Małe niedole pożycia małżeńskiego/11

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
Ciężkie roboty
Postawmy tezę, która, naszem zdaniem, jest starą prawdą nieco odświeżoną:
Pewnik

Większość ludzi znajduje się choć w części na wyżynach trudnej sytuacji, o ile nie zdołają jej sprostać całkowicie.
Co do mężów, którzy absolutnie nie dorośli do swej roli, Bóg z nimi! — tu niema wogóle walki, spadają poprostu do licznej kategorji zrezygnowanych.
Adolf powiada sobie: — Kobiety są jak dzieci: pokaż im kawałek cukru, a zobaczysz jak odtańczą przed wami pantominę łakomego dziecka, ale trzeba mieć zawsze cukierek pod ręką, trzymać go wysoko, i... trzeba by im nie przeszedł smak na cukierki. Paryżanki (Karolina jest Paryżanką) są niezmiernie próżne, są przytem łakome!... Nie można inaczej rządzić ludźmi, zjednywać sobie przyjaciół, jak tylko opanowując ich wady, schlebiając słabostkom; zatem — mam żonę w ręku!
W kilka dni później, Adolf, który przez ten czas traktował żonę ze zdwojoną czułością, przemawia w te słowa:
— Wiesz co, Linko, trzeba się jakoś rozerwać! Włóż nową suknię (taką, jak ma pani Deschars) i... słowo daję, możebyśmy poszli zobaczyć jakie głupstwo w Varietés.
Propozycja tego rodzaju wprawia zawsze prawowite małżonki w najlepszy humor. Karolinie nie trzeba dwa razy powtarzać! Tymczasem, Adolf zamówił pocichu u Borrela, w Rocher de Cancale, wykwintny obiadek na dwie osoby.
— Skoro już idziemy do Varietés, zjedzmy obiad w jakiej knajpie! wykrzykuje nagle Adolf z taką miną, jakgdyby ta szczęśliwa myśl przyszła mu nagle do głowy.
Karolina, uszczęśliwiona tym pozorem romansowej przygody, wślizguje się do gabinetu, gdzie zastaje nakryty stolik i wykwintną zastawę, jaką Borrel ofiarowuje ludziom dość bogatym aby pozwolić sobie na ten lokal, przeznaczony dla wielkich tego świata którzy chcą się na chwilę zabawić w zwykłych śmiertelników.
Kobiety na obiadach proszonych jedzą zazwyczaj mało: czują się skrępowane w swoim ukrytym pancerzu, mają na sobie sznurówkę od wielkich występów, są w obecności kobiet, których oczy są równie niebezpieczne jak języki. Lubią nietyle jeść smacznie co wykwintnie: wysysać nóżkę raka, ogryzać udko przepiórki, pokosztować skrzydełka kapłona, zacząć zaś od kawałka świeżutkiej ryby, której smak zaostrza jeden z owych sosów będących chwałą francuskiej kuchni. Francja króluje swoim smakiem: w rysunku, w modach i t. d. Otóż, sos jest tryumfem smaku w kuchni. Zatem, gryzetka, mieszczka czy księżna, każda wrażliwa jest na urok smacznego obiadku, podlanego doskonałem winem, zakończonego owocami takiemi jakie widuje się tylko w Paryżu, zwłaszcza gdy potem idzie się trawić ten obiadek w teatrzyku, w wygodnej loży, słuchając głupstw mówionych na scenie oraz szeptanych przez kogoś do ucha jako komentarz do tych które słyszy się ze sceny. Tak; ale rachunek restauratora wynosi sto franków, loża trzydzieści, powóz, tualeta (świeże rękawiczki, kwiaty, i t. d.), tyleż. Ogółem, wypada to na jakie sto sześćdziesiąt franków, coś koło czterech tysięcy miesięcznie, jeśli się często odwiedza Operę komiczną, Włochów i Wielką operę. Cztery tysiące franków miesięcznie, to dziś procent od dwóch miljonów kapitału. Ale cóż?... honor małżeński tego wymaga.
Karolina opowiada przyjaciółkom rzeczy które uważa za nadzwyczaj pochlebne, ale które wywołują grymas na twarzy rozumnego męża.
— Od jakiegoś czasu, Adolf jest wprost nadzwyczajny. Nie wiem, czem zasłużyłam na tyle dobroci, ale, doprawdy, przechodzi sam siebie. A przytem, umie jeszcze podnieść cenę każdego daru zapomocą owych delikatności, za któremi tak przepadamy, my kobiety... W poniedziałek, zaprowadził mnie do Rocher de Cancale; wczoraj znów postanowił mi dowieść że Véry ma kuchnię wcale niegorszą od Borrela, a przy deserze, wręczył mi lożę do Opery. Dawano Wilhelma Tella, którego ubóstwiam.
— Jesteś bardzo szczęśliwa, moja droga, odparła pani Deschars sucho, z widoczną zawiścią.
— Zapewne, ale sądzę, że kobieta która wypełnia dobrze obowiązki, zasługuje na to szczęście...
Kiedy to okrutne słówko zjawi się na ustach mężatki, jasne jest, że ona wypełnia obowiązki na wzór uczniaków, aby otrzymać spodziewaną nagrodę. W kolegjum, chodzi o wolną niedzielę; w małżeństwie o kosztowności, szale. O miłości niema więc już mowy!
— Co do mnie, moja droga (pani Deschars jest podrażniona), jestem rozsądniejsza. Mąż próbował także popełniać szaleństwa[1], ale położyłam temu koniec. Cóż robić, mamy dwoje dzieci: przyznaję, że sto lub dwieście franków to rzecz, z którą jako matka rodziny, muszę się liczyć.
— Ech! droga pani, rzekła pani de Fischtaminel, ja znów uważam, że lepiej aby mężowie trochę się polampartowali z nami, niż...
— Mężu, idziemy?... rzekła nagle pani Deschars, wstając i żegnając się.
Zacny pan Deschars (człowiek unicestwiony przez żonę) nie usłyszał przeto końca, z którego byłby się dowiedział, że można trwonić mienie z kobietami lekkiego życia.
Karolina, połechtana we wszystkich próżnościach, zanurza się w słodycze pychy i łakomstwa, dwóch najrozkoszniejszych grzechów. Adolf odzyskał nieco terenu; ale, niestety (refleksja godna wielkopostnego kazania!), grzech, jak każda rozkosz, potrzebuje wciąż nowych podrażnień. Jak samodzierżca, tak i Grzech nie liczy za nic tysiąca rozkosznych wzruszeń, wobec jednego zagiętego listka róży w posłaniu. Tu, człowiek musi iść crescendo!... i tak bez końca...

Pewnik

Grzech, dworak, nieszczęście i miłość znają tylko dzień dzisiejszy.
Po upływie czasu trudnego do oznaczenia, Karolina spogląda po obiedzie w lustro i spostrzega rubiny kwitnące na policzkach i skrzydłach nosa, przedtem tak nieskalanych. W teatrze jest kwaśna, ty zaś nie wiesz o co jej chodzi, ty, Adolf, z twarzą tak wspaniale odbijającą od białego krawata, z piersią dumnie wypiętą i miną tak zadowoloną.
W kilka dni później, zjawia się krawcowa, przymierza suknię, wytęża siły, napróżno! nie może dopiąć... Wzywa na pomoc pannę służącą. Przyciągają obie z siłą pary koni — istna trzynasta praca Herkulesa; — daremnie, brak około dwóch cali. Nieubłagana krawcowa nie może ukryć Karolinie, że nabiera ciała. Karolinie, wiotkiej Karolinie, grozi niebezpieczeństwo, że może się stać podobna do pani Deschars. Mówiąc pospolicie, poprostu tyje. Karolina jest w rozpaczy.
— Jakto! ja miałabym, jak tłusta pani Deschars, owe rubensowskie kaskady ciała? To jasne... mówi w duchu, Adolf jest wyrafinowanym zbrodniarzem. Rozumiem jego grę; chce ze mnie zrobić tłustą jejmość, chce mnie odrzeć z uroku, abym się nie mogła podobać!
Odtąd, Karolina pozwala się prowadzić do Włochów, przyjmuje loże, ale uważa za wysoce dystyngowane mało jadać i odrzuca propozycje smacznych obiadków.
— Mój drogi, powiada, kobieta z towarzystwa nie może tak często pokazywać się w tych lokalach. Idzie się raz lub dwa, ot, dla żartu, ale paradować tam stale... fe!
Borrel i Véry, te znakomitości patelni, tracą codziennie tysiąc franków obrotu, przez to że nie mają specjalnego wjazdu dla powozów. Gdyby powóz mógł wślizgnąć się do jednej bramy a wyjechać drugą, wysadzając kobietę wprost na schody wykwintnego przedsionka, ileż klientek przyprowadzałoby im dobrych, tłustych, bogatych klientów!

Pewnik

Kokieterja zabija smakoszostwo.
Wkrótce Karolina ma dosyć teatru, a chyba sam djabeł zdoła odgadnąć przyczyny tego wstrętu. Wybaczcie Adolfowi! mąż nie jest djabłem.
Conajmniej jedna trzecia Paryżanek nudzi się poprostu w teatrze, o ile nie zdarza się gratka wyjątkowej nieprzyzwoitości, wzruszeń grubego melodramatu, cudów dekoracji, i t. d. Większość ma po uszy muzyki i chodzi jedynie dla śpiewaków, lub, jeśli wolicie, dla stwierdzenia różnic w wykonaniu. Teatry podtrzymuje co innego: to, że kobiety, przed i po przedstawieniu, same stanowią teatr. Próżność jedynie opłaca sumę czterdziestu franków za trzy godziny wątpliwej przyjemności, używanej w dusznem powietrzu i tak znacznym kosztem, nie licząc katarów jakich nabywa się przy wyjściu. Ale pokazać się publicznie, dać się podziwiać, zbierać spojrzenia pięciuset mężczyzn!... to mi dopiero kąszczek! jakby powiedział Rabelais.
Aby zbierać to szacowne żniwo, skrzętnie chowane do śpichrza próżności, trzeba zwrócić na siebie uwagę. Otóż, kobieta, która jest z mężem, ściąga niewiele spojrzeń. Karolina widzi z bólem, że sala zajmuje się zawsze kobietami bez mężów, kobietami... powiedzmy, ekscentrycznemi. Ponieważ tedy słabe odsetki od jej wysiłków, tualet i póz nie równoważą się z umęczeniem, wydatkiem i nudą, wnet dzieje się z teatrem to co i z kuchnią: z dobrej kuchni Karolina przytyła, z teatru pożółkła.
W tym wypadku, Adolf (lub inny na jego miejscu) przypomina kmiotka z Languedoc, który cierpiał na odciski. Kmiotek ten zanurzał nogę w najostrzejszy żwir, mówiąc do swego nagniotka: Szelmo jedna! ty mi dokuczasz, potrafię i ja tobie.
— Doprawdy, powiada Adolf głęboko zniechęcony w dniu w którym żona wyszczególnia mu obszernie przyczyny odmowy, chciałbym wreszcie wiedzieć, czemby ciebie można zadowolić...
Karolina spogląda na męża z wyżyn swej wielkości i powiada, po pauzie wielkiej aktorki:
— Nie jestem ani gęsią strasburską ani ulicznicą.
— Ostatecznie, masz słuszność; można lepiej zużyć cztery tysiące miesięcznie, odpowiada Adolf.
To zdanie, to grób miłości! to też, Karolina czuje się dotknięta. Następują wyjaśnienia. To należy już do tysiąca anegdot następnego rozdziału, którego tytuł pobudzi do uśmiechu zarówno kochanków, jak galerników małżeństwa. Jeśli istnieją żółte promienie, czemużby nie miało być dni tego koloru, tak bardzo małżeńskiego?




  1. Kłamstwo, zawierające potrójny grzech główny (kłamstwo, pycha, zazdrość), do jakiego są zdolne tylko dewotki, gdyż pani Deschars jest zagorzałą dewotką; nie opuszcza ani jednej mszy u św. Rocha, od czasu jak kwestowała z królową.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.