Markiza Pompadour/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Spakowane kufry
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXXI.
Spakowane kufry.

Machault przyszedł w istocie... I to właśnie podczas tej wizyty Berniego. Spytał tonem lodowatym: „Jak zdrowie Pani?“ Odparła: „Nie myślę o niem.“ Berni usunął się dyskretnie. Rozmowa trwała pół godziny. Potem Markiza zadzwoniła, poprosiła Berniego.
„Muszę odejść, kochany Berni!...“
Zęby jej dzwoniły. Z rąk wypadła szklanka, z której chciała napić się oranżady. Stroskany Berni zagryzł wargi. Nie znalazł słów. Zresztą położyła mu palce na ustach.
„Proszę cię, Berni, nie mów nic. To postanowione. Idź, zamów mi hotel w Paryżu. Każ zaprzęgać mój powóz. Powiedz służbie, aby przygotowano mi kufry. Nie mogę sama. Wstyd mi!... Odejdź, Berni! Nie patrz na mnie. Przyjdź wieczorem. Odprowadzisz mnie.“
Zakryła oczy. Usunął się posłuszny jej woli. Zstępując po schodach, jako filozof — to było moda czasu — starał się przesilić ogarniający go żal; jako djalektyk i pamiętnikarz, próbował sformułować objektywny sąd o niej, rodzaj historycznego epitafium:
„Posiadała wiele słabostek kobiet ambitnych, ale nie miała żadnego z ich wielkich grzechów. Czyniła złe, nie będąc złą w gruncie rzeczy; ale dobre czyniła z zamiłowania. Jej przyjaźń była zazdrosną, lekką i niestałą, jak jej miłość, ale jej poświęcenie, powagę i potrzebę wierności rozbił czas gorszy od niej — zniweczyli zawistniejsi, lżejsi i niestalsi! Ciekawym, czy ten mój wyrok potwierdzi historja...“

Nagle wpadła do pokoju Markizy młodziutka żona owdowiałego niedawno marszałka de Mirepoix.
„Co znaczą te kufry?! Pani ludzie mówią, że odjeżdżasz. To być nie może!“
„To być musi. Mój Pan tego żąda. Przysłał mi rozkaz przez wielkiego strażnika pieczęci...“
„To jeszcze się pokaże!“ wykrzyknęła fertyczna osóbka. „Wstrzymaj pakowanie się, dopóki nie powrócę. Daj obietnicę! Biegnę do króla...“
Pewność małej de Mirepoix zdziwiła Markizę, ale dała żądane przyrzeczenie przyjaciółce, która była ulubienicą Króla i liczyła na swój wielki wpływ. Potrafiła go rozśmieszyć swoim dowcipem i budziła upodobanie w nim odwagą i szczerością mowy.
Znalazłszy się przy łożu Króla, szepnęła mu:
„Najjaśniejszy Panie! podobno przełożyłeś aureolę świętego i odkładasz koronę.“
„Co takiego?!“
„No, bo świętoszkowie zwyciężyli. Chcesz odpędzić od siebie swój największy grzech.“
„Jaki?“
„Markizę de Pompadour!“
„Hm!“ zaczerwienił się zakłopotany rekonwalescent.
„Po jej odejściu zrobi się taka wielka dziura, że w nią wlezą wszyscy świętoszkowie i ukanonizują Cię, Królu.“
„Oj! wcale tego nie chcę...“
„A więc to tylko brzydki żart tego nudziarza, wielkiego strażnika pieczęci, który chce krasę panowania Ludwika XV. wyrzucić na śmieci!... Markiza spakowała już kufry. Płacze, jak fontanna. Co mam jej powiedzieć?“
„Nachyl się... bo Machault podsłuchuje.“
Przytknęła różowe uszko do jego ust. Pocałował je:
„Powiedz Markizie, aby nie ważyła się odjechać. Zabraniam. Zostanie! Tylko... niech nikt o tem nie wie. Powiedz jej jeszcze, że jutro ją odwiedzę... Ale niech usunie wszystkich. Powiedz, że mam się lepiej... i stęskniłem się. Tak dawno jej nie widziałem.“
„Wszystko powtórzę, Królu. Jak to miło mówić z Monarchą, który wie, czego chce... jeżeli ma dobrych doradców.“
„Jak ty, figlarko!“
„Nie! jak Markiza de Pompadour!...“

I Markiza została. A nazajutrz nastąpiła scena powodzi łez, które Król rekonwalescent spijał „z rzęs najlepszej swojej przyjaciółki, z którą nigdy nie myślał się rozstawać“ — jak ją solennie zapewniał. A po dniach paru ustąpił ze stanowiska Machault, jako „wilk, który chciał schrupać twoją owieczkę, najmiłościwszy Ludwiku“. I jeszcze w miesiąc potem, udawał się na wygnanie z surowym nakazem trzymania się zdaleka od Paryża najsilniejszy konkurent potęgi pani de Pompadour minister d’Argenson. „Albo on, albo ja,“ rzekła Markiza.
„Któż go zastąpi?“ spytał Król niespokojnie.
„Ten, co go przewyższy. Berni!“ odparła.
I d’Argenson otrzymał krótki list: „Nie potrzebując pańskich usług, życzę sobie, aby pan wypoczął w swoich dobrach Les Ormes.“
Powodem tej decyzji było, że d’Argenson zjawił się u Króla i jął szczegółowo opowiadać o katuszach, którym poddany został skazany na karę śmierci Damiens. Król zbladł i skurczył się. D’Argenson lubował się opisem kary na „zbrodniarza, który sięgnął po najświętszą głowę — Monarchy“.
„Któż takie rzeczy opowiada Królowi?!“ przerwała ostro pani de Pompadour.
„Winienem prawdę monarsze, który musi wiedzieć, jakiemi gwarancjami obstawione jest bezpieczeństwo Głowy Państwa.“
„Pan jesteś niemądry, szefie ministrów!“ ozwała się hardo. „Je się befsztyki, nie chodząc do rzeźni!“
„Zamilcz, pan! Ona ma słuszność!“ rzekł Król.
Poczem nastąpiła dymisja.

Damiens dnia 28. marca po najokropniejszych torturach został rozszarpany przez cztery konie na placu Grêve, ciało jego zostało spalone, a rodzina wygnana za granicę kraju.
Odpowiedzią Francji na surowość tych gwarancji było zgilotynowanie Ludwika XVI., który odpokutował grzech nieopatrzności poprzednich Ludwików pod nożem gilotyny. Nieszczęsna Dubarry, lekkomyślna i słaba, ostatnia faworyta Ludwika XV. oddała głowę bezlitosnej gilotynie. Mądra pani de Pompadour umarła wcześniej o lat dwadzieścia dziewięć.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.