romcio kogutom cisnął gałkę z chleba,
Lecz gdy walczą zawzięcie, wróbelek nadleci,
Cap za przysmak i zniknął wśród błękitów nieba:
Zwykle gdy dwóch się spiera, ciągnie korzyść trzeci.


CLXXXVII.
Rąbanie cukru.

Pęc! pęc! pęc! pęc! rąbie Jan cukier dla Matki.
Trzask! trzask! trzask! trzask! — pryskają cukru odpadki.
Ha! ha! ha! ha! śmieją się oczki u Rózi.
Chrup! chrup! chrup! chrup! — nikną kawałki w jéj buzi.
Br! br! br! br! — coś mi nie dobrze Mateczko!
Oj! oj! oj! oj! — trza się położyć w łóżeczko.


CLXXXVIII.
Cztery zajęcia.

Henrysia rwała kwiatki przy rzeczce,
Stanisław czytał lekcyę w książeczce,
Leoś spał smacznie, a Tadeuszek
Chwytaniem biédnych zajął się muszek.
Cóż ztąd? ot Helcia piękność oceni,
Trud dla Stasiulka nie będzie obcym,
Leoś się z czasem całkiem rozleni,
A Tadzia nazwą niedobrym chłopcem.


CLXXXIX.
Szczęśliwy konik.

„Jak szczęśliwe te koniki,
Nie uczą się grammaki,
Skaczą sobie...” W tém z za lasku
Wlecze się fura po piasku,
A ową żydowską budę
Ciągną szkapy biédne, chude...
„Oj źle!” Staś zawoła z krzykiem,
„Nie chcę nigdy być konikiem!”


CXC.
Prawda.

„Jakżeś się dziś prowadził?” „Bardzo źle mój Tato,
Przy lekcyi zamiast słuchać stroiłem wciąż miny
I byłem wciąż niegrzeczny.” „A czy wiész jak za to
Ukarzę? Ot po prostu przebaczę ci winy.

Pomiędzy złém a dobrém wielki wprawdzie przedział,
Lecz syn mój zatarł błędy, bo prawdę powiedział.”


CXCI.
Ukłon.

Grześ się gościom nie kłaniał. „Cóż to za przywary,”
Rzecze Ojciec doń z gniewem. „Bo mi powiedziano,
Że kto się wszystkim kłania bez końca i miary,
Ten może pochlebnika zyskać brzydkie miano.”
„To w objawach form świata dwie ostateczności:
Inny ukłon pochlebstwa — a inny grzeczności.”


CXCII.
Czystość.

„Na co mi umywanie rąk, twarzy i ciała,”
Mówił Grześ, „kiedy wkrótce będę zabrukany?”
A świnka, która w błocie opodal leżała
Rzeknie: „dzielę twe zdanie, chłopczyku kochany.”


CXCIII.
Myszka i osieł.

Do mądréj, sprytnéj myszki, tak osieł powiedział:
„Jakżeś ty jest malutka, a ja jak wyrosłem!”
„Choć,” rzecze zagadnięta, „jest w nas wzrostu przedział,
Wolę być małą myszką, niżli dużym osłem.”


CXCIV.
Panna Wtrącalska.

Julcia się nie zna na gospodarce,
Jednak być musi codzień w śpiżarce,
Pralni, komórce, aby po trosze
Wtrącić gdy można swoje trzy grosze.
Weszła do kuchni, a kuchareczka
Woła: „dziś kłopot z obiadem wielki:
Ot miska, woda, fartuch, ściereczka,
Panno Wtrącalska — szoruj rondelki!”


CXCV.
Futerko.

Mama kupiła Rózi w jesieni
Z lisów futerko. „Słońce na niebie
Tak grzeje żarem swoich promieni,
Że mi je trudno włożyć na siebie.”
„Nie długo zima przyjdzie śnieżysta,
A wtedy ciepło będzie ci w futrze:
Choć człek z obecnéj chwili korzysta,
Lecz winien zawsze myśléć o jutrze.”


CXCVI.
Prawdziwa piękność.

Gdy chcę być piękną panienką,
Nie błyszczę strojną sukienką,

Tą, którą mi dobry Tato,
Przywiózł na wiązanie w lato.
Nie kładę kolczyków w uszka,
Ani złotego łańcuszka,
Ale jestem dobrą, grzeczną,
I posłuszną i stateczną,
W wyznaniu win mych otwartą,
Nie grymaśną, nie upartą,
Gdyż wiem, że piękność prawdziwa
Jest ta, która z cnot wypływa.


CXCVII.
Łakomy Wawrzynek.

Ignaś mówił: „najmilsze są Zielone Świątki,
Bo z niemi pięknéj wiosny nastają początki.”
„A Boże Narodzenie?” przerwie mała Nastka,
„Czyż nie lepsze, gdy zjawi się na niebie gwiazdka?”
„Ja przekładam Wielkanoc!” zawoła Warzynek,
„Z powodu kiełbas, placków, bab, jajek i szynek.”
„Pfe, łakomcze,” rzekł Ojciec — „myśl twoja bezbożna:
Dla ciebie wtedy święto, gdy się najeść można.”


CXCVIII.
Fizyczna siła.

Uczeń, który w cenzurze miewał same pałki,
Tak mówił do kolegów: „Gdy jest rekreacya,
Trzeba czynić co zechcę, bo jam bez przechwałki
Mocniejszy od was wszystkich.” „To jeszcze nie racya!”

Zawoła nauczyciel — „Posłuchaj-no zuchu:
Do pierwszeństwa nikt siłą nie nabywa prawa;
Niedźwiedź silny, a jednak chodzi na łańcuchu,
I gdy mu każe cygan na dwóch łapach stawa.”


CXCIX.
Na co rozum zda się?

Pytał raz synek Ojca: „na co rozum zda się?”
„Uważaj jak zwierzęta mają siłę dużą,
A człek jak jéj ma mało? Otóż w każdym czasie
Ci potężni słabemu człowiekowi służą.
Czy rozumiesz dla czego?” „Tak Ojcze, pojmuję,
Bo człek nad zwierzętami rozumem panuje.”






WIERSZYKI DLA STARSZYCH DZIECI
od 8-iu do 12-tu lat.


I.
Bajka czy nie bajka?

Mówią, (czegoż-to nie powiedzą ludzie),
Że tu w Warszawie są dzieci niegrzeczne,
Niechętne w pracy i leniwe w trudzie,
Z starszymi krnąbrne, a z rodzeństwem sprzeczne;
Że znaleźć można, gdy kto pilnie śledzi,
Nawet i takie rozpieszczone dziatki,
Które zbłądziwszy, przykładem niedźwiedzi,
Mruczą, nie prosząc przebaczenia Matki.
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.

Mówią, że Helcia przy ranném wstawaniu,
W niczém nie radzi sobie ani troszkę,
I leżąc w łóżku woła: chodź tu Nianiu,
Zapnij mi guzik, nadziéj mi pończoszkę,
Przypnij tę szpilkę, obuj ten trzewiczek,
Daj szalik, pasek, włóż sukienkę nową,
Przypasz fartuszek, zasznuruj staniczek,
Zawiąż podwiązkę — zrób to, przynieś owo...
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.


Mówią, że Stefcio, choć ma sporo latek,
Nie chce zrozumiéć, że w obecnym czasie
Potrzebna praca, nauka i statek,
A każdy próżniak zakałą jest w klasie;
Że chociaż dola jego nie bogata,
Ojciec w wysiłku trudów zdrowie traci,
On jednakowoż nie pamiętny na to,
Przez krnąbrność swoją złém za dobre płaci.
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.

Mówią, że Ludek chociaż ma zdolności
I pamięć dobrą, spryt do nauk wielki,
Dnie swe w nagannéj marnuje płochości.
Tracąc czas drogi na różne figielki;
Miasto się zająć zadaną robotą,
Do prac zbawiennych okazać chęć szczerą,
Nad nową zawsze wciąż przemyśla psotą,
Tak, że w cenzurze ma pałkę lub zero.
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.

Mówią, że Linka choć jest dużą panną,
Bo jéj już idzie lat drugi dziesiątek,
Wciąż trwożliwością rządząc się naganną,
Lubi przed gośćmi ukrywać się w kątek.
Dla czego, pytam, od życzliwych stroni,
Gdy jest przykładną, pilną w nauk trudzie,
Gdy każdy dobrze tylko mówi o niéj,
Dla czego? nie wiem, lecz tak mówią ludzie.
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.


Mówią, że Witoś, gdy podniesie krzyki,
To prośbą, groźbą i przestrogą gardzi,
Proszą, błagają, by stłumił wrzask dziki,
On miasto przestać drze się jeszcze bardziéj.
Choruje Mama, Tacie puchną uszy,
Helenka cierpi straszne bóle głowy,
A ludzie mówią, że każdego głuszy,
Krzykliwy Witoś swojemi narowy.
Czyż wierzyć ludziom? Wszystko to być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.

Mówią, bo ludzie różne mają zdania,
Że ta bajeczka wyda się nie ładną
Tym, którzy wziąwszy ją do przeczytania,
Siebie w podanych przykładach odgadną,
Że wiele z dziatek pogniewa się za to,
Widząc skarconą krnąbrność i swawolę,
Że dąs i marsik będą mi zapłatą,
Bo prawda nawet dzieci w oczy kole.
Czy zasłużyłem na gniew wasz? Być może,
Jednakże ja to między bajki włożę.


II.
Zwierzątka.

Niektóre dziatki wychodząc z granic
Pokory, jaka zdobi wiek młody,
Mają wszelaki byt tworów za nic
I czczą um własny w cudach przyrody,

Szeregiem stworzeń niewinnych gardzą,
Co skromnie snują istnienia wątek,
A jednak one podobne bardzo
Są do zwierzątek.

Słuchajcie tylko: Swawolne chłopię,
Co zawsze pędem z klasy ucieka,
Skacze i wierżga i nogą kopie,
Czyliż ma w sobie cechy człowieka?
Patrząc na malca, który sposobny
Tylko do pustot, który wciąż bryka,
Czyż nie powiecie, że on podobny
Jest do konika?

Czasami także widziéć się zdarza
Panienkę, która jak echo w lesie
Wszystko co słyszy zaraz powtarza,
I tym sposobem plotkę w dom niesie.
Kłócą się wszystkie kumy, sąsiadki,
Patrząc niechętnie jedna na drugą;
Czyż taka panna, powiedzcie dziatki,
Nie jest papugą?

Jeźli są miłe grzeczne chłopczyki,
To jakiém mianem nazwać się godzi
Takiego malca, co na wpół dziki,
Kryje się w kątek, gdy gość nadchodzi,
A gdy go wciągną gwałtem do sali
Mruczy z podełba patrząc ukradkiem....
O tego słusznie wielcy i mali
Zowią niedźwiadkiem.

Bywają znowu łakome córki
Co miasto Matkom dać pomoc w domu,
W pośród śpiżarki, albo komórki,
Szperają tylko wciąż pokryjomu;
A gdy tam znajdą jakie łakotki,
Lub w smaczne ciastka kieszeń obłowią,
Chrupią je w kącie. Takie istotki
Myszkami zowią.

Znałem chłopczyka, a miał trzy latka,
Który, gdy raz co powiedział sobie,
Choć go za upor strofuje Matka,
On wciąż powtarza: „tego nie zrobię!”
O! takie krnąbrne, niegrzeczne dziécię,
Z ćwiekiem uporu twardym jak kołek,
Jest przez swe wady znaném na świecie
Jako koziołek.

Inny znów płacze wieczór i z rana,
Świtem i mrokiem, a nawet nocą;
Twarz jego zawsze łzami zalana,
Choć płakać nie ma doprawdy o co.
Ojciec mu miłym, grzecznym być każe,
Lecz on rad Ojca nie ma na względzie,
Więc tego beksę co wciąż się maże,
Bobrem zwą wszędzie.

A jak nazwiecie takiego chłopca,
Co w ksiąg się nie chce kształcić rozumie,
Któremu wszelka praca jest obca,
Który nic nie wié i nic nie umie,

Który jak ślepy po świecie chodzi,
Bo z swéj głupoty wszędzie je st znanym;
Jak go nazwiecie, pytam was młodzi,
Czyż nie baranem?

A inny, co się na wszystkich dąsa,
Chociaż do gniewu nie ma przyczyny,
Zadziera nosa, głową potrząsa
I stroi jakieś dziwaczne miny,
Który, gdy spotka się z kolegami
Wita ich fukiem, gniewem, lub krzykiem;
Czyliż takiego, powiedzcie sami,
Nie zwać indykiem?

Trafia się znowu, że jaki chłopiec
Wkrada się zręcznie w zwierzchników łaski,
Cichy na pozór, wszystkim chce dopiec,
Siejąc przez skargi w klasie niesnaski;
Lecz choć obłudny zawsze wstręt budzi
Swym charakterem brudnym i nizkim,
W gronie zaś zacnych i prawych ludzi
Zowią go liskiem.

Bywa i taki, który, gdy jadło
W obiedniéj porze na stół podano,
Łyka żarłocznie co pod ząb wpadło,
Jakby nic nie jadł przez całe rano;
Gdy inni skromnie siedzą przy stole,
On wszystko zmiata z półmisków milczkiem,
No, mówcie dzieci — czyż to pachole
Nie nazwać wilczkiem?


A nudziarz, który czynem i mową
Zamąca spokój w każdéj dnia porze,
Wołając ciągle: „daj to, zrób owo,”
Na jakie miano zasłużyć może?
O, taki malec, co wszystkich dręczy,
Co się naprzyksza młodym i starym,
Co koło uszów jak owad brzęczy.
Zwie się komarem.

Jak nazwać tego, co się wciąż boi:
Psa który szczeka, kozła co beczy,
Dziada co z kijem przy wrotach stoi,
I świerszcza który po nocach skrzeczy;
O takim tchórzu, co w każdéj porze,
Czy do snu idąc, czy z łóżka wstając,
Lęka się — każdy powiedziéć może:
To istny zając!

A ów, co pyszni się swym ubiorem,
Nową żakietką, trefionym włosem,
I sądząc, że je st wykwintu wzorem,
Na mniéj bogatych patrzy ukosem.
O, taki chłopiec co w całym świecie,
Niewczesną dumą, śmiéch tylko sprawia,
Zasłużył — powiem wam to w sekrecie,
Na nazwę pawia.

Znałem znów chłopca, który mnie zdumiał
Swém roztargnieniem. Gdy co mówiono
Nic nie pojmował, nic nie rozumiał,
Bo miał uwagę wciąż roztrojoną,

Nie mogąc skupić myśli w swéj głowie,
Ciągle się gapił wieczór i rano,
Więc mu nadali inni uczniowie
Cietrzewia miano.

Skromność jest cnotą, lecz ja powiadam,
Że gdy panienka pomimo trudu,
Jaki z nią sobie zadaje Madame,
Jest tak nieśmiałą, że ani dudu,
No, to się wtedy nie dziwię wcale,
Że nawet z sporą rozumu wiązką,
Taką o zwartych usteczkach lalę,
Świat zowie gąską.

A ta znów, która w każdéj godzinie,
W wszelakiéj porze, wieczór i we dnie,
Ta, ta, ta, ta, ta, jak koło w młynie
Paple, wciąż trzepie — rozliczne brednie,
I w snu dopiéro ucichnie chwili,
Kiedy znużone zamruży oczko:
Czyż taką pannę, o, moi mili,
Nie nazwać sroczką?

Nie trzeba zatém, wychodząc z granic
Pokory, jaka zdobi wiek młody,
Byt tworów świata uważać za nic,
I czcić um własny w cudach przyrody,
Bo wiele dziatek, gdy cnotą gardzą,
Gdy złych narowów wysnują wątek,
W licznych swych wadach podobne bardzo
Są do zwierzątek.


III.
Mały rachmistrz.

Mam zmartwienie, drogi Tato,
I to zmartwienie nie małe,
Próżno środków szukam na to,
Próżno męczę się dnie całe.
Ja się uczę, a próżnować
Nie chcę nigdy, lecz w pojęciu
Mojém ciasno, bo rachować,
Umiem tylko do dziesięciu.

Widząc tyle starszych osób,
Którym to łatwo przychodzi,
Pragnę liczyć — ani sposób,
Zawsze pamięć mnie zawodzi,
Ile razy chcę spróbować,
Kończy się na przedsięwzięciu:
Bo gdy przyjdzie mi rachować,
Dojdę tylko do dziesięciu!

Inne chłopczyki czasami
Dziwną w cyfrach łatwość mają,
Jak zaczną sypać liczbami,
Sta, tysiące wymawiają;
Ja wtedy radbym się schować
Pod ziemię przy mém zajęciu,
Bo gdy przyjdzie mi rachować,
Zawsze stanę na dziesięciu....

Jeden, dwa, trzy, w krótkiém słowie,
Z ust jak z procy mi wypadnie,
Dziewięć nawet się wypowie,
A zaś potém.... już nie ładnie,

O, jak ci Tato dziękować
Będę, gdy swemu dziecięciu,
Dasz środek, abym rachować
Mógł daléj jak do dziesięciu!

Chęć twa stanie za uczynek,
Odpowie Stasiowi Tatka,
Ale wszak mój mały synek,
Ma dopiéro cztéry latka?
Zawiłe cyfry pojmować,
Nie zawsze łatwo dziecięciu...
Z czasem będziesz mógł rachować
Więcéj niźli do dziesięciu.


IV.
Kiedym była jeszcze mała.

Kiedym była jeszcze mała,
O, już temu ze dwa lata,
Częstom w kąciku płakała,
Choć strofował za to Tata,
A płakałam... ot tak sobie!
W każdéj porze, w każdéj dobie:
Coś mi w oczach się zakręci,
I nuż płakać mimo chęci.
Dziś kiedy już mam sześć latek,
Stałam się z łzami ostrożną,
Wiem, że co ujdzie u dziatek
Jest u panien rzeczą zdrożną.

Płaczę wprawdzie, ale tylko
Dwie minutki i to z cicha,
Smutek mój przechodzi z chwilką
I wraz w oczach łza zasycha.

Kiedym była jeszcze mała,
Czy to w Święto, czy to w Piątek,
Jam po pokoju biegała,
Dnie calutkie z kąta w kątek.
Mama mówi: usiądź trocha,
Zajmij się jaką robótką,
Ale byłam taka płocha,
Że gdy siadłam, to na krótko.
Dziś ja przy Mamie z ochotą
Czytam w książce a, b, c, d,
Bo wiem, że praca jest cnotą,
A bez nauk cierpim biédę;
Kiedy się zaś ładnie sprawię,
Zajmę rzeczą pożyteczną,
To się lepiéj wtedy bawię,
Czując, żem dziewczynką grzeczną.



Kiedym była jeszcze mała,
Nie przeszło i pół godziny
Bym się z bratem nie sprzeczała,
Strojąc różne dąsy, miny;
Staś nie da racyi nikomu,
Więc on swoje, a ja swoje,
Ztąd wciąż rosły w całym domu
Swary, sprzeczki, niepokoje.

Dziś już jestem spora panna,
Mam sześć latek — to nie żarty!
Więc wiem jaka rzecz naganna,
Gdy kto sprzeczny i uparty;
Niech Staś sobie krzyczy, łaje,
Ja ustąpię mu z ochotą,
Bo mi się zawsze wydaje,
Że skromność w panience cnotą.

Kiedym była jeszcze mała,
Miałam wtedy nałóg taki,
Żem pokryjomu zjadała
Różne ciastka i przysmaki.
Pfe, łakomstwo! trza za karę
Leżeć chorą cały ranek,
A przebrawszy w jadle miarę,
Pić ślaz, miętę, lub rumianek....
Dziś mnie nigdy nic nie boli,
Nie choruję — gdyż to jadam,
To jedynie, co pozwoli
Mama, Tato, albo Madame;
Jestem zdrowa i wesoła,
Policzki moje rumiane,
Niczego nie pragnę zgoła,
A co trzeba, to dostanę.

Kiedym była jeszcze mała,
Nie lubiłam obcych osób,
Od gościm wciąż uciekała,
Nie chcąc wyjść na żaden sposób.

Dziś jeżli kiedy wypadnie,
Że kto zawita do domu,
To każdemu dygnę ładnie,
A nie ubliżę nikomu;
Siądę sobie cicho, skromnie,
Albo téż stanę przy Mamie,
A gdy kto zagada do mnie,
Odpowiem na zapytanie.
Oj, niegrzeczność rzecz naganna,
Starszy miéć powinien statek,
A ja jestem spora panna,
Bom skończyła już sześć latek!


V.
Mój kotek.

Mam Filusia — co to za kotek!
Takich nigdzie niéma kotów:
Do figielków i pieszczotek
Filuś w każdéj porze gotów.
Rzucę kłębek, on zdaleka
Przycupnąwszy w kącie czeka,
Śledząc ruch kłębka oczyma...,
Nagle hyc! i już go trzyma.
Gdy Filusia połachocę,
On się ociera o rękę
I coś po cichu barmocze,
Niosąc za kares podziękę...
A porządny jest jak mało:
Zaledwie mléko wypije,
Wiedząc, że na wąsach biało,
Wnet łapeczką główkę myje.


Wprawdzie ma on swoje wady,
Bo któż bez nieb dziś być może?
Lubi chodzić na wywiady,
Po śpiżarce, po komorze....
Tam przybrawszy słodką minkę
Jak niewinna jaka trusia,
Schrupie sadło lub słoninkę,
I szukaj po tém Filusia!

A za myszką, wieczór, rankiem,
Póty w koło biegać musi,
Póty czaić się przed gankiem,
Aż biedaczkę w końcu zdusi.
Pfe! nieładnie! nikt nie powie,
By powód do złości dała,
Wprawdzie szkodna, lecz kotkowi
Czyż zawini myszka mała?

Ha, cóż czynić! już on taki...
A pazurki jak ma ostre:
Raz podrapał moją siostrę,
Aż miała na twarzy znaki;
Ja nie dałam jemu za to
Z rana mléczka do chlipania:
Niech głód będzie ci zapłatą,
Kiedy cierpi biédna Mania!

Ale jak się zaczął prosić,
Miauczyć, burczyć i grzbiet wznosić,
Tak wzruszona jego skruchą,
Podałam mu spodek cały,
Szepnąwszy tylko na ucho:
„Bądź grzeczniejszym, kotku mały!”


O, bo ja często mu prawię,
Jak należy się zachować
W pląsach, skokach i zabawie,
Aby potém nie żałować.
Lecz próżne nauki moje,
Filuś o morał nie stoi,
Bo ja swoje, a on swoje,
I jak broił, tak wciąż broi.
Jednak chociaż on jest taki,
Choć się nie raz dał we znaki,
Chociaż mu się często zdarzy
Pośród figlów i łaskotek
Podrapać kogo po twarzy,
Ja powiadam że mój kotek
Jest najmilszym w świecie kotem;
Czemu? Sama nie wiem o tém.


VI.
Uczyć się trzeba.

W książkach piszą, nikt nie przeczy,
Bardzo wiele pięknych rzeczy:
O różnych w świecie narodach,
Rzekach, miastach, zamkach, grodach;
Nie chcąc się o wszystko pytać,
Trzeba się nauczyć czytać.

Pragnąc mówić czysto, ładnie,
Tak by ludzie się nie śmiali,
Znać rodzinnéj mowy składnię
Winni wszyscy: wielcy, mali,

I panienki, i chłopczyki
Nauczyć się grammatyki.

Mój braciszek jest daleko
Pod guwernera opieką,
Jabym chciał z nim czułém słowem
Pogawędzić o tém, owém;
Chcąc by list miał mój brat Jerzy,
Uczyć pisać się należy.

Kiedy po sprawunkach z Mamą
Chodzę za Żelazną-Bramą,
Nie wiem ile na początek
Zdadzą z rubla mi dziesiątek;
By pieniędzy nie marnować,
Trzeba uczyć się rachować.

Pragnąc wiedziéć jakie kraje,
Ludy, miasta, obyczaje,
Na téj ziemi się znajdują,
Jacy władcy w nich panują,
Jakie tam są strefy, nieba,
Geografiję znać nam trzeba.

Znów gdy żądam zbadać dzieje
Dawnych ludzi, ich koleje:
Jakiém prawem się rządzili,
Czém się za życia wsławili,
Jak płynęły wieki, lata,
Historyę znać trzeba świata.


Czasem, gdy patrzę jak ptaszki
Fruwają, jakie igraszki
Wyprawiają pieski, kotki,
Pragnę poznać te istotki:
Aby ich życie zrozumiéć,
Trzeba zoologiję umiéć.

I w ogrodzie, i na łące
Wyrasta kwiatów tysiące:
Takie wonne, takie śliczne,
A ich barwy jak rozliczne!
Chcąc ich bytu znać tajniki,
Trza się uczyć botaniki.

Czém są śniegi, grady, słoty,
Wiatry, dészcze, gromy, grzmoty,
Pół-kuliste tęcze w chmurze,
Mgły poranne, straszne burze,
Wszystko to w dokładném słowie
Fizyka dzieciom opowie.

Słowem zawsze, w każdéj dobie,
W każdéj chwili mówmy sobie:
Że kto w pracy nie jest szczerym,
Ten na świecie będzie zerem.
Bez nauki jak bez chleba:
Więc się, dzieci, uczyć trzeba!


VII.
Abecadło.

Abecadłem, niejeden powie,
Męczy się bez miary dziatwa,
A ja w krótkiém rzeknę słowie,
Że to jest nauka łatwa:
Dwa kijeczki zetknij w górze,
Połącz je laską w połowie,
I przypatrz się tej figurze,
Miéć A będziesz co się zowie!
Weźcie tykę, do niéj brzuszki
Dwa przystawcie z góry, z dołu,
A ujrzycie wnet, dziewuszki,
Literę B bez mozołu.
Trzymając się téj zasady,
Można w określeniu sprostać:
C, to w nowiu księżyc blady,
D, wydęta jakaś postać;
Jeśli mam być z wami szczery,
To wyjaśnię w krótkiém słowie,
Ze trzy półki, gdzie papiery
Swoje kładziesz, E się zowie.
F do tego nie sposobne,
Bo nie ma żadnéj podstawki,
G do C bardzo podobne,
H ma znów postać huśtawki.
Laseczka wyprostowana,
Co się nigdy nie pochyli,
Jest wam wszystkim dobrze znana
Wszakże to I, moi mili!

Pałka z dwoma ramionami,
Co się z nią łączą w połowie,
Przyznacie wraz ze mną sami,
Zgłoską K zawsze się zowie.
L kąt prosty — takiż kątek
Ł wytwarza, lecz ze zmianą,
Bo jest na nim mały prątek,
Który mu nadaje miano.
M budkami z kart bezpiecznie
Nazwać mogą wszystkie dzieci,
N, to złączone poprzecznie
Dwie laski przez prątek trzeci;
O kółeczko — P tymczasem
Słupa z banią grywa rolę,
Q, jest kółko z znakiem w dole,
R to P, lecz z wykrętasem,
S, to istny wąż lub żmija,
Co się ciągle w kłęby zwija.
T, drogoskaz z ramionami,
U kieliszek bez podstawki,
W do góry nogami
M zwrócone dla zabawki.
X, gdy tego kto zażąda,
Można nazwać krzyża znakiem;
Y jak widełki wygląda,
Z nakoniec jest zygzakiem.
Jedném słowem, moje dziecię,
Wszystkie zgłoski w alfabecie
Mają swą odrębną postać;
Kto zaś pragnie czytać ładnie
I w nauce liter sprostać,
Niechże pozna je dokładnie.

Aby zaś próżnym kłopotem
Nie trudzić się w nauk porze,
Z podobnym do nich przedmiotem
Każdy je porównać może.


VIII.
Niania.

Wszak znacie wy Nianię? Któż owéj staruszki
Nie pomni, któż nie wie, jak wielką jéj władza?
Ona to malutkich owija w pieluszki,
A starszych po Saskim ogrodzie prowadza.
Choć wiekiem zgarbiona, bo sporo ma latek,
(O dużo! z sześćdziesiąt, a może i więcéj),
Nigdy się w usługach nie leni dla dziatek,
Pojmując potrzeby natury dziecięcéj.
W swéj pieczy wciąż baczna, o wszystkiém pamięta
Poradzi, zabawi, usłuży, pomoże,
A mniejsi i więksi, chłopczyki, dziewczęta,
Widzą ją przy sobie w wszelakiéj dnia porze.
Od rana, gdy smacznie śpią jeszcze panienki,
Gdy malce wnurzają w puch miękki swe głowy,
Już czyści trzewiki, prasuje sukienki,
By każdy miał ubiór przy łóżku gotowy;
Za chwilę codzienny posiłek podaje,
Sadzając łaknące dziateczki za stołem:
A trzeba ją widziéć, jak zgrabnie chléb kraje,
Jak dzieli go w cząstki z uśmiechem wesołym.
Na wszystko uważna — ogania od muszek
I mléko rozlewa, i cukrem je słodzi,
I szepce łakomym chłopczykom do uszek:
„Dość jadła — ze zbytku choroba przychodzi!”

Gdy dzieci się bawią w gry różne na dworze,
Choć stara, choć słaba, wciąż z równą ochotą
Pospiesza za niemi, jak umie, jak może,
Wołając: „tu kamień, tu rosa, tu błoto!”
Ma ona i wady, jest często gdérliwa:
Jak zacznie marudzić, wciąż jedno powtarza...
O, zrzędzi, bo zrzędzi! lecz taka poczciwa
Ta Niania, że na to nikt nigdy nie zważa.
Lecz znowu wieczorem, gdy jeszcze o spaniu,
O łóżku, pościeli, nie myślą dziateczki,
Gdy proszą: „ach, powiedz historyę nam Nianiu!”
Jakież to prześliczne im prawi bajeczki!
W bajeczkach są króle, królowe, książęta,
1 cudna dolina kwiatami zasłana,
I zamki, pałace.... ach, któż to spamięta!
Dość, żeby rad każdy posłuchać do rana...
Po chwili noc ciemna roztacza swój mroczek,
Zabłysło tysiące gwiazdeczek na niebie,
Powieki się kleją, sen cięży u oczek,
Znużonym po trudach odpocząć już trzeba.
Układli się wszyscy i wielcy i mali,
A ona im jeszcze poprawia posłanie,
Chcąc, aby do rana spokojnie wciąż spali...
Co? dobra?... czyż sposób nie kochać tę Nianię!


IX.
Komary.

„Ach, drogi Tato!” mówił raz Janek,
„Nie mogę sobie dać rady:
Siądę przy oknie, wyjdę na ganek,
Komary lecą w me ślady.

Koło mych uszów setki, miliony
Stworzonek roi się zaraz,
I brzęczą, skwierczą w rozliczne tony,
Gdy tylko wyjdę na taras.
Mniejsza że brzęczą, już jabym na to
Nie zważał wcale, lecz one
Srodze kąsają: patrz, drogi Tato,
Jak moje ręce czerwone!“
„Jeśli,” rzekł Ojciec, „rój cię komarów
Kąsa, wciąż brzęcząc u uszek,
To winien temu twój brzydki narów:
Ty kładziesz w usta paluszek!
W tak ssanych palcach słodycz jest wielka,
Myślą owady łakome,
I zapuszczają swoje żądełka
W dłonie budzące oskomę.“


X.
Welocyped i saneczki.

Dał welocypedzik Tato
Ignasiowi. On wciąż żwawo
Całą wiosnę, całe lato,
Jeździł na nim w lewo, w prawo.
Raz w ogrodzie w piękny ranek,
Gdy przebiegł aleję cała,
Przystąpi do niego Janek
I odezwie się nieśmiało:
„Ach, Ignasiu mój kochany,
Pozwól mi także z kolei
Użyć rozrywki nieznanéj
I przejechać po alei.“

„To mój wózek.“ „Lecz nie o to
Idzie — wszakże proszę ciebie.”
„Nie masz wózka, chodź piechotą;
Jeźli mam co, to dla siebie.”
Odszedł chłopczyk z smutną miną,
Upokorzony odmową,
Lecz wkrótce ze swą drużyną
Wymyślił zabawę nową,
I tak igrając wesoło,
Zapomniał o swym zawodzie,
A Ignaś wciąż kręcąc koło,
Jeździł sobie po ogrodzie.
Minął Lipiec, Sierpień, Wrzesień,
I Październik i Listopad,
Przeminęła wkrótce jesień,
Z drzew liść zżółkły wszędzie opadł,
Przyszły śnieżne zimy szrony,
Wisła pokryła się lodem,
Każdy od zimna skulony
Tęsknił za Saskim ogrodem;
Wtedy to Janusia Tato,
Kontent z pilności chłopczyka,
Kupił mu w nagrodę za to
Małe sanki i konika.
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzwonki dzwonią,
Suną saneczki po śniegu,
A Janek własną swą dłonią
Kieruje konika w biegu;
Spotkał Ignaś go z drużyną,
Jak ślizgał się saneczkami,
I rzekł ze słodziutką miną:
„Jabym także jechał z wami!”

„Dobrze,” odpowie mu Janek,
„Chętnie się z tobą przejadę,
Lecz tych wprzód wezmę do sanek,
Których w rzęd przyjaciół kładę;
Oni dla mnie byli szczersi
W wspólnych zabaw kole bratniém,
Więc się nie dziw że są pierwsi,
Gdy ty zostajesz ostatnim.”


XI.
Zbyteczne wymaganie.

„Śmieszne doprawdy są te panienki,
Co za przyjemność z lalką się bawić,
Sadzać do wózka, zszywać sukienki
I do nieżywéj morały prawić!
Rzuć gdzie do kąta tę nudną lalę
I chodź poigrać ze mną w konika.“
„Dziewczynki konik nie bawi wcale,
On tylko może zająć chłopczyka,
Ale ustąpię, bo z małym bratem
Zawsze żyć w zgodzie Mama kazała,
Tylko cię proszę, nie bij tak batem,
Gdyż to mnie boli.“ „Możebyś chciała
Jeździć bez bata, nie znać munsztuka,
Chodzić wciąż stępo? Dziwna ta Mania!
Przecież w tém cała stangreta sztuka,
Kiedy konika dobrze pogania!


Włóż mi to w usta, a teraz daléj,
Ostro z kopyta na równéj drodze;
Trzask! daléj siwku, kłusem do sali...”
„Nie chcę, nie będę — bijesz po nodze!”

„Mamo, ja pragnę poigrać z siostrą,
Ona gdzieś w kącie siadła za stołem
I nuż do lalki — przykaż jéj ostro,
Aby się ze mną bawiła społem.”

„Przypatrywałam się téj zabawie,
Więc zganić muszę mojego synka,
Albowiem w całéj obecnéj sprawie
Chłopczyk był psotnym, grzeczną dziewczynka;
Mania zrobiła z siebie ofiarę,
Tyś zwiększył jeszcze swe wymaganie,
W osamotnieniu słuszną masz karę:
Kto nadto żąda — nic nie dostanie.”


XII.
Spotwarzony kotek.

Do rzędu miłych istotek
Należy Filuś, nasz kotek;
Wprawdzie myszki małe dusi,
Ale się odwdzięczyć musi
Za gościnność w naszym domu,
Łapiąc myszki pokryjomu,
Które jak wilczki w owczarni,
Zjadłyby wszystko w śpiżarni.

Jednak ja znam takie dziatki,
Które pragnąc w oczach Matki
Uniewinnić swoje czyny,
Na kotka składają winy:
„Kotek mleczko wypił z szklanki,
Kotek rozbił filiżanki,
Kotek splamił kajet Mani,
Kotek rozdarł suknię Frani...”
I tak wypływa z tych plotek,
Że wszystkiemu winien kotek;
Jednak ja powiem w sekrecie,
Że rzecz każda na tym świecie
Ma granice. Filuś kiedy
Upomniawszy się swéj biedy,
Może, jak się pora zdarzy,
Podrapać dzieci po twarzy...
Tak więc na złe wyjdzie plotka:
Nie obwiniaj — nawet kotka.


XIII.
Cenzurowany.

Dla czego to Polcia mała
Łzą liczka rumiane rosi:
Czy się braciom sprzeciwiała,
Czy zrządziła psotę Zosi,
A teraz ją naraz szczerze
Za te winy skrucha bierze?

„Mamo, nie to jest przyczyną,
Że nie mogę być wesołą,
Że z mych oczów łezki płyną,
Że smutek zmarszczył me czoło:

Mnie jakby na pośmiewisko,
Staś szkaradne dał przezwisko!”

„Czy być może? Staś jest znanym
Z swéj grzeczności.” „To tak było:
Siadłam na cenzurowanym,
Cenzurują że aż miło:
Ten nazywa mnie pieszczotką,
Ten różyczką, ów stokrotką.

W końcu Staś — to jego sprawka,
O, ja o to się założę:
Powiedział żem je st parchawka,
Co się na nic zdać nie może...
Ja w płacz, bo czyliż słyszano,
Tak szkaradne nosić miano!”

„Za wielką twa miłość własna,
By w grach na słowa uważać:
Staś żartował, to rzecz jasna,
A żart nie może obrażać,
Pycha raczéj zbyt drażliwa
Wyśmianą zazwyczaj bywa.

Łzy więc otrzéj, rozmarszcz czoło,
I odtąd w zabawach z dziatwą
Przyjmij żarciki wesoło,
Nie bądź do dąsów zbyt łatwą;
Gdyż każdy nazwie cię śmiało
Panienką zarozumiałą.”


XIV.
Gałganiarka.

„Czemuż swoją łopateczką
Grzebiesz w śmieciach staruszeczko?
Biédna babko, wiedz-że o tém,
Że w nich tylko gruzy z błotem,
Trochę strzępek, trochę kości
I gałganków bez wartości.
Ztąd nikt mienia nie wygarnie,
Tylko traci czas swój mamie:
Lepiéj zemną pójdź pospołem,
Ja posadzę cię za stołem
I opatrzę i wspomogę,
Jaki grosik dam na drogę.”

„Ach, kochane moje dziecię,
Wiedzże o tém, że te śmiecie
W pogardzie u możnych osób,
Mnie do życia dają sposób;
Ja zbieram skrzętnie odpadki
Pańskich resztek, zgarniam szmatki,
W zamian zaś dostaję za nie
Kącik, szaty i śniadanie,
A gdy wiele mi nie trzeba,
Mam z swéj pracy kawał chleba.”


XV.
Papiér.

Zkąd jest papiér? Z szmat, gałganów,
Różnych strzępów i łachmanów,

Które ludzie, jak to wiecie,
Wyrzucają precz na śmiecie.
Podjęte z barłogu strzępy
Idą w papierni pod stępy,
A z nich robią papiér czysty
Na kajety, książki, listy;
Gdyż trzeba ci wiedziéć, dziecię,
Iż nic nie powinno w świecie
Być straconém bez pożytku
W marnotrawstwie albo zbytku.
W rzeczach z pozorem zwodniczym,
Które się wydają niczém.
Bywa korzyść oczywista,
Gdy kto mądrze z nich korzysta.


XVI.
Skąpiec.

Oszczędność to przymiot wielki,
Skąpstwo zaś każdego szpeci:
Baz Mama cztery rubelki
Rozdzieliła między dzieci.
Troje otrzymane grosze
Użyło podług swéj woli:
Kupiono ciastek po trosze,
Wsparto biedaków w niedoli;
Jaś wydać grosza żałował
I pieniądz w kieszeń swą schował.

Jak im miło! jak przyjemnie!
Mają pierniki, ciasteczka,
Ugaszczają się wzajemnie
Staś, Stefanek i Manieczka;

A wdzięczni dzieciom ubodzy
Boga za ich szczęście proszą,
Boć wy wiecie, moi drodzy,
Że czyn dobry jest rozkoszą.
Tymczasem Jaś się rumieni,
Dusząc rubelka w kieszeni.

Gdy już biedni poszli sobie,
Gdy znikły ciastka, pierniczki,
Skąpy Jasio w tym sposobie
Rzecze do braci, siostrzyczki:
„Teraz dla mnie radość wszelka,
Gdy wy grosza pozbawieni...”
Sięga po swego rubelka,
Lecz rubel zginął z kieszeni;
Chłopczyk się gniewa i zżyma:
Próżne fochy — rubla niéma!

Tak więc on jeden nie użył
Ni rozkoszy, ni pociechy;
Doznał wstydu i zasłużył
Na przekąsy, żarty, śmiechy...
Niechże będzie wam przykładem
Ta przygoda w każdéj chwili,
Byście nie szli Jasia śladem
I zbyt grosza nie cenili.
Chciwość bowiem nie zbogaci,
A kto skąpy — dwakroć traci.


XVII.
Zarozumiałość.

„Ja się nieźle uczę wcale,
Mam trzy czwórki i dwie piątki,
Znam wszystkich nauk początki,
A zaś piszę... doskonale!
Nigdy się nie lenię w klasie,
Nigdy drugim nie dokuczę,
Wciąż się lekcyj pilnie uczę,
Wiem co robić w każdym czasie;
Zawsze siedzę cicho, skromnie,
Nie rozprawiam bezsensowo,
Jeśli powiem jakie słowo,
To gdy kto zagada do mnie.
Upór mi wadą nieznaną,
Czy na pensyi czy téż w domu,
Nie sprzeciwiam się nikomu,
Lecz wypełniam co kazano;
Wszystko robię zwinnie, gładko,
Bez fochów, szlochów, grymasu,
Płaczów, krzyków, i hałasu
1 jestem grzeczną jak rzadko.
Dlaczego powiedz mi Tato,
Mimo mych wielkich zdolności,
Posłuszeństwa i grzeczności,
Nikt mnie nie pochwali za to?”

„Bo zbytnią wszelka pochwała,
Kiedy panienka tak mała
Szkodliwą pychą się rządzi
I dobrze o sobie sądzi.

Choćbyś miała wszystkie cnoty
I zalety i przymioty,
Każdy tylko westchnie w duszy
Albo ramionami wzruszy:
Złą jest krnąbrność, złą niedbałość,
Lecz gorszą zarozumiałość.”


XVIII.
Marudziarz.

„Nie stój Nianiu nademną,
Idź-że sobie na taras!
Czekaj!... pobaw się ze mną,
Ja nie będę spał zaraz:
Chcę się bawić w konika...
Nie — opowiedz bajeczkę,
Albo daj mi z słoika
Konfiturek troszeczkę...”

Tak Staś mały marudził,
Biedną Nianię wciąż nużył,
Aż się w końcu utrudził
I oczęta zamrużył.
Lecz choć miękki jest puszek,
Choć w kołderce dość waty,
Koło samych mu uszek
Brzęczy komar skrzydlaty;
Brzęczy w cienkie wciąż tony,
To bliziutko, to daléj,
Tak że Stasio znużony
Na bezsenność się żali:

A więc woła Mateczkę:
„Mamo odpędź natręta,
Bym mógł chociaż troszeczkę
Zmrużyć senne oczęta...”

„Choć odpędzę, przyleci
Jeden, drugi i trzeci:
Komar bierze, mój synku,
Przykład z twego uczynku.
Tyś marudził przed łóżkiem,
Jak to twoim zwyczajem,
Więc on także nad uszkiem
Brzęczy teraz nawzajem.”


XIX.
Morus.

„Ach, jak to nie ładnie, mój mały,
Że zawsze pobrudzisz się cały:
Włożę ci sukienkę nowiutką,
I kryzkę na szyję czyściutką,
O ubiór twój troszczy się Mama,
Lecz wkrótce na sukni jest plama;
Kryzka znów zgnieciona jak kłaczek,
A jakie twe rączki... buziaczek!
Wszyscy się wciąż śmieją na świecie,
Że takie niechlujne mam dziecię:
Zowią cię Morusem.” „Ach, Mamo,
Kominiarz nie czysty tak samo,
A chociaż jest czarny jak smoła,
Nikt przecież na niego nie woła:

Morusie, jak na mnie wołają,
Lecz jeszcze pieniądze mu dają.

Kominiarz kominy we dworze
Wyciera, więc wtedy nie może
Być czystym — gdy skończy swe trudy,
On nie zna co sadze, co brudy;
Morusem go nie zwą, bo tacy,
Co dają pożytek z swéj pracy,
Choć praca ich suknie zabrudzi,
Warci są uznania u ludzi.


XX.
Ofiara i poświęcenie.

Śmiała się Józia nad Felcią biédną:
„Ja mam dwa jabłka, a ty masz jedno!
Ja mogę oddać drugie jabłuszko
Małéj dziewczynce, co z tą staruszką
Mieszka pod strychem — ty choć chcesz szczérze,
Nic dać nie możesz głodnéj w ofierze,
Chybaby chciała jabłuszko owe
W dwie porznąć części i dać połowę...
Lecz kto ma dzielić ten nożem kraje,
A Mama w rękę noża nie daje.”
„Choć nie da noża, ale pozwoli,
Bym postąpiła z jabłkiem do woli,
Więc oddam całe moje jabłuszko
Małéj dziewczynce, co z tą staruszką
Mieszka pod strychem.” „A co zostanie,
Po tym podarku na twe śniadanie?”

„O, nie zostanie dla mnie nic zgoła,
Ale ja będę bardzo wesoła:
Miło się z biédnym dzielić w złéj chwili,
Lecz dać mu wszystko, stokroć jest miléj.”

Jaki sens, pytam drogie dziateczki,
Z opowiedzianéj płynie bajeczki?
Oto, by wskazać w żywym przykładzie,
Jaką się zwykle różnicę kładzie
Przed dobrych czynów waszych spełnieniem,
Między ofiarą, a poświęceniem.


XXI.
Pan Sprzeciwialski.

Był raz taki dziwny chłopak,
Że wszystko robił na opak,
I zawsze mu się zdawało,
Że się mądrym okazuje
Gdy na czarno mówi biało,
A białe czarném mianuje.
W wszelkiéj sprawie, w wszelkiéj rzeczy
On każdemu zdaniu przeczy:
Pragną pobiegać w ogrodzie,
On wciąż siedzi przy komodzie
I nie ruszy się z pokoju..
Jeśli chcą spocząć po znoju,
On wpada w jakiś szał dziki
I wyprawia harce, krzyki,
Tak, że w każdéj chwili, porze,
Nikt się zgodzić z nim nie może.

Cóż się stało? Ot chłopaki
Widząc, że on już jest taki,
Wszyscy społem: wielcy, mali,
Sprzeciwialskim go przezwali,
I już trzy lat będzie blizko,
Odkąd nosi to nazwisko.
To wstyd, dziatwo ma kochana;
Mówcie, czyliż niéma rady,
By się pozbył tego miana?
Jest — poprawić się z swéj wady.


XXII.
Radość Matki.

Słuchaj dziécię
Z czego w świecie
Się raduję,
Za co Bogu
W świątyń progu
Dziś dziękuję:
Nie za dwory,
Złota wory,
Konie, cugi,
Przyjemności,
Tłumy gości,
Liczne sługi,
Ale z chwały,
Żeś ty miła,
Grzeczną była
Przez dzień cały.


XXIII.
Pożegnanie z lalką.

Laleczko, już wiosna
Wesoła, radosna,
Ożywcza, wspaniała
Dla świata nastała;
Ja idę wśród gaju,
Na brzegach ruczaju,
Gdzie łąki, gdzie błonie,
Pobujać w sióstr gronie.
W zimowych dni porze,
Przy krótkim wieczorze,
Tyś zawsze, o miła,
Pociechą mi była:
W różową sukienkę,
Stroiłam panienkę,
I często nad uszkiem,
Groziłam paluszkiem,
Albo téż dzień cały
Prawiłam morały.
Laleczko, dziś wiosna,
Więc biegnę w ogrody
Używać swobody,
A ciebie zaś kładę
Głęboko w szufladę:
Czekaj tam kochanie,
Aż wiosna nastanie,
Bo wtedy my społem
W pokoju za stołem,
We dwoje usiędziem
I bawić się będziem.

Ty spocznij w komódce,
Ja znowu cię wkrótce
Nawiedzę, a wtedy
Zapomnisz swéj biédy,
Gdyż będę cię, miła,
Jak teraz pieściła,
Groziła paluszkiem,
Prawiła nad uszkiem
Nauki, morały,
Wieczorem, dzień cały,
I z rana i na noc:
Laleczko.... dobranoc!


XXIV.
Indyk.

Spojrz na tego indyka,
Jak się puszy i dąsa,
Spuszcza pióra i cyka,
Koralami potrząsa.
Zobaczył u Manieczki
Róg czerwonéj chusteczki
I pąsową sukienkę,
Więc na biédną panienkę
Rozłoszczony napadnie...
Dzieci, mówcie czy ładnie
Dla tak marnéj przyczyny
Stroić fochy i miny?

Jeżli które niebacznie
Jaką kłótnię z was zacznie,

Lub się zechce w kąciku
Dąsać — to o indyku,
Co zaczepił Manieczkę,
Przeczytam mu bajeczkę.


XXV.
Jaskółeczka.

„Jaskółeczko miła,
Zkądżeś to przybyła?”
„Przybyłam z za morza,
A w mym szybkim locie
Zmierzyłam przestworza
Gdzie gwiazd błyszczy krocie.”
„Mów, ptaszyno mała,
Cóżeś tam widziała?”
„Widziałam sto grodów,
Różnych stref zwyczaje,
I mnóstwo narodów,
I rozliczne kraje;
Wszystko ja na świecie
Widziałam w przebiegu,
Wszystko moje dziecię,
Prócz lodów i śniegu.”
„Ja znów, ptaszku drogi,
Słucham twéj powieści,
Lecz biédny, ubogi,
Nie znam nauk treści;
Między mną a światem
Jest niezmierny przedział,
Trza się uczyć zatém,
Abym wszystko wiedział.”


XXVI.
Niedziela.

Przez tydzień się mozolę,
I pracuję wciąż w szkole,
Gdy nadejdzie Niedziela,
Dzień spoczynku, wesela,
Wszystkie książki swe kładę
W méj szafeczki szufladę,
Dążąc zaraz od rana
W dom modlitwy, dom Pana,
By gorąco i szczérze,
Zmówić moje pacierze,
Błagać Boga o cnotę
I do nauk ochotę,
O łask Świętych zadatki,
Szczęście Ojca i Matki;
By przed Twoją wielkością,
Z czułą dziecka miłością,
Schylić głowę w pokorze:
Bo to dzień Twój — o, Boże!


XXVII.
Kurczątka.

Żywota początek,
Jest próbą nieśmiałą:
Stadeczko kurczątek
W podwórku biegało,
W tém nagle z swéj budy,
Kudłaty i rudy

Bryś srogi wybieży,
I zęby wyszczerzy,
A kucharz zdaleka,
Już z nożem swym czeka
Postąpi okrutnie,
Jak złapie — łeb utnie!
Kurczątka strwożone,
Wylękłe, spłoszone,
Z ogrodu, z podwórka,
Wybiegły w te pędy
Do kojca, do grzędy,
Gdzie woła je kurka.

Dobrze jest wędrować,
Świat cały lustrować,
Znać różne narody;
Najlepiéj zaś dziatki,
Wśród cichéj zagrody,
Pod skrzydłem żyć Matki.


XXVIII.
Trzy panienki.

Posłuchajcie dziateczki,
Jeszcze jednéj bajeczki:
Było raz trzy panienek,
Jedna strojnych sukienek,
Zawsze tyle co chciała,
Na żądanie swe miała.
Drugiéj znowu twarz wabna,
Postać wdzięczna i zgrabna,

Oczy pełne wyrazu
Zachwycały od razu.
Trzecia o owych panienek,
Ani strojnych sukienek,
Ani zdobnéj w wdzięk ciała,
Twarzy biédna nie miała,
A jednak ją kochali
I dorośli i mali.
A dla czego? bo ona
W tor przykładny wdrożona,
Zawsze dobra i mila,
Najgrzeczniejszą z nich była.


XXIX.
Niedźwiedź.

Wiedzie cygan niedźwiadka,
Przez wieś wiedzie go całą:
Uroczystość to rzadka,
Widowisko jak mało!
Gdyż to niedźwiedź nie lada,
Mowę ludzką pojmuje,
I na łapach przysiada,
I na kiju tańcuje.
On w Smorgonii uczony,
Więc zwyczaje zna świata:
Damom bije pokłony,
Z młodzią czule się brata,
Pije wódkę jak stary,
I wieczorem i z rana,
Zbiéra ruble, talary,
Na miseczkę dla pana.

„Mój niedźwiedziu, tyś przecie
Nie pogodził się z losem:
Chodzisz smutny po świecie,
I coś mruczysz pod nosem.”

„Ah! chłopczyku nie pytaj,
Co ja cierpiéć wciąż muszę;
Z doli mojéj wyczytaj,
Jakie moje katusze.
Kiedy skaczę przez kije,
Z sztucznym musu humorem,
Ja tu z wami nie żyję,
Ja wciąż tęsknię za borem!
Kiedy cygan z kolei,
Chce bym gawiedź zabawił,
Ja wciąż dumam o kniei,
Gdziem rodzinę zostawił!


XXX.
Piaskarz.

Wożę piasek po ulicy
I wciąż skrzętnie zbiéram grosze,
Kto chce piasku do piwnicy,
Dam nie drogo — kupić proszę
Za dwa złote pół fureczki,
Jeszcze dodam coś do tego:
Kupujcie więc kuchareczki....
Héj, piaseczku polowego!


Nie mam wiosek, ni pałacy,
Nie znam czém świata zwyczaje,
Ciężkim trudem żyję z pracy,
A trud kęs mi chleba daje;
Nie chcę ja być wielkim panem,
Bo w bogactwach siła złego,
Jam szczęśliwy swoim stanem:
Héj, piaseczku polowego!

O zbytnie zyski nie proszę,
Bo rubelków mi nie trzeba,
Gdy zarobię dwa, trzy grosze,
Ot i dosyć na kęs chleba;
Nie przeceniam się z towarem,
Lecz probuję szczęścia mego,
I wciąż obyczajem starym
Wołam: piasku polowego!

Gdy ujrzę silnéj postawy
Chłopa z figurą wyniosłą,
Który miłosierdzia sprawy,
Za korzystne ma rzemiosło,
Który żebrze jak kaléka,
Strzegąc się trudu wszelkiego,
Jadąc krzyczę mu zdaleka:
Héj, piaseczku polowego!

Bo wszyscy wielcy i mali
Winni pracą chléb swój zdobyć,
A tylko starcy schorzali
Mają prawo nic nie robić;

Praca daje zapomogę,
Praca broni nas od złego,
A więc jedźmy daléj w drogę:
Héj, piaseczku polowego!


XXXI.
Gdzie jest koniec świata?

„Powiedz mi, Ojcze kochany,
Co tam za lasem, za górką
Się znajduje?” „Takie łany,
Takie bory, moja córko,
Jakie je tutaj widziemy.”
„A jeśli daléj pójdziemy
Mil choć dziesięć, choć trzydzieści,
Co się w tych przestrzeniach mieści?”
„Znowu widzim wioski, rzeki,
Ziemię w roślinność bogatą.”
„A gdy idąc w kraj daleki,
Miniem to wszystko, mój Tato?”
„Tam morze o modréj fali.”
„A za morzem?” „Znowu ziemie.”
„A zaś potém?” „Daléj, daléj,
Niosąc trudów swoich brzemię,
Dążąc naprzód chyżym krokiem,
Znajdziem się tu zkąd przed rokiem
Myśmy wyszli.” „Czyż być może,
Co mi opowiada Tata!
Więc minąwszy ziemie, morze,
Nie znajdziemy końca świata?

Gdzie ten koniec?” „Niéma końca,
Bo ziemia okrągła wszędzie,
A więc idąc z biegiem słońca,
Gdzie jest kres, początek będzie.
Ot ziemia jest tym jabłuszkiem:
Idąc podróżnych przykładem,
Okrąż je swoim paluszkiem,
A spotkasz się z wyjścia śladem.”


XXXII.
Trzeba pracować.

Kto nauczył jaskółeczki
Lepić gniazdka swoje?
Kto złączył małe pszczółeczki
W pracowite roje?
Kto dał mrówkom siłę rzadką
Nieść ciężar na grzbiecie?
Kto przelotnych ptasząt stadko
Prowadzi po świecie?
Ten, który za trudy, znoje
Udziela kęs chleba:
Więc widzicie dziatki moje,
Iż pracować trzeba.


XXXIII.
Moja poduszka.

Gdy wicher świszczy na dworze
W głos złowieszczy i ponury,
Gdy grom warczy, huczy morze,
Błysk za błyskiem lśni wśród chmury,

Ja szczęśliwa ze swéj doli,
Nie dbam o wichry, o burze,
Głowę schylam i powoli
Na poduszce oczy mrużę.
Ah! poduszko! mówię sobie,
Jakżem rada spać na tobie!

Są na świecie biédne dziatki,
W ciągłéj z srogim losem wojnie,
Co nie mają nawet chatki,
Gdzieby mogły spać spokojnie,
Ja mam wszystko co mi trzeba:
Lubych rodziców kochanie,
I codzienny kąsek chleba,
I to mięciutkie posianie.
Ah! poduszko! mówię sobie,
Jakżem rada spać na tobie!

Jutro zaledwie słoneczko
Błyśnie na niebios przestworze,
Ja z kajetem i książeczką
Będę witać ranne zorze;
Dziś gdym zadanie skończyła
W czystym sumienia spokoju,
I dzień cały dobrą była,
Ja spoczywam po prac znoju.
Ah! poduszko! mówię sobie,
Jakżem rada spać na tobie!


XXXIV.
Litość.

Jeżeli ujrzysz wśród drogi,
Jak starzec biédny, ubogi,

Wlecze z trudnością swe ciało
I stąpa wolno, nieśmiało,
To go nie omiń dziecino,
Ale wesprzyj słowem, datkiem,
Spraw, niech łzy mu z ócz nie płyną,
I ulituj się nad dziadkiem.
Jeźli zziębnięty, znękany,
Daj mu w izbie kącik mały,
Pokaż drogę, gdy zbłąkany,
Nakarm chlebem, gdy zgłodniały;
Bo kto litość w sercu czuje,
Bliźnich swych wspiera w potrzebie,
Tego cały świat miłuje,
I Bóg błogosławi w niebie!


XXXV.
Pszczółka.

Latem i wiosną,
Latam w ogródek
I zbiéram miodek,
Gdzie kwiatki rosną;
Żwawo, wesoło
Fruwam w około,
Z każdego kwiatka,
Róży, bławatka,
Malwy, stokrotki,
Zbiéram miód słodki.
Brzemienna plonem
Po nad zagonem,

Wracam z ochotą
I do komórek
Woskowych rurek,
Składam dań złotą.

Patrzaj dziecino,
Jak dni me płyną
W pracy i w trudzie,
Jak cenią ludzie,
W każdéj godzinie,
Wszystko co czynię.
Więc idź mym śladem,
I niech przykładem
Będę dla ciebie
W każdéj potrzebie,
I myśl wciąż o tém,
Że trudów potem,
Twardy kęs chleba,
Zdobywać trzeba.


XXXVI.
Róża.

Ah, różyczko ma rumiana,
Jakże prędko tracisz życie:
Widziałam ciebie dziś zrana
W cudnym listków twych rozkwicie,
A teraz w wieczornéj porze
Korona twoja oblata,
Czyż tak krótkie życie może
Jaką korzyść dać dla świata?


Krótkim był mój żywot cały,
Lecz choć w jednéj zmarłam dobie,
Choć me listki pospadały,
Zostawiłam woń po sobie;
I człek gdy cnotę uprawia,
Gdy jest zaszczytem ludzkości,
Po śmierci pamięć zostawia
Czyny swemi w potomności.


XXXVII.
Mały spekulant.

Stasio siedział na ganku,
Trzymał w ręku gruszeczkę,
A ktoś woła: „kochanku,
Zatrzymaj się troszeczkę;
Nie jédz gruszki, ja tobie
Za nią kopę dam całą.”
I Staś myśli wraz sobie:
To zamiana jak mało!
O! nie zawsze, nie codzień,
Spotkasz z szczęściem się takiém,
Oddał owoc — przechodzień
Zjadł gruszeczkę ze smakiem,
I odchodzi. „Ej, panie,
Oddaj gruszki mi zaraz;
Ja tak cieszę się na nie!”
„Na cóż próżny ambaras?
To com przyrzekł, dotrzymam,
Lecz ponieważ dziś nie mam
Żadnéj gruszki w zapasie,
Oddam ci je w tym czasie,

Gdy wyrośnie z pesteczek
Całe drzewo gruszeczek.”

Z tego taka nauka:
Że nie dobrze kto szuka
Zwiększyć dolę swą małą
Przez grę z losem zuchwałą.
Co masz w ręku to trzymaj,
Za rzecz cudzą nie imaj,
Gdyż miasto się wzbogacić,
Możesz własny grosz stracić.


XXXVIII.
Jedno Ale.

„Chwalicie kwiatki, ja ich nie chwalę,
Bo one także nie są bez ale.
Mówił raz Henryś do swych siostrzyczek:
„Ot, chciałem narwać pięknych różyczek,
A one wraz mnie ukłóły zdradnie.
Powiedzcie same, czyliż to ładnie!
Albo te fiołki, które tam w trawie
Tak przycupnęły, że przy zabawie
Rwania bukietów, znaleźć ich trudno
I przez to rozkosz staje się żmudną.”

A Ojciec powie: „wiedz o tém dziecię,
Iż się to samo dzieje na świecie
Pomiędzy ludźmi. Kto ma przymioty,
Wielkie zasługi, szlachetne cnoty,

Lecz choćby jedną wadę w swéj duszy,
Ta wada wszystkie cnoty przygłuszy,
Ludzie zaś w sądach nie znając granic,
Wszystko co dobre mają już za nic.


XXXIX.
Wyrzut sumienia.

Pewnego razu spyta Mamy Mania
Czy są strachy na świecie — bo mówiła Niania,
Rzecze daléj, drżąc cała, że w północnéj porze
Czasami jakie widmo pokazać się może.
„Nie, córko, niema strachów — to baśń niedorzeczna,
Któréj wierzyć nie trzeba. Ja wiem żeś ty grzeczna,
Rozsądna, więc tym gusłom możesz przeczyć śmiało,”
„Ach, jakże to jest dobrze: będę więc noc całą
Spać spokojnie, i nigdy nie zobaczę ducha!”
„Tak córko, lecz gdy dziecię rodziców nie słucha,
Gdy się rządzi krnąbrnością, lenistwem, uporem,
Kiedy wszystkim dokucza swym zmiennym humorem,
Wtedy go coś udręcza pośród snów marzenia,
A to coś się nazywa... wyrzutem sumienia.


XL.
Potrzeba i zbytek.

Stasio kiedy w modlitwie błagał łaski nieba,
To zawsze po wyrazach: „powszedniego chleba
Daj nam dzisiaj,” przestawał i za każdym razem
Przedłużał pacierz cicho szepniętym wyrazem.

„Cóż szepczesz?” spyta Mama, „to jest rzecz bezbożna,
Najświętszéj téj modlitwy powiększać nie można:
W niéj się wszystko zawiera.” „Bo ja Boga proszę,
Aby mi miasto chleba dał ciastek potrosze,
Mnie chléb sprzykrzył się, Mamo — ja go codzień jadam,
A zaś za ciasteczkami słodkiemi przepadam.”
„Żądanie twoje, synu, bardzo niedorzeczne:
Bóg daje zwykle ludziom to co im konieczne,
Prosić go by potrzeby zamienił na zbytek,
Kęs chleba na łakocie, na rozkosz użytek,
Jest grzechem. Kiedy tyle jest ludzi na świecie,
Którzy z plonów téj ziemi muszą wyżyć przecie,
To gdyby spełnił jednych wybredne życzenia,
Inni mrzeć by musieli z braku pożywienia.


XLI.
Skarga.

„Mamo, wiesz co zrobił Janek:
Zamiast uczyć się bajeczki,
Wybiegł na taras przed ganek
I tam stawia z kart domeczki.
A zaś Zosia, proszę Mamy,
Zamiast siąść przy fortepianie
I zadane zagrać gammy,
Wzięła z sobą Felcię, Manię,
I tak we trzy na początek
Nuż się gonić, łapać, chować...
Trzeba ich postawić w kątek,
Bo jeśli zechcą próżnować,

To im nauk nie przysporzy.”
„Źle kto bryka, źle kto traci
Czas na figle — jednak gorzéj
Chodzić ze skargą na braci
Lub na siostry,” Mama rzeknie.
„Janek postąpił nie pięknie,
Zosia téż winna nagany,
Ty zaś za to że donosisz
O ich wadach, nie wyprosisz
Się od kary. Na początek
W miejscu Janka marsz w ten kątek.”


XLII.
Podejrzenie.

„Ej Stasiu, moja laleczka,
Ta u któréj sukieneczka
Była tak pięknie skrojona,
Owa lalka ugrzeczniona,
Która mnie szczerze kochała,
Gdzieś się nagle zapodziała
I zginęła nieboraczka...
Ach, braciszku, tyś spiekł raczka,
Tyś mi lalkę schował zdradnie:
Oddaj proszę — to nie ładnie!”
„Nie widziałem twej laleczki.”
„Oddaj, oddaj — do Mateczki
Pójdę zaraz.” „To idź sobie.”
„I bądź pewnym że tak zrobię.”

Wchodzi Mama: „Co się dzieje,
Jakieś swary?” „Staś szaleje,

Wziął mi lalkę.” „Miasto fukać
Na braciszka, trzeba szukać.”
„Jam szukała,” „Od początku
Zacznij znowu.” „Ah, tam w kątku
Pod piecykiem leży ona!”
Mówi Frania zawstydzona.

„Przeproś Stasia, przeproś zaraz,
I niech cały ten ambaras
Będzie nauką dla ciebie,
Że w każdéj życia potrzebie,
Pierwszych wrażeń idąc drogą,
Można niewinnie na kogo
Przez prędkość lub zaślepienie,
Rzucić niecne podejrzenie;
A nie zawsze, jak w téj porze,
Posądzony dowieść może,
Iż to co mu zarzucali
Oczywisty fakt obali.


LXIII.
Upór.

Dlaczego to mały Władek
Stoi w kącie jak niedźwiadek,
Zapłakany, zasępiony,
Cały od wstydu czerwony?
Czyż złamał swego konika,
Co tak na biegunach bryka?
Czyliż go pośród igraszek
Zburczał za figle Wujaszek,

Lub profesor dał mu zero
Za chęć do nauk nieszczerą?

O nie, nikt tego nie zgadnie,
Jak on postąpił nie ładnie,
Nawet ja z wielkim kłopotem,
Dzieci moje, mówię o tém.
On, gdy Mama strofowała,
Że nie zrobił co kazała,
Stał w milczeniu jak niemowa;
Ni jednego nie rzekł słowa,
Za swe winy nie żałował,
Ręki Matki nie całował,
Oczów skruchy łzą nie zrosił,
I swéj Matki nie przeprosił.
Taki upór złym jest bardzo,
Gdyż upartym wszyscy gardzą.


XLIV.
Pułapka.

Widziałem czasem jak w wieczornéj ciszy
Zastawiają w spiżarniach pułapki na myszy,
W nich słoninka: a myszka téj łakoci chciwa,
Więc podchodzi, więc wietrzy — słoninkę porywa,
Myśląc, że jéj przez litość nakładziono jadła;
Wtem trzask! haczyk się zachwiał, deseczka zapadła
A nieszczęsna istota straciła swobodę.
Wprawdzie mysz je st łakomą, lubi ludzką szkodę,
Bierze cudze za swoje, w śpiżarce plondruje,
Ale ja do łowienia myszek wstręt wciąż czuję:

Źle czynią, więc występne ukarać wypada,
Przywabiać je przynętą — to podstęp i zdrada.
Lepiéj jest skarcić błędy choć ostro i srogo,
Niźli celów swych dopiąć krętą matactw drogą.


XLV.
Dwa koniki.

Pewnego razu dwa młode koniki
Wprzężono razem do podróżnéj bryki:
Siwy wciąż w miejscu stoi, wierzga żwawo kary,
I tak spełzły na niczém wyjazdu zamiary.
Miasto jechać, zostali; woźnica zaś w złości
I karego i siwka obił bez litości.

A teraz ja wam powiem, kochane dziateczki,
Jaki morał wypływa z téj małéj bajeczki:
Ażeby nie zasłużyć na wstyd i na karę,
Trzeba zawsze we wszystkiém zachowywać miarę.
Źle czyni kto wstąpiwszy w żywota koleje
Albo leni się w pracy — albo téż szaleje.


XLVI.
Pyszałek.

Był chłopczyk takiéj natury,
Iż na innych patrzył z góry;
W szkole, w czasie rekreacyj
Albo w domu wśród wakacyj,

Wolał czas swój marnie trawić,
Niźli się z chłopcami bawić.
Z tym go lat rozróżniał przedział,
Z tym jak rozmawiać nie wiedział,
Ten był cichy, ten zbyt śmiały,
Ów zagłośny, ów zamały:
Słowem nikt z nich w żadnéj dobie
Nie zdołał go ująć sobie.
Cóż się stało? wnet chłopczyki,
Widząc jego humor dziki,
Zaprzestali z nim się bawić,
A chcąc pamiątkę utrwalić
O takim umyśle miałkim,
Nazwali chłopca „Pyszałkiem.”


XLVII.
Prawdziwa piękność.

Gdy chcę być piękną panienką,
Nie błyszczę strojną sukienką,
Tą którą mi dobry Tato
Przywiózł na wiązanie w lato;
Nie kładę kolczyków w uszka,
Ani złotego łańcuszka,
Ale jestem dobrą, grzeczną,
I posłuszną i stateczną,
W wyznaniu win swych otwartą,
Nie grymaśną, nie upartą,
Gdyż wiem że piękność prawdziwa
Jest ta, która z cnót wypływa.


XLVIII.
Domki z kart.

Mania spełniwszy zadanie
I rachunki i czytanie,
Siadła z uśmiechem wesołym,
Rada z siebie po za stołem,
I tam obyczajem dzieci
Z kart rozliczne domki kleci.
Ojciec powie, patrząc na to:
„Baw się Maniu!” „Czemuż Tato
Chwali te zabawę Mani,
Co pożytku nie da dla niéj?”
Spyta Franuś. „Mania mała
Wszystkie lekcye swe wydała,
Więc się bawić jéj pozwalam;
Tę rozrywkę zaś pochwalam,
Bo jest cichą — ona w domu
Nie naprzykrzy się nikomu,
Zaś pożytek, nikt nie przeczy,
Znaleźć można w każdéj rzeczy.
Mani, która jest malutką,
Da niewinną chociaż krótką
Po prac znoju zabaweczkę,
Wam zaś starszym, gdy troszeczkę
Pomyślicie — da przestrogę.”
„Jaką Tato?” „Gdy na drogę
Czynu wejdziesz, wszelkie znoje
Powinny miéć skutki swoje.
Kto podejmie rzecz bez celu,
Jak to czyni ludzi wielu,

Postępuje jak dziateczki
Stawiające z kart domeczki;
Męczy się próżnym kłopotem,
Trud mu czoło zlewa potem,
Lecz niech tylko wiatr zawieje,
Albo stolik się zachwieje,
Wszystko runie. Tak więc ludzie
Winni celu szukać w trudzie.


XLIX.
Wytrwałość i poprawa.

Znałem raz dwie dziewczynki tak różne od siebie,
Jak różnym jest cień nocy od słońca na niebie:
Jedna była posłuszną, uprzejmą, stateczną,
Druga krnąbrną, upartą, kapryśną, niegrzeczną;
Jedna we wszystkiém przestróg rodziców słuchała,
Druga w najmniejszéj rzeczy miéć swą wolę chciała.
Przeszły lata — pierwsza z nich ciągle dobrą była,
Druga widząc swą płochość, z wad się poprawiła;
Teraz porównywając i pierwszą i drugą,
Mówcie, któréj uczynek jest większą zasługą?...
Téj co zdołała błędy z swéj duszy wyplenić,
Gdyż łatwiéj w dobrém wytrwać, niż złe w dobre zmienić.


L.
Obmowa.

Pewnego razu jeden chłopczyk mały
Mówił tak Ojcu: „Wiesz kochany Tato,
Że Jaś w próżniactwie traci czas swój cały
I już trzy razy stał w kąciku za to;

Helcia grymaśna, ciągłe fochy stroi,
Michaś łakomy, je co pod ząb wpadnie,
Staś swemi psoty wszystkich niepokoi,
A Zdziś we wszystkiém sprawia się nie ładnie.”
„Nie wierzę temu co mówisz, mój synku,”
Odpowie Ojciec. „Lecz ja nie skłamałem!”
Zawoła chłopiec: „o każdym uczynku
Dzieci wiem dobrze, gdyż sam złe widziałem.”
„Nie o to idzie,” rzekł Ojciec surowo:
„Ja cię objaśnię dlaczego w téj porze
Nie wierzę tobie — trudnisz się obmową,
A kto obmawia, ten i skłamać może.”


LI.
Maryonetki.

„Ah droga Mamo, ah kochany Tato,
Stańmy tu trochę i spojrzyjmy na to:
Lalki nie żywe a jednak gadają,
Kręcą się, chodzą, tańczą i kłaniają!”
„Maryonetki, które widzisz w budzie,
Są to rozliczne na drutach figurki,
A zaś ukryci za tém płótnem ludzie
Ruch im nadają, gdy ciągną za sznurki.”
„Jakie to śliczne! — a ten z dużym nosem,
Co się tak szasta na lewo, na prawo
I wciąż ochrypłym takim mówi głosem,
I w taką odzież ubrał się jaskrawą,
Kto to jest taki?” „Poliszynel mały,
Niby dowcipny, a więcéj złośliwy:
On swemi żarty zabawia świat cały,
Dokucza, psoci — i z tego szczęśliwy.”

„W jakże niegrzeczny obchodzi się sposób
Z ludźmi. Z wszystkiemi radby wszczynać kłótnie:
Już tyle przeszło koło niego osób,
A on z nich każdą pobił tak okrutnie!
Patrz Tato, teraz przybliża się żołnierz,
Z tym niezawodnie trudna będzie rada...
Nie — poliszynel trzyma go za kołnierz
I swoją pałką po grzbiecie okłada!
Przybył dyabełek, złapał go za ucho,
Próżno się psotnik chce do kątka schować,
Już mu te sprawki nie ujdą na sucho,
Musi rad nie rad z dyabełkiem wędrować.”

„Widziałeś wszystko, i cóż powiesz na to?”
„Ja myślę że to zabawka, mój Tato!”
„Tak, lecz w zabawce mieści się nauka:
Kto w ciągłych zwadach przyjemności szuka,
I brojąc przejdzie wybryków swych miarę,
Odbiera w końcu zasłużoną karę.”


LII.
Dręczenie zwierząt.

Bywają dziatki — znam takich nie mało —
Których rozrywką i zabawą całą
Dręczyć zwierzęta. One wśród swawoli
Nie myślą wcale ile biednych boli
Taka igraszka — oh gdyby wiedziały,
Pewnieby litość nad ich dolą miały!

Ignaś się takich dopuszczał igraszek,
I choć go za to strofował Wujaszek,
On mówił: „ja ich nie biję lecz pieszczę,
One mi winne wdzięcznemi być jeszcze,
Boć to karesy.” „Śliczna mi pieszczota
Ciągnąć psa za nos a za ogon kota,
Dusić małego w swojéj dłoni ptaszka!
Pfe, wstydź się chłopcze, to niecna igraszka...”
Tak każdy mówił, a czasem z swą siostrą
Miewał przycinki. Zosia bardzo ostro
Swe oburzenie odkryła przed bratem:
„Ujrzysz Ignasiu że źle wyjdziesz na tém,
Że ci się jaki przypadek wydarzy:
Piesek ugryzie, kot drapnie po twarzy.
Bo i zwierzątka rozgniewać się mogą...”
Lecz Ignaś gardząc zbawienną przestrogą,
Wciąż robił swoje. Pewnego poranku,
Złapawszy kotka, który się na ganku
Wygrzewał w słońcu, nuże z nim w obroty,
Nuże rozliczne wyprawiać pustoty:
Ciągnąć za ogon i łechtać pod brzuszek,
Imać się wąsów, mordeczki i uszek...
Miauczy kocisko przeraźliwym głosem
I wciąż na chłopca spogląda ukosem,
Nareszcie bólu nie mogąc znieść dłużéj,
Parsknie ze złości i zgiąwszy grzbiet duży,
Odrazu skoczy na Ignasia szyję
I pazurkami do ciała się wpije,
A drapie, drapie — aż strach patrzyć na to!
„Gwałtu!” przybiega na krzyk chłopca Tato,
Kot w nogi, pnie się po drzewach, po dachu,
A Ignaś krzyczy z bólu i ze strachu....

Co, wszak nie miły ten koci pazurek?...
...............
Tak krzywdę zwierząt odpłacił mu Burek.


LIII.
Dziad i baba.

Był to sobie dziad i baba, mieli razem lat ze dwieście,
A mieszkali koło Wisły, kędy Pragskie jest przedmieście,
Ale domek był najęty, więc się płacić należało
Za komorne w każdym roku groszów i tynfów nie mało;
Dziad był skąpy, chciwa baba, gdy więc nadszedł Święty Michał
I przyszło się rozstać z groszem, baba mdlała a dziad wzdychał.
By się zwolnić od opłaty, rzekła raz baba do dziada:
„Własny domek na mieszkanie pobudować nam wypada.”
„Taką summę wydać marnie!” „Koszt nie będzie nazbyt wielki:
Od sąsiada, który biedny, weźmiem nawpół darmo belki,
Żerdzie wymanim od żyda, dachóweczkę ukwestujem,
I tak sobie cudzym kosztem ładny domek wybudujem.”
„No, to nie źle, ale za plac trzeba będzie pieniądz płacić,
Nie podobna z takim trudem uciułanych groszy tracić,


Dziad i baba.

Wolę raczéj zginąć marnie.“ „Czyż kto mówi o wydatku?
Dostaniemy plac za darmo, a od czego głowa dziadku?
Wisła wszystkich jest własnością, wkrótce jéj srebrzyste wody
Zcięte mrozem ostréj zimy, pokryją się w twarde lody;
Na tych lodach jak na ziemi pobudujem zrąb swėj chaty,
Plac nam darmo się dostanie, zostaną w kufrze dukaty.“
Nie dziwcie się że te brednie układała z dziadem baba,
Bo po sto lat mieli wieku, a u starych głowa słaba.
Gadu, gadu— mniejsza bajać, ale zaraz wkrótce potém
Postawili dom na lodzie, ogrodzili chatę płotem:
Mieli sień, izbę, alkierzyk, przy nich komóreczkę małą,
Nawet drzewka sadzić chcieli — to się jednak nie udało.
Cóż myślicie, jaki koniec był tak nie mądrego dzieła?
Przyszła wiosna, prysły lody i chałupka utonęła,
A z chałupką, aby wiecznym służyć dla ludzi przykładem,
Pogrążyli się w toń Wisły chciwa baba z skąpym dziadem.


LIV.
Pomoc materyalna, pomoc duchowa i pomoc
czynna.

Pewnej niedzieli, było to w lato,
Przy pięknéj nieba pogodzie,
Trojgu swym dzieciom pozwolił Tato
W Saskim pobujać ogrodzie;

Kiedy wrócili on ich zagadnie:
„Powiedzcie teraz o lube,
Czyście sprawiały się dziś przykładnie,
Czy dzień ten przyniósł wam chlubę?
A mianowicie niech każde z dziatek
Wymieni jaki z tych czynów,
W którymbym widział przyszły zadatek
Cnoty méj córki i synów;
Bo dzień część życia — nim wieczór minie,
Nim słońca zgasną promienie,
Powinien człowiek w szlachetnym czynie
Chwil zbiegłych uczcić wspomnienie.”
Słysząc to dziatki stanęły wkoło,
A Jaś do Ojca się garnie,
I mówi jasne podnosząc czoło:
„Dzień ten nie przeszedł mi marnie.
Dążyłem właśnie placem szerokim,
Gdzie jest największy ruch miasta,
Kiedy ujrzałem jak wolnym krokiem
Stąpa uboga niewiasta,
Przy niéj był mały chłopczyk — ot tyli!
Bosy, z podartém odzieniem,
A taki blady, że od tej chwili
Cierpiałem jego cierpieniem.
„Co tobie?” „Łaknę, zabrakło siły,
Przez dzień nic w ustach nie miałem...”
„Głodny, o Boże! Masz, bierz mój miły!..
I wszystkie grosze mu dałem. ”
„Ja znów spotkałam,” powie Helenka,
„Dziewczynkę dawniéj mi znaną,
Ta zaś wesoła przed tém panienka
Była dziś smutną, spłakaną.

Stanę i pytam dla czego płacze....
„Ah!” woła biédna istota:
„Drogiéj méj Matki już nie zobaczę,
Bom teraz sama... siérota!”
Widząc tę boleść, przemówię do niéj
Życzliwém słowem przyjaźni,
Ona mnie słucha, a choć łzy roni,
Czuję, że w duszy jéj raźniéj.
„Ja,” powie Leon, „pośród chłopczyków
Stojących na skręcie drogi,
Słyszałem w gwarze niesfornych krzyków,
Głos przerażenia i trwogi.
Patrzę — tam siłacz z postawą srogą
Dręczy dziecinę mizerną,
Schwyciwszy malca kopie go nogą,
Ufny w swą siłę niezmierną.”
„Precz ztąd!” zawołam — „czyż to się godzi,
Męczyć młodszego od siebie:
U starszych winni znajdować młodzi,
Opiekę w każdéj potrzebie.”
Czy słowa prawdy, czy groźna postać,
Surową wróżąca karę
Sprawiły, że on nie mogąc sprostać
Wywodom, puścił ofiarę;
I w téjże chwili dziécię niewinne,
Z wdzięcznością ku mnie podchodzi,
Wołając: „Bóg ci to dobroczynne
Współczucie serca nagrodzi!”
„Radość,” rzekł Ojciec, „ma niezrównana,
Stanie mi drogim wspominkiem;
Boście naukę spełniły Pana,
Jałmużną, słowem, uczynkiem.

Wesprzéć nędzarzy, nieść ulgę radą,
Wyzwolić słabych z sromoty,
Jest czcią ludzkości, życia zasadą,
Trój-liściem wawrzynu cnoty.”


LV.
Pismo Święte.

„O, Mamo droga, kochana, luba,
Powiedz nam dzieciom z swéj łaski,
Co to za książka tak duża, gruba,
I czy są w książce obrazki?”
„To jest Dorego biblia, dziateczki,
W niéj zakon Boży się mieści:
Siądźcie przy stole koło Mateczki,
Z rycin dojdziemy do treści.

Patrzcie, tu Bóg nasz utworzył światy,
I morza, lądy i góry,
I dla człowieka Eden bogaty,
W rozkosze cudnéj natury;
Lecz człowiek nie chciał posłuchać Boga.
Teraz wśród znojów się trudzi:
Z nieposłuszeństwa, dziatwo ma droga,
Ta kara spadła na ludzi.”

„A to co znaczy, kochana Mamo:
Woda i woda się pieni...?”
„Ludzie zgrzeszyli znowu tak samo,
Więc wszyscy giną w bezdeni,

I tylko jeden Noe z rodziną
Wyszedł z odmętu fal żywy;
Bóg go ocala, gdy inni giną,
Dla czego? bo był cnotliwy.”

„A ta dziecina, czemu tak sama
Leży tu w trawie nad rzeką;
Gdzież jéj rodzina, gdzie Tata, Mama,
Któż ją osłoni opieką?”

„To Mojżesz mały, zbawiony cudem:
On z czasem naród ocali,
I prawodawcą będzie nad ludem,
I przyszłość braci utrwali.
A oto Samson słynny z swéj mocy,
Salomon co zyskał chwałę;
Tu wielcy władcy, tu znów prorocy,
Tu mury świątyń wspaniałe.
Daléj już wszystko inne na świecie,
Zniknęła chmurka ostatnia:
Do Ojca ufne garnie się dziécię,
A w sercach miłość tkwi bratnia;
Bo Ten co szczytem wielkiéj ofiary,
Przyszedł świat zbawić krwią własną,
W nowym zakonie wypełnił stary,
Grzéch w cnotę zamienił jasną.
Kocha maluczkich ów Bóg dobroci,
W szlak je prowadzi niebieski,
Chmureczki jasnym promieniem złoci,
Uśmiechy zmienia na łezki;


Dla was, o lube, przyroda cała,
Brzmi w akkord czysty i święty:
Wam niewinności sukienka biała,
Wam wszystkie życia ponęty.
Ale już słońce znikło za lasem,
Trzeba się rozstać z książeczką:
Zmówić paciorek — Matka tymczasem
Pościele dzieciom łóżeczko.
Ciemno — śpią światy, milczy noc głucha,
Spocznij więc dziatwo ma droga:
Ja jeszcze za was w cichości ducha,
Wzniosę modlitwę do Boga!”


LVI.
Wiek dziecięcy.

Jak cudne kwiateczki
Wonnego ogrodu,
Wy lube dziateczki
Nie znacie zawodu;
Wam jasno promieni
Blask słońca w błękicie:
Wam światło bez cieni,
Bez troski wam życie!
A jednak, o mili,
W prostocie dziecięcéj,
Wy wśród złud téj chwili,
Pragniecie coś więcéj.
Już nieraz słyszałem,
Jak chłopczyk w swawoli
Rzekł: nie chcę być małym,
Bo nie mam swéj woli;

Wciąż uczyć się każą,
A gdy trud skończony,
Zostaję pod strażą
To niańki, to bony.
Znów Rózie i Manie
Wołają przy trudzie:
„To Boże skaranie,
Nie rosnąć jak ludzie,
Chcę igrać z lalkami,
Wnet wzywa mnie Madame:
„C’est assez chère amie,
Chodź — lekcyę ci zadam.”
A kto raz jest duży
I w latka podrośnie,
To wszystko mu służy,
Tak wdzięcznie, radośnie;
Cukierki skupuje,
Laleczki swe stroi,
Dnie całe figluje,
W kąciku nie stoi.

O! drogie, niewinne,
Wy jeszcze nie wiecie,
Że lata dziecinne
Najmilsze na świecie;
W nich każde zdarzenie
Ma tyle uroku,
Jak słońca promienie,
Najmilszéj z pór roku.

W nich żal jest radością,
Chwileczka dniem całym,
Uśmiéchy — miłością,
A łezka — kryształem.

A potém... a potém,
Gdy minie wiek młody,
Ni czynem, ni złotem
Nie kupisz swobody;
Już ona się zmieni
W dni letnich upały,
W przymrozki jesieni,
Lub w zimy szron biały,
A blask ów nadziei,
I złudy dziecięcéj,
W lat dalszych kolei,
Nie wróci już więcéj.

Igrajcie więc dziatki,
Igrajcie wciąż w koło,
Pod okiem swéj Matki,
Rozkosznie, wesoło;
Nie gońcie, o mili,
Za cieniem w przestworze,
Gdyż wdziękom téj chwili
Nic zrównać nie może.


LVII.
Modne ubranie.

Zosia ma krótkie sukienki,
Tak jak je noszą panienki,

U których wiek bardzo młody,
Nie zna czém jest władza mody,
U Zosi jasno-bląd włosy
Spadają w dwie długie kosy,
Nie tamując ruchów ciała;
Raz jednakże Zosia mała,
Spostrzegłszy rzeczy nieznane,
Damy straszliwie splątane
W swoich sukniach, niby w workach,
Chodzące na długich korkach,
Tak jak na szczudłach chłopaki:
„Co oznacza ubiór taki?”
Zapytała swojéj Niani.
„Tak się nosi każda pani,
Która modną pragnie zostać.”
„I ja chce miéć taką postać!”
Woła Zosia: „bez mozołu,
Można suknię zszyć u dołu,
Zlepić korek wraz z trzewikiem;
Będę wtedy panią z szykiem!”

Mama słysząc to żądanie,
Powie: „jak chcesz tak się stanie,
Ujrzysz jaki z tém ambaras....”
Więc odzieją Zosię zaraz
Po modnemu — lecz w tym stroju,
Trudno chodzić po pokoju,
Skakać zaś wcale nie można;
Ledwie postąpi z ostrożna,
Buch o ziemię — „ot masz tobie,
Co ja teraz biédna zrobię?”

„Co? rzecz prosta — porzuć modę,
Bo dziewczynki takie młode,
Winny krótkie miéć sukienki,
Jakie dla każdéj panienki,
W wieku Zosi mojém zdaniem,
Najwłaściwszém są ubraniem.”


LVIII.
Słoneczko.

Droga, kochana Mateczko,
Ja zawsze mówię do siebie,
Jakie to piękne słoneczko,
Co nam tak świéci na niebie;
Bez jego ciągłéj pomocy
Byłoby wcale nie jasno,
Tak jak w pokoju wśród nocy,
Gdy wszystkie świéczki pogasną,
Byłoby mroźno i chłodno,
Jak w porze zimy ponuréj,
Gdy ludzie odzież swą modną
W ciepłe zmieniają wilczury.
Zielone trawki na łące,
I grządki kwiatem zasłane,
I wonnych roślin tysiące,
Padłyby zimnem owiane;
A nawet gwiazdek miryady,
Co skrzą na niebie wysokiém,
Nawet i księżyc nasz blady,
Wieczornym skryłby się mrokiem.

Ja téż kochana Mateczko,
Ze szczerością nie obłudną,
Lubię ożywcze słoneczko,
Choć mi patrzyć nań jest trudno.
Ledwie blaskiem wschód zapłonie
Zaraz wybiegam na ganek,
I do modłów składam dłonie,
By powitać cudny ranek,
Gdy południe, pod drzew cieniem
Siadam w altance ogrodu,
Aby się jego promieniem
Wśród liści ucieszyć chłodu,
Kiedy wieczór ja na nowo
Śledzę pochodnię niebieską
I jéj twarzyczkę różową,
Wiernych uczuć żegnam łezką;
Późniéj gdy zgasłe słoneczko
Opona nocy zamroczy,
Ja układam się w łóżeczko
I zamykam swoje oczy.
I tak spoczywam do rana,
Aż mnie zbudzi z snu skowronek,
Bo mi czarna noc nieznana,
Dla mnie tylko jasny dzionek!


LIX.
Pierścionek.

Często się zdarza, że na tym świecie
Los w dziwny sposób prąd zdarzeń miecie,

Małe szczegóły, drobne wypadki,
Stawają jako natrętne świadki,
A rzecz co sama z siebie wypływa,
Przestrogą bywa.

Pewnemu panu w formie nowalii,
Przysłano spore pudło bakalii,
On zaś na gwiazdkę córeczce małéj
Za otrzymane z nauk pochwały
I dowód szczeréj w pracy ochoty,
Dał pierścień złoty.

„Słuchaj,” rzekł Tata: „idziem wraz z Mamą
Społem do miasta, zostaniesz samą;
Sprawiaj się grzecznie i przyzwoicie,
Ale przestrzegam cię moje dziécię,
Niechcij zaglądać co w pudle na dnie,
Bo to nie ładnie.

Nie wiem zaprawdę co się tam działo,
Gdy dziéwczę samo w domu zostało,
To tylko powiem, że pudło duże,
Widniało zdala na półce w górze,
A zaś panienka, wzór niewiniątek,
Myk w ciemny kątek.

„Córeczko,” rzecze Matka do panny,
„Czy czasem jaki nałóg naganny,
Nie sprawił, że twój mały paluszek,
Sięgnął do zbioru suszonych gruszek?”
„Nie, wszakże pudło, ” rzecze nieśmiało,
„Stoi jak stało.”

Nazajutrz w domu gwałt, zamięszanie,
Krzyk, hałas, lament, szepty, bieganie,

Kręcą się sługi w lewo i w prawo,
Zajęte jakąś niezwykłą sprawą:
Pierścień, co dziéwczę dostało wczora,
Znikł jak kamfora.

Struchlała służba, zmarszczył się Tata,
Bo w własnym domu najmniejsza strata,
Może być często sądzoną mylnie,
Lecz chociaż wszyscy szukają pilnie,
Pośród szczupłego rodziny gronka,
Niéma pierścionka!

Czyż warto próżne żale zawodzić?
Ot lepiéj swoją biédę osłodzić,
Daléj do pudła... Przebóg to cuda!
Lub téż mamiąca zmysły ułuda:
Wśród fig i smacznych rodzynków gronek,
Błyszczy pierścionek.

I wnet się owa sprawka wydala:
Panna skosztować łakoci chciała,
Niepomna przestróg. Mały paluszek
Plądrował pośród daktylów, gruszek,
A gdy szperała w bakaliach rączka,
Spadła obrączka.

A więc widzicie kochane dziatki,
Że jeśli źle jest niesłuchać Matki,
To stokroć gorzéj, gdy jakie dziécię,
Sądzi iż błąd swój utai skrycie,
Często się bowiem odkryją winy,
Z drobnéj przyczyny.


LX.
Duża i mała.

Niektóre na pensyi panny,
Gdy tylko wzrost im posłuży,
Mają ten zwyczaj naganny,
Że każda rolę gra dużéj;
Z mniejszą bez żadnéj przyczyny,
Choćby ta prym w klasie miała,
Zawsze jakieś stroją miny,
Mówiąc: „Ona taka mała!”
Że kto większy na trzy cale,
I jeszcze na korkach chodzi,
Nie jest wywyższeniem wcale,
I rozumu nie dowodzi.
Rozum w książkach się znajduje:
Kto zadania spełnia składnie,
Nie marudzi, nie próżnuje,
Tego małym zwać nie ładnie.
A ja nawet powiem szczérze,
I powtórzę to po prostu,
Że mnie ochota nie bierze,
Celować wielkością wzrostu,
Bo od dorosłéj panienki,
Profesor więcéj wymaga,
A choć ma długie sukienki,
To jéj wiele nie pomaga;
Owszem, tym mniéj jeszcze w klasie
Podobne wybiegi służą,
Gdyż wołają w każdym czasie:
„Ucz się więcéj kiedyś dużą.”

Liczę jedynastą wiosnę,
Jestem właśnie w drugiéj klasie,
Miną lata — to wyrosnę,
Bo to przyjdzie w swoim czasie;
Nieźle mi idą początki,
Z nauk kontenta jest Madame:
Mam trzy czwórki, cztéry piątki,
A ćwiczenia sama składam.
Czasem duża przyjdzie do mnie,
Rozkłada kajet na stole,
I prosi tak ładnie, skromnie,
By wyręczyć ją w mozole,
Ja wyręczam, mówiąc sobie:
(Lecz tak żeby nie słyszała),
„Patrzcie, co ja czynię tobie,
Choć ty duża a ja mała!”
Tym sposobem jam z swéj doli
Zawsze rada i kontenta,
Czasem wprawdzie to i boli,
Lecz się o tém nie pamięta;
Alem sobie dała słowo,
Choćbym po niejakim czasie
Przerość miała wszystkie głową,
Być dla każdéj dobrą w klasie,
Znając jak to nieprzyjemnie,
Będę równo je kochała:
Żadna nie dozna odemnie
Przykrości, za to, że mała.


LXI.
Czemsić być trzeba.

„Gdy z dziecka które igra wesoło,
Wzrośniesz w młodzieńca z męzkiém obliczem,
Kiedy rodzinne opuścisz koło,
Czemże być pragniesz?” „Ja będę niczém!”
„Niczém? cóż znowu: czemsić być trzeba:
Każdy, kto chce miéć swój chléb powszedni,
Własnemi trudy z pomocą nieba,
Wyrabia sobie stan odpowiedni.
Ot ja, jak widzisz uprawiam rolę,
Stryj kapitałem obraca swoim,
Wujaszek w biórze siedzi przy stole,
Ciotka bielizny trudni się krojem;
Wszyscy coś robią, życie nikomu
Nie jest zabawą, szałem zwodniczym,
A więc cóż powiesz, gdy braknie domu?”
„Już powiedziałem, ja będę niczém!”
„Niczém? to dobrze — teraz pójdź ze mną,
Zobacz, czy zera zdatne są na co,
Pomnij jak świetną jest i przyjemną
Dola takiego co gardzi pracą.
Patrz! oto szewca, garbarza znaki:
Ten szyje buty, ten skórę gniecie,
Nikt ich nie kładzie między próżniaki,
Gdyż każdy czemsić jest na tym świecie.
Tu garncarz lepi garnuszki z gliny,
Tu blacharz spaja rynny na dachu,
Tu znów kominiarz czyści kominy,
Wszyscy w obranym pracują fachu;

A jeśli pragniesz widziéć niezdarę,
Co dał się błędem zwładnąć zwodniczym,
Podąż wraz ze mną — ot kroków parę,
A ujrzysz tego co chciał być niczém.
Zwróć oczy swoje na dziadowinę,
Który o litość błaga bogaczy:
Ab jakże smutną nędzarz ma minę,
Ileż tam bólu, ileż rozpaczy!
I słuchaj synu co mówi dziadek:
„Jam miał przed sobą niegdyś dzień jasny
Błogiéj przyszłości — a ten upadek
To straszny skutek winy méj własnéj.
Szydziłem z trudów, wzgardziłem pracą,
Do któréj każdy człowiek się garnie,
Być czemsić w świecie, a to mnie na co?
Czyliż nie lepiéj wieść życie marnie...
Minęła pora młodości złota,
A jam wciąż snem się łudził zwodniczym,
Wreściem u krańców stanął żywota
I ot widzicie — dziś jestem niczém!


LXII.
Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

Są takie dziatki — znam ich nie mało,
Które nie lubią budzić się wcześnie,
A choć już dawno słoneczko wstało,
One wciąż leżą zgrążone we śnie;
Za to wieczorem w spoczynku porze,
Kiedy znużenie snem oczy mruży,
Nikt je do łóżka skłonić nie może,
Rade ziewając siedziéć najdłużéj.

Zły to obyczaj, powiem wam z góry:
Nocą spać trzeba, a dniem pracować,
Kto zaś porządek zmieni natury,
Ten może późniéj tego żałować.
A przedewszystkiém zaspańce owe
Mają umysłu władze stępione,
Obrzękłe lica i ciężką głowę,
Wargi obwisłe, oczy czerwone;
W czasie nauki pamięć ich myli,
I choć chęć dobra, nic się nie uda,
Nawet wśród zabaw wesołéj chwili
Cięży im senność, niesmak i nuda.
Nie widzą słońca pięknych promieni,
Co wschód jutrzenką różową złocą,
Ni kropel rosy, co wśród zieleni
Jak skrysztalone łezki migocą;
Nie im słowiczek nuci swe pieśni,
Wydźwięcza rzewną nutę skowronek,
Nie im ptaszkowie świegocą leśni,
Gdy z mroku nocy rodzi się dzionek.

W pewnéj rodzinie, jakiéj? nie powiem,
Był mały chłopiec imieniem Janek,
Który choć dobrém cieszył się zdrowiem,
Cały zazwyczaj przesypiał ranek;
I kiedy w domu duzi i mali
Z drogą się czasu rachując chwilką,
Do dziennych zajęć z łóżek powstali,
On z wszystkich jeden spał sobie tylko.

Raz, w te się słowa Ojciec odzywa:
„Ty, co część życia przepędzasz we śnie,
Wiedz, jutro Wujek do nas przybywa,
By go uściskać trzeba wstać wcześnie;

Krótko zabawi, gdyż mu czas drogi,
A więc wypada nim słońce wstanie
Zerwać się z łóżka na równe nogi,
I być gotowym na powitanie...”
Lecz próżne słowa — słońce już wstało,
Nie można chłopca ściągnąć z poduszek:
Wujek uściskał rodzinę całą,
Janka nie widział, gdyż spał leniuszek.
Więc też wyjechał. W tydzień coś pono,
O ile pomnę w wieczornéj porze,
Do sali jakieś pudło wniesiono,
A każdy pyta co to być może?
„Z poczty przesyłka — jaka? od kogo?”
Wołają zewsząd chłopcy, dziewczęta...
„Ja wiem,” rzekł Ojciec, „komu jest drogą
Rodzina nasza, kto nas pamięta:
To przywiązania Wujcia zadatek,
To dowód jego serca i łaski;
On przysłał pewnie dla grzecznych dziatek
Jakie książeczki, cacka, obrazki...
Wreszcie zobaczym. Chodźcie, jam gotów
Otworzyć pudło... ” „Ot już otwarte:
Ah co tam ślicznych w skrzynce przedmiotów,
Podobnych darów czyliż my warte?”
„Bądźcie spokojni, o moi mili,
Wuj was obdarzyć chciał rzeczywiście,
Na tę nagrodę wy zasłużyli...
Ale czytajmy co pisze w liście:
Dla Zosi, która jest panieneczka
Pilna do nauk — piękne powiastki,
Dla dobréj Józi druga książeczka,
Lalka z warkoczem dla małéj Nastki;

Zdziś weźmie konia, Staś biczyk z piłką,
Niech się pobawią kochane chłopcy
Gdy skończą lekcye. Dla Janka tylko
Nic nie posyłam, bo on mi obcy.”
Zapłakał śpioszek, a Ojciec powie:
„Mój biédny Janku, jak ci się zdaje,
Czyliż nie dobre dawne przysłowie:
Tego Bóg darzy, kto rano wstaje?”


LXIII.
Uścisk Matki.

Ja mam sukienkę różową,
Mantylkę obszytą sznurkiem,
Piękną broszkę koralową,
Kapelusz ze strusiem piórkiem;
Mam perełki, kolczyk złoty,
I burnusik z kutasikiem,
Na to za żadne przedmioty
Nie mieniałabym się z nikiém;
Lecz te suknie i mantyle,
Kolczyk, perły, piórka, płatki,
Oddałabym w każdą chwilę
Za jeden uścisk méj Matki!

Ja mam lalkę taką dużą,
Taką grzeczną, taką ładną:
Same oczki jéj się mrużą
Nie przyćmione łezką żadną;

A włos jaki! takim splotem
I panienki nie pogardzą...
Słowem, trza wam wiedziéć o tém,
Że tę lalkę kocham bardzo.
Lecz choć ona mą pieszczotą,
Choć ma piękność i wdzięk rzadki,
Oddałabym ją z ochotą
Za jeden uścisk méj Matki!

Posiadam także zabawki:
Warcaby, szachy, domina,
Które zamykam do szafki
Gdy przyjdzie nauk godzina,
Potém znów wszystko wykładam
Chcąc spędzić chwilę przyjemną,
Często nawet sama Madame
Siada do gry razem ze mną;
Ale te wszystkie śliczności,
Te wytchnienia miłe świadki,
Oddałabym bez trudności
Za jeden uścisk méj Matki!

Mam ptaszka — co to za ptaszek!
Wy takiego nie widzieli,
Pośród skoków i igraszek
On każdego rozweseli.
A jak śpiewa — istne cuda:
Tiu! tiu! tiu! tiu! niby w lasku:
Zawsze mu się piosnka uda
Słodko, dźwięcznie i bez wrzasku.

Lecz tego ptaszka co kwili
Tak rozkosznie wśród swéj klatki,
Gotowam oddać w téj chwili
Za jeden uścisk méj Matki!

Wszystko, wszystko co mam w świecie:
I perełki, i kolczyki,
I precyoza, i rupiecie,
Stroje, sukienki, buciki,
Nawet ową lalkę dużą,
Taką grzeczną, taką ładną,
U któréj się oczki mrużą
Nie przyćmione łezką żadną,
Nawet ptaszka co pieszczotą
Śpiewu, wabi mnie do klatki,
Ja oddałabym z ochotą
Za jeden uścisk méj Matki!


LXIV.
Siła.

„Jestem silny, patrzyć proszę
Na méj rzadkiéj mocy próby:
Ot, jak ciężki głaz podnoszę,
A kij jaki łamię gruby!”
Tak Jaś do chłopców zawoła
Ufny w złudę czczych omamień,
I z wysiłkiem w pocie czoła
Złamał gałęź, podniósł kamień,

A Ojciec z smutném obliczem
Stanie wśród szermierzy grona:
„Synu,” rzecze, „moc twa niczém,
Lada człowiek ją pokona.
Od człeka zaś choć mocarza
Silniejszym ród zwierząt bywa,
I często się w świecie zdarza,
Że zwierz ludzi pokonywa.
Jeśli więc kto synku miły,
Z pychą trudną do pojęcia
Chełpi się ze swojéj siły,
Staje niżéj od zwierzęcia.”
„Prawda,” powie Jaś nieśmiało,
Nie wznosząc spuszczonych powiek,
„Lecz ze swoją siłą małą
Nad zwierzęty ma prym człowiek.”
„Siła ludzka,” Ojciec rzecze,
„Nie z nerwów się hartem sprzęga,
Gdyż panowanie człowiecze
To rozumu jest potęga;
Słoń, hyena, tygrys srogi,
Lew krwi chciwy, lew zawzięty,
Ustępują ludziom z drogi,
Czcząc w nich myśli promień święty.
Karm więc pamięć, kształć myśl jasną,
Przyjmij nauk mannę zdrową,
A wtedy przez pracę własną
Staniesz się silnym duchowo.”


LXV.
Konik polny i mrówka.

Wszak wam bajka, ręczę za to,
O koniku polnym znana,
Który przez calutkie lato
Śpiewał sobie wciąż od rana
Aż do nocy — gdy zaś szronem
Zaskrzył zimy dzionek chłodny,
Do mróweczki rzekł z pokłonem:
„Nakarm, posil — bom ja głodny!”
„Kiedyś ciągle śpiewał latem
Od rana aż do wieczora,”
Mrówka rzecze — „zimą zatem
Potańcować tobie pora.”

Oto bajka znana bardzo,
A sens bajki zaś jest taki:
Że dziewczęta i chłopaki
Często z młodu trudem gardzą.
Im figielki, śpiewy, szały,
Marne pląsy, puste śmiechy,
Cóż ztąd? przyjdzie wiek dojrzały
I koniec wszelkiéj uciechy:
Smutek, nędza, niewygody,
Głodno, chłodno, niemoc, bieda,
Bo kto wiek zmarnował młody,
Temu starość szczęścia nie da.


LXVI.
Panna Wtrącalska.

Jeśli ciekawość, jak wam powiada
Znane od wszystkich ludzi przysłowie,
Niby najbrzydsza na świecie wada,
Pierwszym się stopniem do piekła zowie,
To ja wam dodam dziateczki jeszcze,
Że i wtrącanie się w cudze sprawy
W liczbę nałogów brzydkich pomieszczę.

Była w Warszawie dziewczynka mała;
Kto ona? może mnie kto zagadnie,
Ale nie powiem wam jak się zwała,
Bo robić plotki bardzo nie ładnie.
Otóż ta panna rzeknę w sekrecie
Miała ten zwyczaj (słuchajcie proszę)
Że do każdziutkiéj rzeczy na świecie
Musiała wtrącić swoje trzy grosze.
Gdy w domu zajdzie jaki wypadek,
Przybędą goście, zmienią nauki,
A Mama każe spóźnić obiadek,
Już ona swoje wyprawia sztuki:
Wkręci co, zmyśli, doda połowę,
Wciąż wyjeżdżając z swemi radami,
Tak że służący zachodzą w głowę
I co im robić nie wiedzą sami...
Słowem kucharka, stróż, lokaj, chłopak,
Ciągle wzywani nie wiedząc na co,
Do tego stopnia spraw wątek tracą,
Iż rzecz najprostsza idzie na opak.

Każdy na drugich winę swą składa,
Ten źle wykona, ów niezrozumié...
Brzydko, wszak prawda? o, taka wada
Najlepsze nawet przymioty tłumi.
A ona jednak zawsze i wszędzie
Niepomna mądréj Ojca przestrogi,
Ni rad zbawiennych Mateczki drogiéj,
Wciąż niepoprawna trwa w swoim błędzie.
I cóż się stało? Oto że wszyscy
Starzy i młodzi, duzi i mali,
Obcy i swoi, dalsi i blizcy
Panną Wtrącalską odtąd ją zwali.


LXVII.
Śniég.

Wszakżeście często widziały dziatki
Zimą, albo też w późnéj jesieni,
Owe bielutkie, śnieżyste płatki,
Które się z górnéj sypią przestrzeni.
Wszędzie gdzie tylko sięgniecie wzrokiem,
Panuje pomrok smutny, ponury,
A słońce czarnym skryte obłokiem,
Złotą swą tarczę kryje wśród chmury;
I owych szmatek tysiące, krocie,
Niby zdziebełek rój niezliczony,
Zwolna w wirowym krążąc obrocie,
Spadają z mglistéj niebios opony.
Czasem gdy wietrzyk silniéj zawieje,
Lub téż zahuczy wicher zuchwały,
Przez pola, lasy, niwy i knieje
Śnieżnych atomów płynie smug biały,

I piękną ziemię życiem bogatą,
Co karmu tworom swoim udziela,
Niby całunu śmiertelną szatą,
Zewsząd powłoką martwą zaściela.
Gdy zaś mróz chwyci, a promień słońca
Przez chmur oponę przedrzéć się zdoła,
Wnet ta śnieżysta przestrzeń bez końca
W miliony świateł zaskrzy dokoła.
Jakiż to cudny widok o dzieci,
Kiedy na szacie co kryje łany,
Tysiące drobnych iskierek świeci
Niby brylantów skarb nieprzebrany!
Bywa czasami że które z dziatek,
Widząc w grze świateł skarby przyrody,
Chce ująć w dłonie błyszczący płatek,
A on się zmienia w kropelkę wody...
O bo ten śnieżek, co jasną smugą
Osrebrzył pola, łąki, dąbrowy,
Ścieląc swój całun — nie potrwa długo
I zniknie z ciepłem pory wiosnowéj,
I wtedy znowu trawy i zioła
Przez plenne ziemi przedrą się łono,
Rozkwitną piękne kwiatki dokoła
I świat zabłyśnie barwą zieloną;
Wśród gajów, lasów, ptasząt gromada
Ozwie się zewsząd wesołém pieniem,
Witając wiosnę, a zima blada
Będzie już tylko smutném wspomnieniem.


LXVIII.
Flądra.

O ile miło widziéć panienki
Odziane w schludne, ładne sukienki,
Z czystym fartuszkiem, lśniącym trzewiczkiem,
Włosem bez pierza, umytém liczkiem,
O tyle znowu chwalić rzecz trudna,
Gdy panna... brudna.

Znałem dzieweczkę pilną i grzeczną,
Cichą, łagodną, dobrą, nie sprzeczną,
A jednak wszystkie owe zalety
Były w niéj tylko zawsze niestety
Jedynie próbą, chęcią bezwiedną,
Przez wadę jedną.

Była niechlujną. Zaraz od rana
Idzie na pensyę nieuczesana,
Z kurzem na nóżkach, pyłem za uszkiem,
Pierzem we włosach, zmiętym fartuszkiem:
A panny widząc tę postać lichą,
Chichoczą cicho.

Czasem ją Matka weźmie w obroty,
Da nową suknię, ułoży włoski:
A co tam trudów, starań, roboty,
Zabiegów, pracy, kłopotów troski,
By wyglądała panienka ładnie,
Nikt nie odgadnie.


Lecz wszystko za nic. Zaledwie Mama
Otworzy oczy — kryzka pogięta,
Włosy w nieładzie, na sukni plama,
Stanik rozdarty, czarne rączęta...
A nasze dziéwczę u wszystkich ludzi,
Zawsze wstręt budzi.

Powiedzcie same, o lube dziatki,
Ileż to zmartwień, wstydu i sromu,
Dla domowników, Ojca i Matki,
Tak niestaranną miéć pannę w domu,
Którą za karę wielcy i mali
Flądrą przezwali.

Powiedzcież same, czyliż to sposób,
Przestróg Matczynych, zdrowia zasadę,
Szczére uznanie statecznych osób,
Niszczyć przez jednę niedbalstwa wadę,
A w gronie ludzi dalszém i blizkiém
Być pośmiewiskiem?


LXIX.
Wózek.

Na wsi, za lasem, bardzo daleko,
Był mały domek i ogródeczek,
A tam pod Matki żyło opieką
Troje dziateczek.
Muszę wam jednak wyznać, o mili,
Choć to rzec smutno, że te dziateczki,
Wiedli ze sobą w każdéj dnia chwili,
Kłótnie i sprzeczki.

Często je Matka napomni ostro,
Lub téż surową przywita twarzą,
Lecz to napróżno, gdyż bracia z siostrą
Ciągle się swarzą.
Jeszcze chłopczyki doszedłszy granic
Gniewu, słuchali zbawiennéj rady,
Ale dziewczynka nie chciała za nic,
Wstąpić w ich ślady:
Gdy się w szkaradny rozdąsa sposób,
Gdy siądzie w kątku z chmurném obliczem,
To napomnienia statecznych osób,
Są dla niéj niczém.
Sądzicie może, że ma przyczyny
Do objawienia złego humoru?
Nie, ona stroi fochy i miny,
Ot tak — z uporu.
Pewnego razu niesforne dziatki,
Razem się w pole za wieś wybrały,
Wziąwszy ze sobą różne manatki,
I wózek mały.
W wózeczku wiozły zapasik duży
Zabawek, aby w tym dniu wesołym,
Mogły na łące, gdy czas posłuży,
Bawić się społem.
Lecz wszystko za nic! ledwie przybyli
Z całym przyborem pod las, nad rzeczkę,
Niezgodna Henia od pierwszéj chwili
Zawodzi sprzeczkę.
„Nie chcę! nie będę! nie dam! to moje!”
Powstaje hałas, krzyk, płacz i wrzawa:
Chłopczyki swoje, a ona swoje,
Na nic zabawa!

Powracać trzeba. „Czas ruszyć w drogę,
Bo już dzień zagasł w wieczornym mroku!”
Helcia chce powstać: „Aj — ja nie mogę
Zrobić ni kroku!”
„Biédna siostrzyczka!” wołają chłopcy,
„Jaka zmieniona, cierpiąca, blada,
Wszak my jéj bracia, wszak my nie obcy?
Pomódz wypada.
Ot wózek, siadaj — chętnie do domu
Powieziem naszą siostrzyczkę małą,
A gdy powrócim, nie mów nikomu,
Co się tu stało.”
„Widzę, że teraz, o moi mili,
Nie doznam nigdy z wami zawodu!”
Zawoła Matka, która w téj chwili
Wyszła z ogrodu,
„Źle kiedy niéma zgody u dziatek,
Bo każda kłótnia zawsze jest zdrożna,
Lecz się z tych błędów, gdy przyjdzie statek,
Poprawić można;
Ten jednak nigdy w narowu matni,
Czystości swego serca nie straci,
Kto idąc torem miłości bratniéj,
Dobrém złe płaci.”


LXX.
Przestroga dla dziatek.

Kiedyście wciąż grzeczne, nie krnąbrne, nie sprzeczne,
Gdy chętnie słuchacie Mateczki,
Jakąż mam ochotę w każdziutką Sobotę,
Pochwalić tak miłe dziateczki;

Gdy znowu zobaczę, że które z was płacze,
Lub dąsa się w sposób szkaradny,
To z twarzą ponurą porywam za pióro,
By skreślić ten obraz nie ładny.
Żal ściska mą duszę, lecz trudno — ja muszę
Napisać, co dzieje się w świecie;
Złe, dobre przymioty, i wady i cnoty,
Wy wszystko w tém piśmie znajdziecie.
O wszystkiém wiem prawie, co robią w Warszawie
Maluczcy pod okiem swych Matek,
A chociaż nie mogę wyruszyć ztąd w drogę,
I dalszy nie obcy mi światek:
Znam wioski, znam dwory, chateczki, futory,
Folwarki, osady, miasteczka,
Zgaduję, gdzie chłopiec chce braciom swym dopiec,
Gdzie stroi grymasy dzieweczka;
Zaglądam do szkoły, gdzie trudów mozoły,
W naukach obfity plon dają,
I mięszam się w koło, gdy dziatki wesoło,
Skończywszy swe prace igrają.
W saskim zaś ogrodzie, wieczorem o chłodzie,
Siaduję w alei na ławce,
I czekam za wami drzew skryty liściami,
By raźnéj się przyjrzéć zabawce.
Więc patrzę, więc badam, spisuję, układam,
Com widział przez tydzień u dzieci,
A potém w Sobotę, gdy skończę robotę,
„Przyjaciel” jak ptaszek w świat leci;
I wszystkim powiada: tam chłopców gromada,
Wyprawia harmider straszliwy,
Tam małe panienki walają sukienki,
Tam znów ktoś do nauk leniwy,

Słowem, co wypadnie — czy brzydko, czy ładnie:
Przestrogi, nagany, pochwały,
Tak w czynie, jak w treści, wśród kart tych się mieści,
Abyście ztąd przykład czerpały;
Więc rzekę: o mili, w każdziutkiéj dnia chwili,
Stańcie się pociechą rodziny,
Bym dumny poprawą dziateczek, miał prawo
Za dobre pochwalić was czyny.


LXXI.
Beksa.

Była raz dziewczynka mała,
Która sobie płakiwała,
Strojąc różne brzydkie miny,
Tak, z narowu — bez przyczyny.
Czy to zimą, czy to w lecie,
Wstaje z łóżka — bucik gniecie,
Sukienka uciska boczek:
Ot już łezki lecą z oczek;
Potém gdy za stołem siadła,
Muszka do śmietanki wpadła,
Ciastek brakło, mało mléczka,
Oho! już zroszone liczka
Łzawą strugą. A gdy dziatki,
Idą z książkami do Matki,
By się uczyć — ktoś tam z cicha
Mruczy, szlocha, albo wzdycha.
Przy obiedzie twardy stołek,
Kwaśna zupka, zły rosołek,
Smacznéj brakło legominki,
Już buziaczek u dziewczynki,

Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/182 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/183 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/184 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/185 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/186 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/187 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/188 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/189 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/190 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/191 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/192 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/193 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/194 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/195 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/196 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/197 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/198 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/199 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/200 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/201 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/202 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/203 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/204 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/205 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/206 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/207 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/208 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/209 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/210 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/211 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/212 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/213 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/214 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/215 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/216 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/217 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/218 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/219 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/220 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/221 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/222 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/223 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/224 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/225 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/226 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/227 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/228 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/229 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/230 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/231 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/232 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/233 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/234 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/235 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/236 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/237 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/238 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/239 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/240 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/241 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/242 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/243 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/244 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/245 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/246 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/247 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/248 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/249 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/250 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/251 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/252 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/253 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/254 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/255 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/256 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/257 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/258 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/259 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/260 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/261 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/262 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/263 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/264 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/265 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/266 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/267 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/268 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/269 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/270
WIERSZYKI DLA MŁODZIEŻY
od 12-tu do 15-tu lat.



Wdzięczność zbrodniarza.


Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/275 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/276 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/277 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/278 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/279 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/280 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/281 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/282 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/283 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/284 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/285 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/286 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/287 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/288 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/289 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/290 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/291 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/292 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/293 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/294 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/295 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/296 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/297 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/298 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/299 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/300 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/301 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/302 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/303 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/304 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/305 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/306 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/307 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/308 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/309 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/310 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/311 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/312 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/313 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/314 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/315 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/316 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/317 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/318 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/319 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/320 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/321 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/322 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/323 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/324 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/325 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/326 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/327 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/328 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/329 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/330 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/331 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/332 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/333 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/334 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/335 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/336 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/337 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/338 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/339 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/340 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/341 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/342 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/343 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/344 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/345 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/346 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/347 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/348 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/349 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/350 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/351 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/352 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/353 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/354 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/355 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/356 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/357 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/358 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/359 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/360 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/361 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/362 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/363 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/364 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/365 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/366 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/367 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/368 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/369 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/370 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/371 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/372 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/373 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/374 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/375 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/376 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/377 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/378 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/379 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/380 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/381 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/382 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/383 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/384 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/385 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/386 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/387 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/388 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/389 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/390 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/391 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/392 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/393 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/394 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/395 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/396 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/397 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/398 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/399 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/400 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/401 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/402 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/403 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/404 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/405 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/406 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/407 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/408 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/409 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/410 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/411 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/412 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/413 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/414 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/415 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/416 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/417 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/418 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/419 Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/420


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Niemojowski.