Małe niedole pożycia małżeńskiego/13
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czy to miło, gdy się jest żonatym, nie wiedzieć czego sobie życzy własna żona?... Bywają kobiety (zdarza się to jeszcze na prowincji) dość naiwne, aby poprostu i prędko powiedzieć, co im sprawia przyjemność, albo na co mają ochotę. Ale w Paryżu, prawie wszystkie kobiety doznają rozkoszy, patrząc jak mężczyzna nadsłuchuje drgnień ich serc, ich kaprysów, pragnień (trzy określenia jednej i tej samej rzeczy!), jak kręci się, krąży, chodzi w kółko, miota się, rozpacza, niby pies szukający pana.
Nazywają to wówczas być kochaną, nieszczęsne istoty!... I niejedna powiada w duchu, jak Karolina: — Jak on sobie da radę?
Adolf jest w tem położeniu. Zdarzyło się, że godny pan Deschars, ów ideał dobrego męża, zaprosił państwa Adolfów, aby uczcić nabycie ślicznego domku na wsi. Wyjątkowa sposobność, którą państwo Deschars umieli w lot pochwycić; szaleństwo artysty, rozkoszna willa, w której poeta utopił sto tysięcy franków, aby wkrótce ją sprzedać, pod grozą licytacji, za jedenaście tysięcy. Karolina ma właśnie nową letnią tualetę, kapelusz z piórami nakształt wierzby płaczącej: ślicznie to wygląda w zgrabnym powoziku. Zostawia Karolka u babki. Służbę uwalnia na cały dzień. Wyjeżdżacie wśród uśmiechów błękitnego nieba, tu i ówdzie przyprószonego chmurkami, jakby dla podniesienia efektu barw i światła. Oddychasz pysznem powietrzem, prujesz je ostrym kłusem normandzkiej kobyły, na którą wiosna także działa ożywczo. Wreszcie, docieracie do Mames, za Ville-d’Avray, gdzie państwo Deschars rozpierają się w willi skopiowanej z którejś z will Florenckich i otoczonej prawdziwie szwajcarskiemi łąkami, bez alpejskich niewygód.
— Boże! cóż za rozkosz taki domek! wykrzykuje Karolina, przechadzając się po wspaniałych lasach Ville-d’Avray. Używa się oczami tak, jakgdyby oczy miały serce!
Karolina, mając do rozporządzenia tylko Adolfa, zagarnia Adolfa, który staje się nanowo jej Adolfem. I biega po lesie jak łania i znów staje się tą ładną, naiwną, małą, czarującą pensjonarką jaką była niegdyś!... Włosy rozplatają się w warkocze, spadają na plecy! zdejmuje kapelusz, wiesza go na wstążce na ręku. Nabiera jakiejś nowej młodości, jest biała i różowa. Oczy jej śmieją się, usta stają się podobne do granatu kryjącego w sobie skarby wrażliwości, — wrażliwości tchnącej nowym urokiem.
— Więc podobałoby ci się, kochanie, mieszkać w swoim domku na wsi?... powiada Adolf, obejmując kibić Karoliny i czując jak się o niego opiera, jakgdyby dla okazania swej gibkości.
— Och, byłbyś naprawdę tak kochany, aby mi kupić coś takiego?... Ale nie, nie rób szaleństw!... Poczekaj, aż się trafi sposobność, jak panu Deschars.
— Starać ci się podobać, zgadywać co może ci zrobić przyjemność, oto cel życia twego Adolfa.
Są zupełnie sami, mogą sobie wzajem szeptać serdeczne słówka, odmawiać cały różaniec pieszczoty.
— Więc naplawdę, chciałbyś zlobić psyjemność swej malej dziewczynce?... powiada Karolina kładąc głowę na ramieniu Adolfa, który całuje ją w czoło, mówiąc sobie: — Chwała Bogu, nareszcie ją mam!
Skoro mąż i żona mają się nawzajem, sam djabeł wie, kto kogo ma naprawdę.
Młoda para jest zachwycająca, tak iż pulchna pani Deschars pozwala sobie na uwagę dość swobodną jak na nią, osobę tak surową, cnotliwą, bogobojną:
— Wiejskie powietrze ma tę własność, że mężowie stają się w niem nader czuli.
Pan Deschars podsuwa sposobność. Jest na sprzedaż domek w Ville-d’Avray, oczywiście za bezcen. Otóż, posiadłość na wsi, to choroba właściwa każdemu mieszkańcowi Paryża. Choroba ta ma swój przebieg i swoje przesilenie. Adolf jest tylko mężem, nie lekarzem. Kupuje ów domek i wprowadza się do niego z Karoliną, która staje się na nowo jego Karoliną, Linką, koteczkiem, aniołkiem, dziewczynką, itd.
I oto, jakie niepokojące symptomy wychodzą na jaw z przerażającą szybkością: płaci się za szklankę mleka dwadzieścia pięć centimów jeśli jest ochrzczone, pięćdziesiąt jeśli bezwodne, jak mówią chemicy. Mięso tańsze jest w Paryżu niż w Sèvres, nie mówiąc o jakości. Owoce wprost bez ceny. Ładna gruszka więcej kosztuje zerwana wprost na wsi, niż w ogródku kwitnącym za szybą Cheveta.
Zanim będziecie mogli zbierać owoce w ogrodzie (dwa morgi łąki z kilkunastoma drzewami, które wyglądają jak dekoracja wodewilu), największe powagi wiejskie orzekły, że trzeba włożyć dużo pieniędzy i — czekać pięć lat!... Jarzyny znikają z ogródków, aby przenieść się wprost do Hal. Pani Deschars, która posiada w stróżu i ogrodnika, przyznaje, że jarzyny wyhodowane na jej gruncie, w jej inspektach, na sztucznych nawozach, kosztują ją dwa razy drożej, niż w Paryżu u owocarki, która ma sklep, która opłaca koncesję i której mąż jest wyborcą. Mimo wysiłków i obietnic stróża-ogrodnika, nowalje są w Paryżu zawsze o miesiąc wcześniej niż na wsi.
Od ósmej do jedenastej wieczór, małżonkowie nie wiedzą co robić z czasem, wobec ograniczenia sąsiadów, ich małostek i drażliwości w lada drobiazgu.
Pan Deschars stwierdza z głęboką ścisłością, która cechuje eks-rejenta, że koszta jego podróży do Paryża, zsumowane z procentem ceny kupna, z podatkami, naprawami, płacą ogrodnika i jego żony itd. wynoszą tysiąc talarów rocznie! Nie pojmuje, w jaki sposób on, stary notarjusz, dał się złapać!... Bo przecież nieraz sporządzał kontrakty najmu zamków z parkami i folwarkami za tysiąc talarów rocznie.
Z rozmów gości u państwa Deschars wynika, że mieszkanie na wsi, zamiast być przyjemnością, jest jedną krwawiącą raną.
— Nie pojmuję, jak mogą sprzedawać w Halach za pięć centimów główkę kapusty, którą trzeba podlewać codzień od samego początku, mówi Karolina.
— Toteż, odpowiada ex-kupiec, jedyny sposób aby sobie dać radę na wsi, to zamieszkać na stałe, stać się wieśniakiem, wtedy wszystko jest inaczej...
Wracając, mówi Karolina do nieszczęśliwego Adolfa:
— Coś ty miał za pomysł, doprawdy, aby się ubierać w ten dom? Wieś możliwa jest tylko wtedy, kiedy się ją ogląda u drugich...
Adolfowi przypomina się angielskie przysłowie: „Nie miej nigdy gazety, kochanki ani wsi; zawsze znajdą się dudki, którzy postarają się mieć je za ciebie“...
— Ba! odpowiada Adolf, któremu bąk małżeński dokładnie objaśnił logikę kobiet; masz słuszność; ale cóż? dziecku wieś służy znakomicie.
Jakkolwiek Adolf nauczył się być bardzo ostrożny, odpowiedź ta budzi podejrzliwość Karoliny. Matka chce sama myśleć o dziecku, ale nie lubi, aby ktoś więcej dbał o dziecko niż o nią. Zagryza wargi; nazajutrz, cały dzień nudzi się śmiertelnie. Adolf wyjechał do miasta w interesach; czeka nań od piątej do siódmej, idzie sama z Karolkiem naprzeciw. Mówi trzy kwadranse o swoim niepokoju. Przeszła tysiąc strachów idąc z domu na stację. Czy to wypada, aby młoda kobieta przebywała wciąż na takiem odludziu, sama? Nie zniesie dłużej tej egzystencji.
Wówczas, ta willa stwarza w waszem pożyciu fazę dość szczególną, która wymaga osobnego rozdziału.