Marja Rodziewiczówna i jej dzieła/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marja Rodziewiczówna i jej dzieła |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W swych powieściach poruszyła Rodziewiczówna mnóstwo zagadnień narodowych, społecznych, etycznych i psychologicznych. Stała się przedstawicielką społeczeństwa kresowego. Zaczęła od mocnej powieści p. t. „Dewajtis“.
Rzuciła tu po raz pierwszy hasło trzymania się ziemi, nie oddawania w obce ręce, choćby za cenę największych ofiar i wysiłków. Powieść ta związała dawne pokolenie z nowem, a ogniwem tem była wracająca do swej ojcowizny córka powstańca, Kazimierza Orwida.
To głębokie, potężne przywiązanie do swej ziemi, którego symbolem jest — odwieczny dąb-Dewajtis, tętni we wszystkich powieściach kresowych Rodziewiczówny. Ziemię, wydzieraną przez wrogów, dziedzictwo powstańców poległych tak straszliwie, utrzymywano nie jako interes i nietylko, jako warsztat pracy: utrzymywano, jako skarb przekazany, jako depozyt narodowy, jako fundament przyszłego odrodzenia, jako twierdzę polskości, jako bastjon graniczny na „Dzikich Polach.“
W „Pożarach i zgliszczach,“ powieści z 1863 roku ukazała Rodziewiczówna moment stawania się tej ziemi krwawym depozytem. Potem opisuje szereg niestrudzonych pracowników, a gdzie ich nie stało — bohaterskich niewiast w żałobie, którzy zaprzepaszczali istnienie po istnieniu, by nie dać zatrzeć śladów polskich stóp na tej ziemi. Rozwleka przed nami autorka sprawy szare, nudne, codzienne: podatki, kontrybucje, klęski żywiołowe, długi, weksle, licytacje. Sprawy napozór we wszystkich instancjach przegrane, które nagle uratowane są sercem, cudowną interwencją kniazia Holszańskiego („Błękitni“), śmiercią stryja-wampira lub pomocą kochającej kobiety („Klejnot“). Patrzymy też na majątki opuszczone albo z powodu zbyt ciężkich warunków („Barcikowscy“), albo z powodu marnotrawstwa i niedołęstwa („Barbara Tryźnianka“, sprzedanie Miernicy w „Klejnocie“). Ciężka, monotonna, często beznadziejna ta walka, czasem kończąca się przegraną, nie jest nawet znana krytykom, którzy nie zadali sobie trudu przeczytania wszystkich dzieł Rodziewiczówny, by dowiedzieć się, że niezawsze „bohaterzy dodatni pisarzy idealistycznych dochodzą do pokaźnej renty, wywczasów i niezamąconej radości.“
Rodziewiczówna zna doskonale całą technikę gospodarstwa rolnego, wszystkie arkana ciężkiej pracy na ziemi, zarówno zrujnowanego ziemianina, jak ubogiego chłopa. Jest w jej książkach to, co Niemcy w swych powieściach wiejskich nazywają „Erd-Geruch“ (zapach ziemi). Mało który z autorów, opisujących sferę ziemiańską, umiał to oddać w takim stopniu. Nie napróżno Rodziewiczówna sama gospodarzyła.
Drobiazgi szare dla człowieka postronnego, od spiżarni i udoju do hodowli rasowej nierogacizny i koni stajennych, łączą się dla niej w organiczny łańcuch, w który wplata się życie rolnika. Rozumie ona wagę i znaczenie dobrze prowadzonej gospodarki dla ekonomji kraju i wyszydza bezlitośnie zarówno niedołęstwo jednych, jak głupie nowatorstwo drugich (np. Tedwina z Małopolski, uprzemysławiającego gospodarstwo bez sensu, wytrwałości i planu w powieści „Lew w sieci“).
Rodziewiczówna odbudowę ekonomiczną kraju uczyniła jednym z punktów programu narodowego. Rozumiała znaczenie pracy dokładnej i starannej.
— A wiesz ty, że u nas w kraju dużo mniej jest poprawnych cieląt, niż uczonych ludzi, — mówi w powieści „Kądziel“ pani Taida Skarszewska. — Mamy kraj rolniczy, a stoimy najniżej w kulturze rolnej, tracimy ziemię z pod stóp z powodu niezdarstwa jednych, a wielkich aspiracyj drugich.
Gospodarstwo sprawne, zorganizowane opisuje z lubością („Dewajtis“). Inni autorowie woleli opisywać kawalkady i polowania. Trochę „zapachu ziemi“ jest u Weyssenhoffa, trochę u Iwaszkiewicza w „Księżyc wschodzi,“ najwięcej ostatnio u Kleszczyńskiego (Romans na wsi). Rodziewiczówna jest najbliższą kronikarką niedoli, borykań się i syzyfowej pracy ziemiaństwa. A kronika to tem bardziej pocieszająca, że rzadziej opisuje tych, co „wyprzęgli,“ częściej tych, co przetrwali, co „Byli i będą“.
Jak dobrze zna ona rolę rolnika, ożywionego mozolną, nieustanną myślą o połączeniu prac różnorodnych w jeden ciąg, o wykonaniu ich bez opóźnienia, które możliwe jest w fabryce, a mści się na plonach roli... Oto raport dzienny w Grelach:
„Na Wielkiej Niwie dziś trzydzieści soch chłopskich orze za odrobek na paszę, za Brodkiem sieją owies, wydałam piętnaście korcy. Jałownik już poszedł w las, kazałam odkryć i przebierać kartofle nasienne; na spichrzu czyszczą zboże, sprzedałam pięćdziesiąt pudów mąki z młyna...
„A w sadzie jest robota?
„Maksym bieli drzewa i przekopują zagony.“
Rodziewiczówna ujmuje przyrodę, z którą się stapia praca człowieka, jak Reymont. W swojej bolesnej i beznadziejnej epopei chłopskiej „Hrywda“ przedstawia życie wsi, dzieląc je na dwanaście miesięcy. (Reymont dzieli je tylko na pory roku). Powieść ta przedstawia potwornie ciężką, zabójczą pracę chłopa. Najcięższy moment tej pracy Poleszuka — to pokosy wśród moczarów, kiedy na kosiarza czyhają bezdenne studnie wśród powierzchni zarosłej mchem i trawą. Gdyby książka ta nie malowała ludu zbyt dzikiego i odrażającego w swej dzikości, a zatem nie zrozumiałego dla wszystkich Polaków, gdyby tu był opisany jakiś szczep reprezentatywniejszy, bardziej zachodni, bardziej zbliżony uczuciami do reszty ludności Rzeczypospolitej, świetna ta książka miałaby jeszcze większe znaczenie, bo już nie tylko dzielnicowe. O ileż kulturalniejsi są chłopi np. Reymonta.
Oto, jak opisana jest jesień w „Hrywdzie“:
- „Cicho też było na polach ogołoconych, ni ptaszka, ni świerszcza, ni śpiewu ludzkiego. Gdzie na wiosnę miano zasiać jare zboża, tam zagony rozdarte sochami tworzyły płaszczyznę chropowatą, siwą, i po niej chodziły wrony posępne, brudne, szukając pędraków, lub zając przypadał za brózdą, lub lis kopał rude polne myszy. Po łąkach mokrych i bezbarwnych wałęsało się bydło, ogryzając pogardzane dotychczas szuwary i łozy.“
Chłopa, wprzęgniętego w niezmienny rytm przyrody, jedno trzyma: praca. Kiedy już zgaśnie w nim wszelka tęsknota osobista, wszelka nadzieja młodociana szczęścia, kiedy wśród nieludzkiego wysilenia zamrze w nim wszystko, żyją w nim jeszcze, mają swoją mowę, spracowane, zgrubiałe, pobliźnione ręce...
One go podtrzymują: — „myż tego chłopa karmiciele i jedyne dobre towarzysze, myż jego dumka i marzenie. Przez nas jemu ta chata czarna — dobra, ta dola podła nie boli, to życie ciasne — ciche i spokojne.“
W wykoszlawionej doli chłopa ciężka jest praca, chociaż nią tylko bywa on dostojny. Ale pracę zawsze i wszędzie uważa Rodziewiczówna jako czynnik odradzający i wyzwalający. Przez nią wracają do zdrowia moralnego ludzie zużyci i nieszczęśliwi, ona pozwala zapomnieć o nieszczęściach, ona dźwiga i przysparza mocy narodowi.
Przez te bezustanne uwielbienie pracy wszelkiego rodzaju — ręcznej, umysłowej, artystycznej, Rodziewiczówna pozostała dotąd współczesną swej dobie. Tylko wtedy, gdy pisarze najmłodszej generacji od Kadena Bandrowskiego do Przybosia opisują pracę przy maszynach lub rzemiośle, Rodziewiczówna ukochała, poznała w najmniejszych szczegółach i ukazała w całym majestacie pracę na roli.