<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Marta
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1908
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Petite Marthe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

O’Brieru powrócił do gabinetu, gdzie zastał Roberta, zgnębionego, leżącego na fotelu. Na widok magnetyzera, podniósł się i poszedł na jego spotkanie.
— Pieczątka? spytał go zdławionym głosem.
— E! co tam pańska przeklęta pieczątka, odparł Amerykanin, wzruszając ramionami. Czyż mogę ją zabrać przemocą? Ślepa musi ją odnieść sędziemu śledczemu, który ją powierzył jej. Gdybym nie zechciał był jej oddać, coby się było stało? Byłaby powiedziała, w czyjem ręku ją zostawiła mimowoli. Wtedy miałbym u siebie policję, badanie, oskarżenie o wspólnictwo. Byłby to najkrótszy sposób do zgubienia się razem! Nie! nie! nie jestem tak głupi! Pani Sollier ją zabrała, odda ją komu z prawa należy i wszystko się skończy.
— Sądzisz pan, że nie opowie tego co się tutaj stało! zawołał Robert. Inny magnetyzer będzie mógł uśpić dziewczynkę, jak pan uczyniłeś, i ona mnie zgubi, jak o mało nie uczyniła tego u pana.
— Zdaje mi się, że skoro wszystko pan słyszałeś, powinienbyś zrozumieć, że ja zapobiegłem temu.
— W jaki sposób?
— Babce bardzo zależy na życiu dziecka, aby się zgodziła na drugie doświadczenie, a ja oświadczyłem jej, że dziecko przy nowem uśpieniu mogłoby być zabite! Widzisz więc pan, że z tej strony nie masz się czego obawiać.
— Wcale tego nie widzę. Wszystko jest możebne, można ją nawet uśpić bez wiedzy jej babki!
— Nikt jej nie uśpi, prócz mnie, gdy będzie w mojej mocy!
— W pańskiej mocy! powtórzył Robert zdziwiony.
— Tak, niezawodnie! Muszę mieć to dziecko, którego jasnowidzenie jest cudowne i które stanie się narzędziem mego majątku.
— Porwanie?
— Kto nic nie ryzykuje, nie ma nic. Stare to przysłowie, które trzeba stosować w życiu, jeżeli kto nie chce umrzeć w biedzie. Porywając dziecko, usuwam niebezpieczeństwo, któregobyś się pan zawsze lękał, a które dla mnie nie istnieje. Stawiaj pan mężnie czoło wszelkim burzom, a zwłaszcza tym, które mogłyby nadciągnąć z Niemiec, a ja panu zapewniam powodzenie! Śpij pan spokojnie i nie trwóż się snów.
— O! ta pieczątka, ta pieczątka! wyszeptał Robert, jakby wcale nie uspokojony.
— Ona pana ciągle zajmuje jeszcze? kto będzie mógł panu dowieść, że ona pochodzi od pana?
— Weronika Sollier. Słyszałem od pana, że jej wyleczenie nie jest niemożebne.
— Tak, ale dodałem, że operacja bardzo niebezpieczna może narazić jej życie, na co ona odpowiedziała, że chce żyć i że dlatego nie poddałaby się operacji. Nabierz więc pan otuchy! Głowa do góry! Ja tylko znam pańską tajemnicę i możesz pan być pewny, że nie będę się nią posługiwał przeciw panu.
— Jedno pytanie. Czy wnuczka ślepej może teraz pamiętać, co się działo przed chwilą?
— Ona nie może nic pamiętać. Po obudzeniu, zapomniała o wszystkiem.
— A więc w dniu, kiedy zniknie to dziecko, które o mało co nie zgubiło mnie, dam panu sto tysięcy franków.
— To przygotuj pan już te sto tysięcy franków.
— Ale pan jesteś znany i wszędzie, gdzie będziesz się popisywał tem dzieckiem, zauważą cię i będą mogli aresztować.
— Dziecko nie będzie się wcale pokazywało publiczności. To pomysł nie mój, ponieważ należy do doktóra Ladame z Genewy,[1] ale ja z tego pomysłu skorzystam, hypnotyzm na odległość, suggestja przez telefon. Nigdy nikt nie zobaczy cudownego medium, którego wyrocznie sprowadzać będą tłumy. Co zaś do mego nazwiska, tak łatwo mi je zmienić, jak się ucharakteryzować nie do poznania. Drwię sobie z wszelkiej policji!...
— Więc jesteś pan o siebie pewny?
— Najzupełniej. Gdzie mieszka pani Sollier?
— W Saint-Ouen, w zajeździe matki Aubin. Wczoraj wyszła ze szpitala.
— Tymczasem to mi wystarcza. Jeżeli będę potrzebował wiadomości dodatkowych, dam panu znać. Wszak pański adres w Neuilly?
— Wybrzeże Sekwany, willa Platanów.
— Dobrze. To już pozostaje w mej pamięci. Teraz, mój drogi panie Verniere, dodał Amerykanin, panu to zawdzięczam, żem poznał owo cudowne dziecko, ów mały fenomen, który mnie wzbogaci. Wymiana usług. Ja panu powiedziałem, że pan jesteś zagrożony przez Niemcy, które sądziły, że cię już mają, dzięki zbrodni w Saint-Ouen. Jakkolwiek wykazałem baronowi Schwartz głęboki nonsens oskarżenia i jakkolwiek go przekonałem, jednakże on wciąż pana śledzi. Miej się więc na baczności, ponieważ Niemcy są prawdziwymi mistrzami w pięknej sztuce gubienia ludzi, którzy ich niepokoją lub którzy im zawadzają. Dostarczyłem panu sposobu do zamknięcia ust krukom pruskim, gdyby ci czem grożono. Pan mi dasz sto tysięcy franków, kiedy przezemnie zniknie mała Marta, którą uważasz za niebezpieczeństwo dla siebie, ja też chcę panu dać pewien papier, który wart swej ceny!...
O’Brien, mówiąc te wyrazy, otworzył komodę, i wyjął z głębi szuflady kopertę, ukrytą pod książkami.
Ta koperta, bardzo duża, otwarta była ostrym instrumentem w górnej części. Na pieczęci z laku czerwonego znajdywał się orzeł pruski.
Napis opiewał po niemiecku: Do Jego Ekscelencji ambasadora niemieckiego w Paryżu.
O’Brien ciągnął dalej:
— Zapewne poznałeś pan różne klucze do odcyfrowania korespondencyj, które przejęliśmy zręcznie w Berlinie, w biurze wywiadowczem głównego sztabu?
— Tak, kilka.
— List, zawarty w tej kopercie, jest cyfrowany, łatwo go pan zrozumiesz.
— Ale klucz do czytania?
— Słownik francuski.
— A! tak, rzekł Robert, to co tam nazywają kluczem małego Larousa 1874. Czy się nim wciąż posługują?
— Pomimo długiej pracy i cierpliwości, jest to jeden z najprostszych i najlepszych sposobów. List ten jest wielkiej doniosłości i daje panu przewagę nad ambasadorem. Ja zachowałem dla siebie jeszcze drugi list ciemniejszej wagi. To dla nas broń wspólna, bo my między sobą mamy przymierze zaczepno-odporne! Zgoda!
— Przysięgam!
Obaj uścisnęli sobie ręce. Robert wziął kopertę i wyciągnął następujący list cyfrowany:
P.L.51+6 = 670+23= 245—9 = 132—1 = 672—11 =:264+8= 614+9 = 87+20 =:9+16= 158it.d.
— Ja to przetłomaczę prędko, rzekł Robert, wkładając list do koperty, którą schował do kieszeni.
— Ja mógłbym panu to wytłomaczyć zaraz w kilku słowach, odrzekł O’Brien, z uśmiechem. Ale chcę dla pana zachować niespodziankę.
Amerykanin był iście przebiegłym. Jeżeli tak zjednał dla siebie Roberta, to dlatego, że spodziewał się później wyciągnąć z niego wszelkie zyski. Jeżeli mu dostarczał broni przeciw Prusom, to dlatego, że czuł się zupełnym panem położenia. Pewny był, że Verniere jest zupełnie od niego zależny. Trzymał go poznaną tajemnicą i trzymał go dobrze.
Bratobójca opuścił ulicę Zwycięztwa i udał się do Neuilly.

∗             ∗

Weronika wyszedłszy od magnetyzera, wypytywała Martę, ażeby się dowiedzieć, czy rzeczywiście nic sobie nie przypomina z tego, co się działo w sali porad doktora O’Briena.
Odpowiedzi dziewczynki były zupełnie przeczące pod każdym względem. Nie zachowała wcale wspomnienia z krótkiego okresu snu magnetycznego.
Weronika w końcu nabrała przeświadczenia, że słynny magnetyzer jest tylko poślednim szarlatanem, który wyczytawszy w dziennikach opis potrójnej zbrodni w Saint-Ouen, nadużył jej łatwowierności i usypiając jej wnuczkę o mało co jej nie zabił. Wątpić zaczęła o tej mniemanej wiedzy, na którą jeszcze w przeddzień tak wielce liczyła, dla odkrycia prawdy. Jednakże nie uznała się za pobitą. Nic nie mówiąc pani Aubin o tem co zaszło w sali porad O’Briena, uprosiła Marję, ażeby ją zaprowadziła do innej jasnowidzącej, która się cieszyła pewnym rozgłosem w Saint-Cloud i w Neuilly.
Za dziesięć franków, jasnowidząca oświadczyła jej, że mordercą jest młody Włoch ośmnastoletni, który potem uciekł do Ameryki.
Zniecierpliwiona pani Sollier wyrzekła się złudzeń co do pomocy ze strony jasnowidzących.
— O pomoc trzeba prosić Boga! pomyślała. Ja nie tracę nadziei. Mordercy sami się wydadzą!
I niewidoma prosiła Marję, ażeby ją zaprowadziła do gabinetu pana Daniela Savanne. Biedna kobieta przyznała się do ujemnego wyniku swych starań i oddała brelok sędziemu śledczemu.
— Biedna pani Sollier, rzekł, widzisz, że miałem słuszność powątpiewać... Pozostaje nam tylko czekać, a więc czekajmy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.
  1. Zupełnie historyczne.