<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Gliński
Tytuł Majka
Pochodzenie Bajki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków — New York
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MAJKA.
MAJKA.


Po śmierci króla Wyspy Złotej, który o rok przeżył małżonkę swoją, została po nim, jako następczyni tronu, dziecinka kilkoletnia, imieniem Majka. Panowie radni byli mocno zakłopotani, kogo na tymczasowem wielkorządztwie posadzić, by i kraj podczas bezkrólewia nie ucierpiał i przyszła dziedziczka tronu krzywdy żadnej nie doznała. Uprzedzając narady panów, któreby może nie według jego myśli wypadły, zjechał natychmiast z licznym pocztem rycerzy brat nieboszczyka króla, pośpiesznie wojskiem swojem gród i stolicę obsadził, ogłaszając się regentem państwa i opiekunem sierotki. Nie w smak to poszło panom radnym, bo bez ich wiedzy i zgody dokonane zajęcie miasta niczem innem nie było, jak tylko bezprawiem srogiem, nasuwającem myśl o złych zamiarach regenta, ale sił nie mieli przeciwko gwałtownikowi wystąpić, on zaś zagroził karami strasznemi, jeśliby ktobądź woli się jego sprzeciwił. Na pozór zdawało się, że któż mógłby być lepszym opiekunem sieroty, jeżeli nie brat rodzony jej ojca? Ale stryj-regent zamyślał o tronie dla siebie, choć głośno mówił, że, jak tylko dziecina królewska do pełnych lat dojdzie, wnet z zajętego miejsca ustąpi, a prawą władczynię na tron ojcowski wprowadzi. Wierzono i nie wierzono tym obietnicom, pozostawiając czasowi ich spełnienie.
Tymczasem w głowie złego stryja inne wcale zamiary się snuły. Oddanymi sobie ludźmi malutką Majkę otoczył, szczególnie polecił ją pilnemu nadzorowi starego Justa, dworzanina swojego, człowieka bez czci i wiary, którego nic wzruszyć, nic rozczulić nie mogło.
Pod okiem więc tych ludzi wychowywała się dziecina królewska. Gdyby ją mógł ujrzeć który z panów radnych, tych dawnych przyjaciół i sług zmarłego króla, włosy-by mu na głowie powstały. Biedna królewna jak żebraczka wyglądała; najuboższe dziecko włościańskie w lepszej sukienczynie chodziło, niż ona, dziedziczka tronu. Jadło było źle uwarzone, że wielki głód tylko mógł zmusić do jego spożycia, a dawano tak mało, że nie wiem, czyby wróbel był z tej porcyi zadowolony. Widoczne było, że pan stryj głodem ją chciał zamorzyć, powolnym głodem, by później, w razie śmierci królewny, na karb choroby nieuleczalnej złożyć czyn swój zbrodniczy. Ale Opatrzność czuwała nad sierotką. Pomimo opuszczenia, samotności i strawy niezdrowej, królewna rosła i piękniała, a taka była cicha, spokojna, nie narzekająca na dolę swoją, że nawet Just stary, który nic i nikogo na świecie nie kochał, polubił Majkę i czasami kąski lepsze z kuchni królewskiej dla niej wykradał.
Razu pewnego usnął był stary Just pod drzewem w ogrodzie, upałem znużony. W pobliżu dwa duże mrowiska były, a on położył się w poprzek gościńca mrówczego i wielkie zamieszanie w regularnej komunikacyi tych stworzeń pracowitych wprowadził. Mrówki, widząc na drodze swojej górę taką olbrzymią, zaczęły włazić na nią i mścić się okrutnie. A nie były to małe, czarne mrówki, lecz duże, szare, które w lasach wilgotnych mieszkają i kąsają bardzo. Just spał twardo, ale co chwila to za ucho się chwytał, to palcem za kołnierzem drapał, to w pierś pięścią się walił. Widząc to, Majka podbiegła do starego, siadła przy nim i precz kąśliwe odganiała stworzenia, tak, że Just mógł wyspać się dobrze, żadnych rozpaczliwych ruchów już nie czyniąc. Gdy po przebudzeniu się dowiedział o tej troskliwej opiece Majki, nie mógł wyjść ze zdziwienia. Czuł, że nie zasłużył na jej dobroć, wiedział przecie, ile to złego jej był wyrządził, a ona zaopiekowała się nim, jak nikt dotąd w życiu, i choć paluszki od złych stworzeń skąsane miała, śmiała się wesoło, szczęśliwa, że stary Just nikomu innemu, jej tylko ten sen spokojny zawdzięczał.
Dobroć zwyciężyła. W oczach oprawcy zakręciły się łzy. Ucałował malutkie ręce królewny i w podarunku przyniósł jej harmonijkę o dźwiękach srebrnych, daną mu niegdyś przez wróżkę sławną, a mającą moc czarodziejską, ale tylko w rękach istot czystych.
— Weź to ode mnie, dziecino — rzekł. — W mojej dłoni ona gra tylko, w twojej — może cudu dokonać.
To też, gdy nakręciła Majka to czarodziejskie narzędzie i ciche, słodkie dźwięki rozlały się dookoła, wnet z drzew wierzchołków skoczyły ku królewnie wiewiórki wesołe; węże i żmije z nor swych wypełzły; frunęło ptactwo, i otoczyły ją zaraz wróble, czyżyki, kosy i sikory, a stary, posępny kruk z dalekiego pola przyleciał, naprzeciw Majki usiadł i w jej błękitne zapatrzył się oczy.
Odtąd było to jedyne towarzystwo, jakie otaczało królewnę. Zawiązała się pomiędzy nią a temi zwierzątkami przyjaźń szczera; kos gwizdał, wróble świergotały, terkotały czyżyki, wiewiórki tuliły się do piersi, węże owijały stopy, drobne ptactwo na ramionach siadało, a kruk rozumiał jej głos i na zawołanie przylatywał.
Nic o tem nie wiedziało otoczenie panującego regenta, on zaś sam nie dowiadywał się o sierotę, całą pieczę nad nią srogiemu Justowi poruczywszy. Codziennie spodziewał się wieści o chorobie i śmierci królewny, i stary Just go zawiadomił, że, choć sierota żyje, ale mizernieje z dnia na dzień i lada chwila pogrzebowym jękiem odezwą się dzwony kaplicy zamkowej.
Mówił tak, ale kłamał. W zbóju starym zbudziło się serce. Nikt go nie kochał, a Majka go pokochała dlatego właśnie, że nikt go nie kochał. Wiało od niej ciepło serdeczne, nazywała go dziadziem. Ach! jak on wdzięczny jej był za to ciepło i za tę nazwę.
Królewna doszła do lat pełnych. Panowie radni, zmęczeni złem panowaniem regenta, zwołali sejm walny i, trzymając się praw starodawnych, zażądali od brata nieboszczyka króla oddania tronu prawej jego właścicielce. Bunt się rodził, opór był trudny.
— Trzymacie się praw zmurszałych — rzekł do panów rady. — Dobrze! Ja wam także przypomnę prawa, choć zapomniane od wieków, że: każdy nowowstępujący na tron powinien wykazać się: z cierpliwości, odwagi i miłości. Przez te trzy próby przejść musi królewna wasza, inaczej tronu nie ustąpię!
Panowie radni musieli zgodzić się na to. Prawo, wymienione przez regenta, przestarzałe było, lecz nie zniesione. Do stryja należał też wybór prób, a on był pewny wygranej.
Nadszedł dzień niepokoju i trwogi. Ubrano sierotę w strój królewski i wprowadzono do jednej z sal zamku.
Po krótkiej przemowie o obowiązkach panującego stryj-regent wspomniał o próbach cnoty, przez które przejść musi każdy tronu dziedzic, i tak rzecz swoją kończył:
— Oto masz korzec maku, zmieszanego ze żwirem drobnym. Mak od piasku oddzielić musisz w przeciągu godziny jednej!
Zdrętwieli panowie, ale wyraz twarzy regenta był tak groźny, że głosu wydać nie śmieli. Wyszli wszyscy, zostawiając przez godzinę królewnę samą, która siadła na tronie i zapłakała głośno. Płacz jej posłyszał kruk i zaraz przyleciał, a ona mu o swojem nieszczęściu wnet opowiedziała, wskazując na kupę piasku, rozsypaną na podłodze kamiennej.
Kruk zerwał się, poleciał do ogrodów zamkowych, i królewna posłyszała głośne krakanie jego:
— Hej, na pomoc! na pomoc, szczygły, sikory, wróble i czyżyki!... Na pomoc królewnie naszej!... Kra-kra-kra!
Jak chmura, burzą gnana, wleciało ptactwo do komnaty zamkowej i wzięło się zaraz do roboty. Ziarnka maku pracowite dzióbki ptaszków wybierały z masy drobnego żwiru i składały osobno, a kruk krakał i nawoływał do pośpiechu. Nie upłynęła godzina, jak żmudna praca skończona już była.
O chwili naznaczonej wszedł regent ze zjadliwym uśmiechem na twarzy, a za nim panowie radni, drżący od niepokoju. Lecz wnet zmieniło się wszystko. Regent pobladł, a panowie do oklasku dłonie podnieśli: osobno leżał mak wybrany, piasek osobno. Daremno próbie sita poddano pracę królewny: w piasku jednego ziarnka nie znaleziono maku, w maku piasku nie było.
— Rad jestem z pośpiechu i cierpliwości — zgrzytnął regent — rad jestem!... A teraz próba odwagi!...
Skinął.
Pachołkowie wnieśli skrzynie, po której otwarciu jadowite wypełzły gady.
— Walcz z nimi! — rzekł stryj. — Za godzinę przyjdziem do ciebie.
Odchodząc, szepnął:
— Kosteczki tylko twoje zobaczym!
Gady wpatrzyły się w Majkę i wyprężyły się, jakby do skoku.
Wtem, zawieszona u pułapu przez Justa, słodkim, srebrzystym głosem odezwała się harmonijka czarodziejska, nakręcona przez niego na czas trwania próby. Gady zakołowały, na krętych podniosły ogonach i skamieniały w zachwycie.
Po godzinie wszedł regent z panami. Głowę miał pysznie wzniesioną, gdy panów przerażała groza spodziewanego widoku. Lecz stryj-regent. po przestąpieniu progu komnaty, zbladł nagle, a odetchnęły piersi panów. Otoczona kolumnami gadów nieruchomych, siedziała na tronie złotym królewna uśmiechnięta.
— Zwyciężyłaś raz drugi dyabelską siłą jakąś — mruknął niegodnik. — Teraz próba miłości, ostatnia próba!.. Chcemy dowodu takiej siły uczucia, jakiej świat jeszcze nie widział.
Panowie nie wiedzieli, jak z tego trudnego zadania królewna się wywiąże. Jedno wiadomem im było, że tyran, choćby i w tym wypadku przez Majkę był zwyciężony, dobrowolnie władzy się nie wyrzeknie. Zadanie było zbyt trudne, które miała podjąć królewna nieszczęśliwa.
Cisza. Biją serca... Okrutny tyran czeka dowodu miłości, jakiej świat jeszcze nie widział.
Aż oto Majka osuwa się do nóg stryjowskich, obejmuje kolana jego i tak powie:
— Kocham ciebie, stryju! niekłamaną miłością kocham ciebie, bracie mojego ojca!... a jako dowód prawdy słów moich: zrzekam się tronu i władzy nęcącego uroku.
Nie wytrzymało tej próby podłe serce tyrana, za małe było na wielkość ofiarowanego uczucia... Zalała je fala krwi, nabrzmiało, zatrzymało się... i pękło.
Prawa dziedziczka tronu do rąk swoich królewskie berło wzięła z wielką radością ludu Złotej Wyspy i moją zarazem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Gliński.