Małe niedole pożycia małżeńskiego/12

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Żółty śmiech

Wpłynąwszy na te wody, możesz rozkoszować się scenkami, które, w wielkiej operze małżeństwa, przedstawiają rodzaj interludjum, a oto ich wzór:
Pewnego wieczora, po obiedzie, siedzicie sami, tyle zaś razy znaleźliście się już sami, że przychodzi ci ochota uprzyjemnić tę samotność zapomocą drobnych, ożywczych spostrzeżeń, jak naprzykład:
— Uważaj na siebie, Karolino, powiada Adolf, który czuje w sercu gorycz tylu daremnych wysiłków, zdaje mi się że twój nos jest na tyle niegrzeczny, iż czerwienieje w domu zupełnie tak samo jak w restauracji.
— Nie jesteś dziś najmilej usposobiony!...

Reguła ogólna

Żaden mężczyzna nie odkrył jeszcze sposobu udzielenia życzliwej przestrogi kobiecie, nawet własnej żonie.
— Cóż chcesz, moja droga, może za silnie ściągnęłaś sznurówkę, to bardzo niezdrowo.
Ledwie mężczyzna to wypowie, kobieta chwyta za dolny koniec brykli (wiadomo, że brykle są elastyczne) i podnosi go, mówiąc, jak w tej chwili Karolina:
— Patrz, można rękę włożyć! nigdy się nie ściskam.
— Zatem to musi być z żołądka...
— Cóż ma żołądek wspólnego z nosem?
— Żołądek jest to centrum, które komunikuje z wszystkiemi organami.
— Zatem nos jest organem!
— Oczywiście.
— W takim razie, twój organ bardzo źle funkcjonuje w tej chwili... (Podnosi oczy i wzrusza ramionami). Co ja ci właściwie zrobiłam, Adolfie?
— Ależ nic, żartuję poprostu i nie mam szczęścia znaleźć łaski w twoich oczach, odpowiada Adolf, uśmiechając się.
— Całe nieszczęście, to że jestem twoją żoną. Och! czemuż nie jestem żoną innego!
— Zgadzamy się najzupełniej!
— Gdybym, nosząc inne nazwisko, miała tę naiwność, by powiedzieć, jak owe kokietki które chcą się przekonać o stopniu uczuć mężczyzny: „Mój nos zaczyna być niepokojąco czerwony“, mizdrząc się przytem w lustrze jak małpka, odpowiedziałbyś natychmiast: „Och! obmawia się pani! Po pierwsze wcale tego nie widzę, a potem to właśnie harmonizuje z pani cerą... Zresztą, każdy tak wygląda po obiedzie!“ i dalej, zacząłbyś mi mówić komplementy... Czy ja ci mówię kiedy że tyjesz, że nabierasz cery murarza, że lubię mężczyzn bladych i szczupłych?
Mówią w Londynie: Nie dotykać siekiery! We Francji, powinnoby się mówić: Nie dotykać nosa kobiety...
— I to wszystko dla odrobiny naturalnego buraczka! wykrzykuje Adolf. Miej pretensje do Pana Boga, który zabarwia silniej jedną okolicę ciała niż drugą, a nie do mnie... za to, że cię kocham... że chciałbym cię widzieć doskonałą i że ci mówię: strzeż się!
— Widać zanadto mnie kochasz, gdyż, od pewnego czasu, silisz się mówić mi rzeczy nieprzyjemne, wyszukujesz wszystko najgorsze pod pozorem doskonalenia mnie... Byłam dla ciebie dość doskonałą pięć lat temu...
— Ależ jesteś więcej niż doskonałą, jesteś czarująca!...
— Z odrobiną buraczka?
Adolf, który widzi że twarz żony zapowiada nadciągającą burzę, zbliża się i siada tuż przy niej. Karolina, nie mając dostatecznego pretekstu aby odejść, usuwa na bok suknię kopnięciem nogi, jakgdyby chciała w ten sposób zaznaczyć separację. Niektóre kobiety umieją temu ruchowi nadać coś z wyzywającej impertynencji; ale może on mieć dwojakie znaczenie: mówiąc terminem wistowym, jest to albo inwit pod króla albo renons. W tej chwili Karolina markuje renons.
— Co ci jest? pyta Adolf.
— Chcesz może wody z cukrem? pyta Karolina, tonem dbałości o twoje zdrowie, obejmując (z ironiczną przesadą) rolę pokornej służącej.
— Czemu?
— Bo nie masz zbyt przyjemnego trawienia, musisz bardzo cierpieć w tej chwili. Może, do wody z cukrem, parę kropel araku. Doktór mówił, że to wyborne.
— Jak ty się interesujesz moim żołądkiem!
— Przecież to centrum, które komunikuje z organami, może oddziała na twoje serce, a stamtąd i na język.
Adolf wstaje i przechadza się nie mówiąc ani słowa, ale myśli jak nieustannie rozwija się inteligencja żony; jak, z każdym dniem, nabywa większej siły i cierpkości, jak, stopniowo, Karolina staje się genjuszem w drażnieniu i potęgą w dysputach, przywodzącą mu na pamięć Karola XII i Rosjan.
Równocześnie, Karolina oddaje się niepokojącej mimice: przybiera pozory osoby której się robi słabo.
— Niedobrze ci? mówi Adolf, trafiony w strunę, którą kobiety zawsze umieją w nas poruszyć — szlachetność.
— Słabo się robi doprawdy, gdy zaraz poobiedzie musi się patrzeć na kogoś, jak chodzi tam i z powrotem nakształt wahadła. Ale u was tak zawsze: musicie wyładować energję... Jacyście wy komiczni... Wszyscy mężczyźni mają trochę bzika.
Adolf siada przy kominku z drugiej strony i pogrąża się w zadumie: małżeństwo przedstawia mu się nagle jako niezmierzony step, zarośnięty pokrzywami.
— I cóż? jeszcze się dąsasz?... powiada Karolina, po kilku minutach obserwacji mężowskiego oblicza.
— Nie, studja robię, odpowiada Adolf.
— Doprawdy, jaki ty masz niegodziwy charakter!... mówi Karolina wzruszając ramionami. Może chodzi ci o to, co mówiłam o twojej tuszy, żołądku i trawieniu? Czy nie rozumiesz, że chciałam ci odpłacić buraczki? Widać z tego, że mężczyźni w skłonności do kokieterji nie ustępują kobietom. (Adolf siedzi niewzruszony). Wiesz, że to bardzo uprzejmie tak przejmować wszystkie nasze słabostki. (Głębokie milczenie). Ja żartuję, a ty się gniewasz... (patrzy na Adolfa) bo ty się gniewasz... Ja nie jestem taka jak ty: nie mogę znieść myśli, że zrobiłam ci choćby najmniejszą przykrość! a przecież to jest delikatność, do jakiej mężczyzna nigdyby nie był zdolny, że ja twój brak uprzejmości wolę przypisywać przeszkodom w trawieniu. To nie mój Doleczek! to jego brzuszek, który urósł i zaczyna mówić... Nie wiedziałam, że jesteś brzuchomówcą, oto wszystko...
Karolina spogląda na Adolfa z uśmiechem; Adolf siedzi jak nakrochmalony.
— Nie, nie rozśmieje się... I wy to nazywacie, po waszemu, mieć charakter... Och, o ileż my jesteśmy lepsze!
Wdrapuje się na kolana Adolfa, który nie może się wstrzymać od śmiechu. Na ten uśmiech, wyciśnięty prasą hydrauliczną, czyhała Karolina, aby z niego uczynić broń.
— No, przyznaj się do winy! powiada. Poco się dąsać? Przecie ja cię kocham właśnie takim jak jesteś! Widzę cię równie szczupłym, jak w dniu ślubu... może jeszcze szczuplejszym.
— Karolino, z chwilą gdy się przechodzi do porządku nad temi drobnostkami... gdy się ustępuje zbyt łatwo i nie trwa w gniewie... czy ty wiesz, co to znaczy?
— No, cóż? pyta Karolina, zaniepokojona dramatyczną pozą Adolfa.
— Że się mniej kocha.
— O ty potworze! rozumiem cię: dąsasz się, aby mnie przekonać że kochasz!
Niestety! wyznajmy otwarcie! Adolf mówi prawdę w jedyny sposób, w jaki można ją mówić: w żarcie.
— I poco ty mi zrobiłeś taką przykrość? pyta Karolina. Może ja w czem zawiniłam? Czy nie mogłeś wytłumaczyć wszystkiego miło, uprzejmie, zamiast mówić tak poprostu, niegrzecznie (grubym głosem): „Nos ci czerwienieje!“ Nie, tak się nie robi! Żeby ci się przypodobać, powiem tak jak twoja piękna Fisztaminelka: „To nie po gentlemańsku“.
Adolf śmieje się i ponosi koszta pojednania; ale, miast odkryć co może sprawić przyjemność Karolinie i ją do niego przywiązać, przekonywa się, czem ona przywiązuje go do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.