Małe niedole pożycia małżeńskiego/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Bąk małżeński

Otóż, pod tą linją, tak bliską znaku tropikalnego którego dobry smak nie pozwala nazwać, aby pospolitym i niegodnym żartem nie pokalać tej subtelnej książki, zjawia się straszliwa mała niedola, nazwana przez autora, w wielce pomysłowej przenośni, bąkiem małżeńskim; ze wszystkich much, komarów, mustików, tarakanów, pcheł i skorpionów najdokuczliwszym, zwłaszcza że nie wynaleziono dotąd przeciw niemu środka. Bąk ten nie kąsa natychmiast; zaczyna od brzęczenia koło uszu, ty zaś zrazu nie zdajesz sobie sprawy co to takiego.
Tak naprzykład, bez à propos, najnaturalniej w świecie, Karolina mówi: Pani Deschars miała wczoraj bardzo ładną suknię...
— Tak, ma dużo gustu, bąka Adolf bez wiary w to co mówi.
— Dostała ją od męża, odpowiada Karolina wzruszając ramionami.
— A, tak...
— Tak; suknię za czterysta franków. Z najlepszego aksamitu.
— Czterysta franków! — wykrzykuje Adolf w pozie apostoła Tomasza.
— Tak, ale są dwa staniki do zmiany i...
— To mi człowiek, ten Deschars! odpowiada Adolf ratując się żartem.
— Nie wszyscy mężowie mają jego delikatność, nadmienia Karolina sucho.
— Jaką delikatność?...
— No... tę, aby pamiętać o dwóch stanikach, tak aby można nosić suknię jeszcze wówczas gdy jako wieczorowa będzie już niemodna.
Adolf powiada sobie w duchu: — Karolina chce sukni.
Biedny człowiek!...
W jakiś czas potem, pan Deschars dał świeże obicia i firanki w pokoju żony. Później, pan Deschars kazał modnie przerobić brylanty żony. Pan Deschars nie wychodzi nigdy z domu bez żony, nie pozwala jej ruszyć się bez niego.
Cokolwiekbyś przyniósł żonie, nigdy nic nie dorówna temu, co ofiarował swojej pan Deschars. Jeśli pozwolisz sobie na najmniejszy gest, żywsze słowo, jeśli podniesiesz głos na chwilę, usłyszysz natychmiast jadowite i syczące:
— Pan Deschars nie zachowałby się z pewnością w ten sposób! Bierz sobie przykład z pana Deschars.
Słowem, idjotyczny Deschars zjawia się w twojem małżeństwie bezustanku, przy każdej sposobności.
Te słowa: „Spytaj, czy pan Deschars pozwoliłby sobie kiedy...“ jest prawdziwym mieczem, lub, co gorsza, szpilką Damoklesa, twoja zaś miłość własna poduszeczką, w którą żona wbija, wyjmuje i wbija na nowo szpilkę, pod mnóstwem nieoczekiwanych pretekstów, używając przytem przyjacielskich słów i pieszczotliwych minek.
Adolf, cięty przez bąka małżeńskiego tak długo aż cały pokryty jest ukłuciami, ucieka się wreszcie do środka używanego w policji, w rządzie, w strategji. (Patrz dzieło Vaubana o obleganiu i obronie fortec). Bierze na oko panią de Fischtaminel, kobietę jeszcze młodą, elegancką, zalotną i przykłada ją (zbrodniarz, oddawna już miał na to ochotę) jako wizykatorję na drażliwym i czułym naskórku Karoliny.
O wy, którym zdarzało się wykrzyknąć: — „Nie wiem, o co właściwie chodzi mojej żonie!...“ ucałujcie tę stronicę filozofji transcendentalnej, bo znajdziecie w niej klucz do wszystkich kobiet!... Ale znać je choćby tak dobrze jak ja, to jeszcze nie wiele: one same siebie nie znają! Nawet Bóg, jak wam wiadomo, oszukał się na jedynej nad którą miał panować i którą sam raczył stworzyć.
Karolina lubi kłuć Adolfa szpileczkami, ale prawo zapuszczenia, od czasu do czasu, żądła osy w ciało małżonka jest przywilejem wyłącznie żeńskiej połowy. Adolf staje się potworem, jeśli odważy się wypuścić na żonę choćby jedną muszkę. Co u Karoliny jest przemiłą zabawą, żartem mającym osłodzić pożycie, a przedewszystkiem wypływającym z najczystszych intencyj, to samo, u Adolfa, staje się okrucieństwem Karaiba, sponiewieraniem serca kobiety, zamiarem zrobienia jej przykrości. To naprzykład nie ma żadnego znaczenia:
— Więc tak przepadasz za panią de Fischtamiel? pyta Karolina. Cóż tak podziwiasz u tej glisty, dowcip? maniery?
— Ależ, Karolino...
— Och, nie próbuj się wypierać tego dziwnego gustu, powiada, wstrzymując przeczenie na ustach Adolfa; nie od dziś widzę, że tobie się ta łyczka bardziej podoba odemnie (pani de Fischtaminel jest szczupła). Dobrze! życzę szczęścia... prędko przekonasz się o różnicy.
Rozumiesz? Tobie nie wolno posądzić Karoliny o najmniejszą słabostkę do pana Deschars (grubego, czerwonego, byłego rejenta), podczas gdy ty kochasz się w pani de Fischtaminel! I wówczas, Karolina, ta Karolina, której nieinteligencja stała się dla ciebie źródłem tylu cierpień, Karolina, która nabrała pewnego obycia, Karolina staje się dowcipna: kąsają cię dwa bąki miast jednego.
Nazajutrz, zapytuje, przybierając dobroduszną minkę: — Jakże stoją twoje sprawy z panią de Fischtaminel?
Gdy masz wyjść, powiada: — Idź, idź na ciepłe nóżki; nie żałuj sobie.
W nienawiści do rywalki, wszystkie kobiety, nawet księżniczki, posługują się obelgami i dochodzą do języka przekupek; każda broń jest dobra.
Przekonać Karolinę że się myli i udowadniać że pani de Fischtaminel jest ci obojętna, kosztowałoby cię zbyt wiele. Byłaby to niedorzeczność, której nie dopuści się żaden rozumny człowiek: w tem próżnem przedsięwzięciu powaga męża szczerbi się i zużywa.
Och, Adolfie, doszedłeś, na swoje nieszczęście, do pory roku którą tak trafnie ochrzczono małżeńskiem latem św. Marcina, Niestety! trzeba ci teraz (miłe zadanie!) zdobywać na nowo żonę, swoją Linkę, objąć ją czule ramieniem i starać się odgadywać jej życzenia; żyć podług jej zachceń, zamiast żyć podług swojej woli! W tem cała kwestja.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.