<<< Dane tekstu >>>
Autor William Butler Yeats
Tytuł Mądrość króla
Pochodzenie Opowiadania o Hanrahanie Rudym; Tajemnicza róża; Rosa alchemica
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Józef Birkenmajer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała Tajemnicza róża
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Mądrość króla.

Królowa Jejmość z Wyspy Lesistej zmarła w połogu, a dziecię jej oddano na wykarmienie kobiecie, która mieszkała na skraju lasu w lepiance z mułu i łoziny. W pewną noc kobieta owa siedziała, bujając kołyskę, przyczem rozmyślała o urodzie dziecka i modliła się, by bogowie obdarzyli je mądrością równą jego piękności. Wtem ktoś zapukał do drzwi; powstała dziwiąc się niepomału, gdyż najbliżsi sąsiedzi mieszkali we dworze Króla Jegomości o milę drogi, a noc była już późna.
— Kto puka? — zawołała, a cienki głos odpowiedział:
— Otwórz! jestem starą babą szarego jastrzębia, i przychodzę tu z pomroczy boru.
Przerażona kobieta odryglowala zasuwę; do izby weszła sędziwa baba, szaro przyodziana i wzrostem wyższa nad słusznego chłopa, i stanęła w głowach kołyski. Mamka z lękiem cofnęła się pod ścianę, nie mogąc oderwać źrenic od baby, gdyż w świetle ogniska ujrzała, że ta na głowie zamiast włosów miała szare pierze jastrzębie. Lecz niemowlę spało i płomień hulał na nalepie, gdyż jedno z nich było za głupiutkie, a drugie za wesołe, by miały sobie zdawać sprawę, jak okropna stwora stoi tuż obok.
— Otwórz! — rozległ się inny głos — jestem starą babą siwego jastrzębia i strzegę jego gniazda w pomroczy boru.
Mamka powtórnie otworzyła drzwi, choć jej palce drżące ledwo zdołały utrzymać zasuwę; do izby weszła druga sędziwa niewiasta, niemniej stara, jak pierwsza, oraz z takiemi samemi piórami zamiast włosów, i stanęła obok tamtej. Wkrótce nadeszła trzecia sędziwa niewiasta, po niej czwarta, a za nią piąta, szósta, siódma — aż cała chatynka natłoczyła się ich olbrzymiemi ciałami. Przez długi czas stały w zupełnej ciszy i spokoju, gdyż były one z tych, których nigdy nie zaniepokoiło przesypywanie się piasku, lecz wkońcu jedna bąknęła głosem cichym i piskliwym:
— Siostrzyce, poznałam go zdaleka po czerwieni jego serca pod srebrzystą skórą.
Następnie rzekła druga:
— Siostrzyce, poznałam go, bo serce w nim trzepotało, jak ptaszyna w sidłach z włókien srebrzystych.
Potem inna zabrała głos:
— Siostrzyce, poznałam go, gdyż serce jego śpiewało, jak ptaszę, co jest szczęśliwe w klatce srebrzystej.
Potem zaśpiewały wszystkie społem, a te, co były najbliżej, chybotały kołyskę długiemi, pomarszczonemi palcami; głosy ich były jużto wdzięczne i pieszczotliwe, jużto niby hucząca w boru wichura. Oto słowa ich pieśni:

Uchodzi z myśli, co uszło z przed źrenic!
Już dawno ludzie — męże czy niewiasty —
O ciężkiej woli, lecz głowie pierzastej,
Zabrali placki nam z ofiarnych pszenic,
Zabrali nasze ołtarze kamienne...
Jeno grad, deszcz, grom i serca z czerwieni,
Którą moc nasza w siwiznę przemieni —
Póki czas płynie, zostają niezmienne...

Gdy śpiew ucichł, starucha, co przemawiała przódziej, rzekła:
— Już nic tu nie mamy do roboty, jak tylko zmieszać kroplę naszej krwi z jego krwią.
Zadrasnęła się w ramię ostrym koniuszkiem wrzeciona, które na jej rozkaz przyniosła mamka, upuściła kroplę krwi, sinej jak mgła, na wargi niemowlęcia i przepadła w ciemności. Wtedy i pozostałe poznikały w milczeniu jedna za drugą; przez cały ten czas dziecię nie otworzyło swych oczątek, ani ognisko nie przestało hasać, gdyż jedno było za głupiutkie, a drugie za wesołe, by mogło zrozumieć, jakie potężne istoty schylały się nad kolebką.
Gdy baby odeszły, mamka zdobyła się na odwagę i pobiegła do zamku Króla Jegomości; wpadłszy do radnej samborzy, jęła wołać, że Sidhe pochylały się tej nocy nad dzieckiem, niewiedzieć czy w dobrych czy złych zamiarach. Król, jego piewcy, prawnicy, łowczowie, kucharze i najlepsi wojownicy poszli z nią do chaty i zebrali się dokoła kolebki, czyniąc wrzawę, jak sroki; dziecko usiadło i spojrzało na nich.
Upłynęły dwa lata, a król zginął, walcząc z Fer Bolgiem; w imieniu chłopięcia rządzili krajem pieśniarze i prawnicy, lecz snadź widzieli, że on sam stanie się niezadługo ich panem, bo nikt nie widział dziecka tak mądrego, a gadki o jego ustawicznych zapytaniach, tyczących się władzy bogów i urządzenia świata, rozpowszechniały się po wiklinowych chatkach nędzarzy. Wszystko było pięknie i ładnie, gdyby nie jedna rzecz, co poczęła niepokoić wszystkich, nadewszystko niewiasty, które plotkowały o tem bez ustanku. We włosach chłopięcia zaczęły wyrastać szare pióra jastrzębie, a choć piastunka wycinała je ciągle, to niebawem odrastały w jeszcze większej liczbie. Nie byłoby to rzeczą wielkiej wagi, gdyż podówczas łatwo było o cudy i dziwa, gdyby nie odwieczne prawo Erinu, że nikt, kto miałby jakąkolwiek skazę na ciele, nie może zasiadać na tronie; ponieważ zaś siwy jastrząb był dzikim latawcem, co nigdy nie zasiadł do stołu, ani też nie słuchał pieśni gędźbiarzy przy blasku ogniska, tedy dziecka, w którego czuprynce wyrastały jego pióra, niepodobna było uważać za nic innego, jak za rzecz skażoną i zepsutą; ludziska nie umieli, pomimo podziwu dla rosnącej w nim mądrości, pozbyć się jakiejś grozy, jakoby to nie było sprawą ludzkiej krwi. Bądź co bądź wszyscy się na to zgodzili, że on ma panować, gdyż we znaki im się dała głupota królów oraz własne niesnaski, a ponadto pragnęli obaczyć jego rządy; to też powszechnie się obawiano, by jego wielka mądrość nie skłoniła go do uległości ustawom i powołania na swoje miejsce kogoś, kto miał tylko przeciętny rozsądek.
Gdy chłopię miało już siedem lat, najstarszy gęślarz zwołał gęślarzy i prawników na wiec, na którym rozważano i przemyślano wszystkie te okoliczności. Królewicz już był zauważył, że wszyscy z jego otoczenia mieli tylko włosy; a chociaż mu bajano, że i oni mieli kiedyś pióra, lecz utracili je wskutek grzechu, jakiego się dopuścili ich praojcowie, to jednak poznano, że on dojdzie prawdy, gdy zacznie chodzić po wsiach okolicznych. Po wielu rozważaniach wydali nową ustawę, nakazującą każdemu pod grozą śmierci przypiąć sobie sztucznie we włosy pióra siwego jastrzębia; rozesłano ludzi z sidłami, pętlicami i łukami do włości okólnych, by zebrać dostateczną ilość piór. Ponadto uchwalono, że ktokolwiek wygada prawdę dziecięciu, będzie strącony ze skały w morze.
Mijały lata i królewicz z pacholęcia wyrósł na młodzieńca, a z młodzieńca na mężczyznę, a jak dawniej ciekaw był wszystkiego, tak teraz zajmował się dziwnemi i przenikliwemi myślami, które nachodziły go we śnie, rozróżnianiem rzeczy, długo uważanych za jednakie, oraz podobieństwem rzeczy, długo uważanych za odmienne. Schodziły się tłumy z obcych krajów, by go zobaczyć i zasięgnąć jego rady, lecz na granicy porozstawiano strażników, którzy zmuszali wszystkich przybyszów do wszczepiania sobie we włosy piór szarego jastrzębia. Gdy go słuchano, jego słowa zdawały się rozjaśniać wszelkie ciemności i napełniały muzyką serca słuchaczy; niestety jednak, gdy powracali do ojczyzny, jego słowa jakby się ulatniały im z głowy, a to co zdołali zapamiętać, wydawało im się zanadto dziwne i przenikliwe, by mogło im się przydać w ich gorączkowem życiu. Niektórzy naprawdę zaczęli odtąd żyć inaczej, ale ich nowy tryb życia był mniej świetny od dawniejszego: jedni służyli przedtem dobrej sprawie, lecz skoro usłyszeli, że pochwalił ją oraz ich trudy, powracali do ojczyzny, by to, co dotąd miłowali, uważać za mniej godne kochania i lżejszą mieć w boju ręką, gdyż on ich nauczył, o jak mały włosek prawda oddzielona jest od kłamstwa; inni znowu, którzy nie służyli żadnej sprawie, lecz w spokoju zażywali dobrobytu domowych pieleszy, gdy on im wyjaśnił znaczenie ich celów, przekonali się, że ich członki stały się mniej wytrzymałe, a ich wola mniej chętna do żmudnej roboty, gdyż on ukazał im wyższe cele; a zastępy młodzieży, usłyszawszy z ust jego te różności, pamiętały kilka słów, które stały się w ich sercach nakształt ogniska, i jakby nic, oddawały się wszelkim miłym rozrywkom i wzajemnemu obcowaniu, a odchodziły w różne strony, lecz zawsze z ogromnym żalem.
Gdy ktoś zadał mu pytanie z zakresu spraw codziennego życia lub rozprawiał czy to o obszarze jakiegoś kraju, czy o błądzeniu bydła, czy o karze śmierci, król zwracał się po radę do swego otoczenia; uważano to za objaw grzeczności, gdyż nikt nie wiedział, że te szczegóły były przed nim zakryte przez myśli i sny, które chodziły mu po głowie, niby wojska maszerujące na spotkanie. Tem mniej nikt nie mógł wiedzieć, że serce jego tułało się zgubione w tłoku dręczących je myśli i marzeń, wzdrygając się przed trawiącą pustką.
Pomiędzy tymi, którzy przybyli, by go zobaczyć i posłuchać, była córka drobnego książątka, który mieszkał bardzo daleko. Skoro ją ujrzał, zakochał się w niej, bo była piękna, a była to dziwna, jakaś blada, piękność, niespotykana u kobiet jego kraju. Lecz Dana, wielka macierz, dała jej serce, które było jako serce innych; to też gdy myślała o tajemnicy piór jastrzębich, przejmowała ją wielka odraza. Gdy zgromadzenie się rozeszło, wezwał ją do siebie, powiedział jej, że jest piękna i wielbił ją szczerze a poprostu, jakgdyby była klechdą pieśniarzy — i prosił ją kornie, żeby go pokochała, gdyż był przenikliwy tylko w swych rojeniach. Przezwyciężona jego wielkością, nawpół przystała, nawpół się wzbraniała, gdyż pragnęła poślubić wojownika, któryby zdołał przenieść ją przez górę w swych ramionach. Król codziennie obdarzał ją upominkami; dawał jej puhary o uchach ze złota i pierścienie wykonane przez rzemieślników różnych krajów, suknie zamorskie, które, choć wyszywane w cudaczne wzory, mniej się jej podobały niż jasne szaty z jej stron rodzinnych. I wciąż nie wiedziała, czy ma się uśmiechać, czy zżymać, czy być powolną, czy odmówić swej ręki. On składał jej u stóp swą mądrość i opowiadał, jak to bohaterowie, skoro pomrą, powracają na ziemię i zaczynają nanowo swe trudy, jak wesoły i łagodny ludek Dei wypędził ogromne, posępne i niekształtne Plemię Podmorskie... i mnóstwo innych rzeczy, o których nawet Sidhe zapomniały, albo dlatego, że zdarzyły się tak bardzo dawno, albo, ponieważ nie miały czasu o nich myśleć. Wciąż jeszcze ona nawpół się wzdragała, a on wciąż miał nadzieję, ponieważ nie mógł uwierzyć, by piękność, tak pokrewna mądrości, może osłaniać serce zgoła pospolite.
Na zamku był pewien smukły młodzieniaszek, co miał włosy płowe, a był zręczny w zapasach i ujeżdżaniu koni. Pewnego dnia, gdy król przechadzał się po ogrodzie, znajdującym się między mostem zwodzonym a lasem, posłyszał jego głos wśród zarośli łoziny, które osłaniały wodę fosy.
— Mój kwiecie, — mówił ten głos, — nienawidzę ich, że każą ci wplatać te śniade pióra w twe piękne włosy, a to wszystko w tym celu, by ten ptak drapieżny na tronie mógł spokojnie spać w nocy.
Na to odrzekł cichy, dźwięczny głos — tak znajomy królowi i tak ukochany!....
— Moje włosy nie są tak piękne jak twoje, a teraz, gdym wyjęła pióra z twych włosów, będę przebierała w nich palcami i gładzić je wciąż...o wciąż! bo one nie rzucają na me serce cienia strachu i pomroki.
Król naraz przypomniał sobie różne szczegóły, nawpół zapomniane i niepojęte, zagadkowe słowa pieśniarzy i prawodawców, przeróżne wątpliwości, w których się zagłębiał, oraz nieustanne własne osamotnienie. Drżącym głosem przywołał kochanków; wybiegli z pomiędzy wiklin i rzucili mu się do nóg, błagając o przebaczenie. On wydarł pióra z włosów księżniczki i nie mówiąc słowa, skierował się w stronę zamku. Wkroczył do wietnej komnaty i zebrawszy gędźbiarzy i prawników dokoła siebie, stanął na podwyższeniu i ozwał się głosem donośnym i wyraźnym.
— Stróżowie prawa, czemuście kazali mi zgrzeszyć przeciwko prawom Erinu? Układacze pieśni, czemuście mi kazali grzeszyć przeciwko tajemnicom mądrości? wszak prawa zostały ustanowione przez ludzi dla dobra ludzi, lecz mądrość stworzyli bogowie i żaden człowiek nie może żyć w jej blasku, bo i ona i grad i ulewy i pioruny idą drogą, która jest niedostępną i zabójczą dla ludzi śmiertelnych! Prawodawcy i pieśniarze, żyjcie zgodnie z waszemi upodobaniami i powołajcie Eochę Popędliwego, by władał nad wami, gdyż ja wyruszam, by odnaleźć swych pobratymów.
Rzekłszy to zstąpił pomiędzy nich, wyrwał z włosów jednego, a następnie drugiego pęk piór siwego jastrzębia i rozsypawszy je po wyściełanej podłodze, wyszedł z grodziszcza. Nikt nie odważył się pójść w jego ślady, gdyż oczy mu błyszczały, niby ślepia ptaka drapieżnego; odtąd też nikt go już nigdy nic obaczył, ani nie usłyszał jego głosu. Niektórzy przypuszczali, że zamieszkał na wieki pośród złych duchów, inni zasię utrzymywali, że przebywał odtąd pomiędzy czarnemi i strasznemi boginkami, co przez noc całą wysiadują nad bajorami w ostępach, przyglądając się gwiazdom wschodzącym i zachodącym w tych odludnych toniach zwierciadlanych.

∗             ∗




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Butler Yeats i tłumacza: Józef Birkenmajer.