Małe niedole pożycia małżeńskiego/35

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.
Kasztany z ognia

Trudno określić, ile odcieni może posiadać nieszczęście; zależy to od charakterów, od siły wyobraźni, od wytrzymałości nerwów. O ile niemożliwe jest pochwycić wszystkie te tak różnorodne odcienie, o tyle można przynajmniej wskazać zasadnicze kolory, najgłówniejsze zdarzenia. Autor zachował więc sobie na zakończenie tę małą niedolę, gdyż jest to jedyna, która, w swojem nieszczęściu, jest komiczna.
Autor pochlebia sobie, że wyczerpał najważniejsze. Toteż kobiety które dopłynęły do portu, do szczęśliwej czterdziestki, epoki która wyzwala je z obmowy, potwarzy, podejrzeń, w której zaczyna się ich wolność, te kobiety oddadzą autorowi sprawiedliwość, iż w dziełku tem przedstawił lub bodaj zaznaczył wszystkie krytyczne sytuacje.
Karolina ma swoją sprawę Chaumontel. Nauczyła się rozmaitych sposobów, aby się pozbyć w porę męża z domu, porozumiała się wreszcie z panią de Fischtaminel.
W każdem małżeństwie przychodzi czas, w którym pani de Fischtaminel staje się opatrznością Karoliny.
Karolina pielęgnuje przyjaźń pani de Fischtaminel z tą samą troskliwością z jaką armja afrykańska oszczędza Abd-el-Kadera; obchodzi się z nią ze względami jakie rozwija lekarz aby nie wyleczyć bogacza chorego z urojenia. We dwie, Karolina i pani de Fischtaminel, wynajdują zatrudnienia dla kochanego Adolfa wówczas gdy ani pani de Fischtaminel ani Karolina nie życzą sobie na razie gościć tego pół-boga w swoich penatach. Pani de Fischtaminel i Karolina, które dzięki pani Foullepointe stały się najserdeczniejszemi przyjaciółkami, doszły wreszcie do tego, iż zgłębiły do dna i wprowadziły w życie ów system kobiecego wolnomularstwa, którego obrzędów nie nauczy żadna inicjacja.
Jeżeli Karolina napisze do pani de Fischtaminel taki bilecik:
„Moja złota, jutro zapewne będziesz miała u siebie Adolfa, nie zatrzymuj go zbyt długo, gdyż mamy jechać do lasku koło czwartej, ale, jeżeli masz ochotę sama się z nim przejechać, w takim razie mogłybyśmy się tam spotkać. Powinnaś mnie nauczyć twego sekretu zabawienia i zajęcia ludzi najbardziej znudzonych“.
Pani de Fischtaminel powie sobie:
— Dobryś! będę go miała na karku od śniadania do piątej.

Pewnik

Mężczyźni nie zawsze odgadują, co znaczy u kobiety jasno wyrażone życzenie, ale druga kobieta nie myli się nigdy: zawsze robi rzecz przeciwną.

Te małe stworzonka, zwłaszcza Paryżanki, są to najładniejsze klejnociki jakie zdołał wyprodukować nasz ustrój społeczny; doprawdy, musi brakować jakiegoś zmysłu temu, kto nie doznaje nieustannej rozkoszy patrząc na nie jak układają swoje intryżki podobnie jak układają pukle włosów, tworząc odrębny język, budując drobnemi paluszkami owe machiny piekielne, w których pękają najwspanialsze majątki.
Pewnego dnia, Karolina rozwinęła najdalej idące ostrożności, napisała w wilję do pani Foullepointe z prośbą aby pojechała z Adolfem do Saint-Maur obejrzeć jakąś posiadłość do sprzedania, zapowiedziała go już do niej na śniadanie. Ubiera Adolfa, wymawia mu żartobliwie staranność z jaką robi tualetę i rzuca niedyskretne pytania co do pani Foullepointe.
— Milutka jest i wydaje mi się porządnie znudzona swoim Karolem: uda ci się ją pewno wpisać do swego katalogu, ty stary don Juanie; ale tym razem nie będziesz potrzebował nowej sprawy Chaumontel; nie jestem już zazdrosna, daję ci przepustkę, wolisz to, niż gdybym cię uwielbiała?... Widzisz, potworze, jaka ja poczciwa...
Ledwie pan wyszedł z domu, Karolina, która jeszcze wczoraj pospieszyła zaprosić Ferdynanda na śniadanie, robi tualetę, jaką, w owym czarującym XVIII-tym wieku, tak oczernianym przez republikanów, społeczników i głupców, kobiety z towarzystwa nazywały rynsztunkiem bojowym.
Karolina przewidziała wszystko; Miłość jest pierwszym pokojowcem w świecie: toteż, stół zastawiony jest z szatańską kokieterją. Obrus najcieńszy i najbielszy, wykwintny niebieski serwis, srebro, kryształy, pełno kwiatów!
Jeżeli rzecz dzieje się w zimie, Karolina znalazła gdzieś winogrona, przewróciła całą piwnicę aby wygrzebać parę butelek doskonałego starego wina. Bułeczki od najsławniejszego piekarza. Najsmakowitsze potrawy, pasztet z gęsich wątróbek, zastawa zdolna sprowadzić błogi uśmiech na wargi lichwiarza i objaśnić seniora Akademji co się tu święci.
Wszystko gotowe; co się tyczy Karoliny, gotowa jest już od wczoraj, przygląda się swemu dziełu. Justysia wzdycha, ustawiając krzesełka. Karolina zdejmuje parę pożółkłych listków z kwiatów w żardinierkach. Kobieta pokrywa wówczas drżenie własnego serca owemi bezmyślnemi zajęciami, wśród których palce nabywają siły kleszczów, różowe paznokietki zdają się palić, a w gardle zastyga niemy okrzyk: — Jeszcze go niema!
Jakiż sztylet w serce to słowo Justysi: — Proszę pani, list.
List zamiast Ferdynanda! jak go otworzyć, ile wieków upływa w chwili rozrywania koperty! Kobiety to rozumieją! Co do mężczyzn, ci, w chwilach podobnej wściekłości, drą w strzępy swoje żaboty...
— Justysiu, pan Ferdynand chory!... woła Karolina, prędko biegnij po dorożkę.
W chwili gdy Justysia zbiega po schodach, Adolf właśnie kroczy na górę.
— Biedna pani! myśli Justysia, już pewno dorożka nie będzie potrzebna.
— Ty! skądże ty...? wykrzykuje Karolina, widząc Adolfa stojącego w zachwycie przed rozkosznie zastawionym stołem.
Adolf, któremu żona już oddawna nie przyrządza tak kokieteryjnych balików, nie odpowiada. Zgaduje wszystko, widząc niejako wypisane na obrusie owe czarujące wykrzykniki, które czy to pani de Fischtaminel, czy też syndyk sprawy Chaumontel rysowali mu nieraz na innych niemniej wykwintnych stolikach.
— Kogóż ty się spodziewasz? pyta zkolei Adolf.
— Kogóżby? Ferdynanda, odpowiada Karolina.
— I tak każe na siebie czekać?
— Chory jest, biedny chłopiec.
Szelmoska myśl przemyka przez głowę Adolfa. Odpowiada, mrużąc znacząco jedno oko:
— Przed chwilą go widziałem.
— Gdzie?
— Na bulwarze, z przyjaciółmi...
— Ale czemu ty wracasz? pyta Karolina, która chce pokryć morderczą wściekłość.
— Pani Foullepointe, o której twierdziłaś że jest znudzona Karolem, bawi z nim od wczoraj w Ville-d’Avray.
— A pan Foullepointe?
— Odbywa rozkoszną podróż w swojej nowej sprawie Chaumontel, zdarzyła mu się milutka... komplikacja; ale wybrnie z niej z pewnością.
Adolf siada mówiąc:
— Doskonale się złożyło; głodny jestem jak stado wilków.
Karolina siada, patrząc ukradkiem na Adolfa; wewnątrz płacze z wściekłości, ale nie może się pokonać aby nie spytać niby to obojętnie:
— Z kim widziałeś Ferdynanda?
— Z jakiemiś figurami, które go wciągają w liche towarzystwo. Psuje się ten młody człowiek: bywa u pani Schontz, u loretek, — powinnabyś napisać do wuja. Z pewnością chodziło o jakieś śniadanie z powodu zakładu zrobionego u Malagi...
Adolf patrzy z pod oka na Karolinę, która spuszcza głowę aby ukryć łzy.
— Jak ty się wypiękniłaś! powiada. Doprawdy, jesteś godną dekoracją tego wspaniałego śniadania. Ferdynand nie będzie pewno jadł dziś tak smacznych rzeczy jak ja... itd.
Adolf operuje żarcikami tak zręcznie, że w Karolinie budzi się myśl ukarania Ferdynanda. Adolf, który twierdził że ma wilczy apetyt, doprowadza Karolinę do tego, że zapomina o dorożce czekającej przed domem.
Stróżka Ferdynanda przybywa koło drugiej, gdy Adolf śpi wyciągnięty na kanapie. Posłanniczka miłości zjawia się, aby powiedzieć Karolinie, że pan Ferdynand potrzebuje opieki.
— Upił się? pyta Karolina wściekła.
— Miał pojedynek, proszę pani.
Karolina pada zemdlona, zrywa się i pędzi do Ferdynanda, oddając w duchu Adolfa wszystkim mocom piekielnym.
Gdy kobietom zdarzy się paść ofiarą tych drobnych kombinacyj, równie sprytnych jak ich własne, wówczas wołają:
— Mężczyźni, to istne potwory!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.