Małżeństwo Szczęśliwe
O szczęśliwi postokroć, których Himen święty
Ślubnemi sforne serca wiecznie ujął pety!
Którzy, równym podziałem i myśli i zdania,
Czystego zażywają słodyczy kochania!
Nie chciwość ich niesyta swemi wikła sidły,
Ów węzeł rozumowi i sercu obrzydły:
Przyjaźń im łańcuch kuje ze szczerego złota,
Glans miłość, zgoda trwałość, a hart daje cnota.
Żadna ich spólnych chęci nie rozdziela miedza,
Wola idzie za wolą, myśl myśli uprzedza.
Ufność nie zna bojaźni, bo z rozumu wieże
Poprzysiężona wierność w dzień i w nocy strzeże.
Taki właśnie wiek pędzą, chocia w różnéj dobie,
Dawszy synogarlice wierne serca sobie.
Czy ich różanym okiem słońce na żer wzywa,
Leci wespół na pastwę pareczka zgodliwa.
Czy zdrój wabi ciekący; obie stojąc podle,
Muskają złote szyje w kryształowym źrzódle:
Spólnie sobie gniazdeczko wiją na dębinie;
Biada wróblowi, gdy tam chce bywać w gościnie!
A gdy z nich którą dziki ptasznik grotem zbada,
Wkrótce po niéj i druga żywota postrada.
Precz stąd, bezecna zgrajo rodziny łakoméj,
Co do marnego zysku mamony znikoméj,
Przez zmuszone cór wdzięcznych z tyrany zamęście,
Wystawiacie ich na targ i zdrowie i szczęście:
A z cudzéj nędzy krwawy zbierając pożytek,
Z ludźmi na równi niemy ważycie dobytek.
Jedni blaskiem nikczemnéj omamieni pychy,
Wydają sam kwiat wieku za stoletnie strychy[1],
Szczepiąc w pień na pół zgniły gałązkę młodziuchną,
Że za lada powiewem wątłe runie próchno;
A po śmierci bogate wdówka odziedziczy
Folwarki; choć tymczasem dni swe we łzach liczy.
Drudzy swéj dumie żadnéj nie chcąc przyznać miary,
Długo w kącie zamknięte chowają towary;
Brakując przyjaciółmi, jak kupcami snadnie,
Póki cena i moda z laty nie upadnie;
Że je nakoniec muszą dać za kogo lada,
Gdy twarz fałdów naciągnie, a krasy postrada.
Niechaj tak dzikie serca gniewny wróg zarzuci,
Gdzie się miłość nie różni od bydlęcéj chuci:
Gdzie odęty zawojnik swe gnuśne pieszczoty
Śpiżowemi zawiera o stu zamkach wroty.
A lotnego Kupida kładąc miedzy brańce,
Stawi mu za straż czujną niemęskie rzezańce.
Jakby ten mógł być kiedy przyjacielem wiernym,
U kogo zysk marszałkiem a bojaźń odźwiernym.
Nie zna szczęśliwy Himen okrutnéj niewoli;
Jego swobodny łańcuch nie dręczy, nie boli.
Czyje on serce w złote raczy ująć krygi[2],
Lecą im słodkie chwile z wiatrem na wyścigi:
Godziny im kwiat ścielą różany pod nogi,
Gładząc trudne zawady przykréj życia drogi;
Że im ani ubóstwo srogim jest ciężarem:
Przemyślna miłość piołun zaprawia kanarem.
Z nią i w ciemnym tarasie luba w sercu cisza
Panuje, na miłego patrząc towarzysza;
A gdzie jéj niémasz, tam i książęce mieszkanie
W czarny się dół zamieni i smutne wygnanie.
Miejcie sobie drogiemi świetne gmachy szczyty
Wy, których los wywyższył nad gmin pospolity!
Miejcie stoły wymyślne, powozy wygodne,
Liczne dwory, obszerne włości, stroje modne.
Wszystko to w niesmak idzie, kogo Bóg nawiedzi,
Że mu jędza na karku niedogodna siedzi,
Sprawując swym dziwactwem stan tymbardziéj nudny,
Że z nią równie niemiły wiek, jak rozdział trudny.
Szczęśliwszy od was kmiotek o lichym zagonie,
Gdy na tym, co go kocha, smaczno uśnie łonie:
On ani na ubóstwo, ni pracę narzeka.
Dosyć jest człowiekowi jednego człowieka.
Nie pompy ich światowe, nie próżne wymysły
W przyjaźni coraz bardziéj utwierdzają ścisłéj:
Że sobie liczyć mogą pokolenia setne,
I prowadzić od bożków imiona szlachetne,
Naciągając do swéj krwi perskie majestaty,
Lub wskazując po ścianach skopcone rytraty.
Honor, krewność, dostatki, imię, zacność rodu
W oczach wdzięcznych znajdują, w uściech pełnych miodu;
I za wszystkie na świecie ozdoby im stanie
Szczere wzajemnych sobie chęci oświadczanie.
Cóż kiedy dobroć boska z odwiecznéj swéj rady
Szacownemi ten węzeł utwierdzi zakłady,
Dając dziatki dowcipne, karne, zdrowe, żywe,
A nadobnych rodziców obrazy prawdziwe?
O jako wdzięczny oczom widok! patrzeć na to,
Gdy piękna wiosna bujne obiecuje lato;
Gdy wysmukłe gałązki gładkim wschodząc prątkiem,
Czynią otuchę ze swym zrównać się początkiem:
A za późnéj starości niepochybnym przyściem,
I owocem nakarmić i zasłonić liściem!
Pokażcie mi zacniejszą na świecie zabawę,
Jako bystrego wieku tępić pędy żwawe;
Jako w pochopnych sercach grunt cnoty zakładać,
Póki się jeszcze daje giętki umysł władać,
I za życia swojego być pewnym nadzieje,
Że krew nasza i sława w dziatkach nie zniszczeje;
Lecz zabiegła potomność wdzięcznie patrząc na nie,
Mówić będzie: niech ten ród nigdy nie ustanie.
Taki jest los na świecie małżonków cnotliwych;
Oni statecznie uciech kosztują prawdziwych.
Sam czas im nie umniejsza zazdrosnéj rozkoszy,
Choć białym śniegiem skronie sędziwe przyproszy.
Bo i w podeszłym wieku jeszcze na ich głowy
Wkłada róże szkarłatne i wdzięk liliowy,
Ciesząc, jak gospodarzów o zimowéj chwili,
Że sobie na spoczynek w lecie zarobili.
A kiedy się przybliży kres ów nieprzeskoczny,
Gdy być obu przychodzi gościem nocy mrocznéj;
Dopełniwszy natury biegu skazitelnéj,
Śpieszą znowu się złączyć tam, gdzie nieśmiertelny
Orszak dusz kochających bez trosk i bojaźni,
Z wieczystéj, w cnót nadgrodę, cieszy się przyjaźni.
1771, Zab. IV, 56 — 64.