Marta (de Montépin, 1908)/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | Nakładem J. Czaińskiego |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukiem J. Czaińskiego |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Roboty wyjątkowe, któremi Filip de Nayle i Klaudjusz Grrivot zajmowali się w fabryce Saint-Ouen, postępowały szybko. Plany nowej kartaczownicy polnej, bomb, wynalezionych przez Roberta dla torpedowców i armat szybko strzelających, jak również formuły chemiczne nabojów, mających posłużyć do wyrzucania tych pocisków, zostały przejrzane, poprawione i oddane komisji egzaminacyjnej. Ta uderzona została pomysłowością nowych i śmiałych kombinacyj.
Próby z tymi nowymi wynalazkami odbyć się miały w szkole artyleryjskiej w Fontainebleu, w obecności komisji egzaminacyjnej i ministra wojny.
Opisy wynalazków zostały oddane, a duplikaty ich pozostały w fabryce.
Robert poprosił pasierba, ażeby przygotował jeszcze jeden egzemplarz planów i formuł.
— Po co ten trzeci egzemplarz, skoro został się nam duplikat? zapytał Filip.
— Może nam być potrzebny, a chciałbym, ażebyś go sam napisał, jak i poprzednie.
Kiedy ojczym dawał zlecenia, Filip nie sprzeciwiał się nigdy.
W kilka dni potem nastąpiły urzędowe doświadczenia z wynalazkami i dały rezultat jak najlepszy.
Był to tryumf zupełny. Nazajutrz podpisany został kontrakt w ministerjum marynarki i wojny, a w dwa dni później Journal Officiel ogłosił nominację dyrektora fabryki w Saint-Ouen, jako kawalera Legii honorowej, za wyjątkowe zasługi.
W domu Daniela Savanne powitano zdarzenie to wielką radością. Aurelia, zapominając o przeszłości, stawała się dumną ze swego męża.
Filip, promieniejąc, mówił:
— To sprawiedliwość! I dodał pocichu: Może i ja tego dostąpię w przyszłości.
Sam też Robert upajał się powodzeniem i nie myślał nawet o tem, że ta wstążeczka czerwona, oznaka honorowa, którą śmiał nosić, była ufarbowana krwią jego brata!
Prace naglące i bieganina po ministerjach nie przeszkadzały mu myśleć bezustannie o projekcie małżeństwa, będącem dlań środkiem wybawczym.
W niedzielę następną udał się wraz z Filipem do willi Savannów, z zamiarem wyjawienia swych życzeń swej bratanicy i Danielowi.
W ciągu dnia, po naradzie z żoną, poprosił sędziego o chwilę wspólnej rozmowy, podczas której Robert wyznał swój plan co do Aliny.
Jakżeż jednak się zdziwił i jak pani Verniere uczuła się strapioną, gdy Daniel oświadczył, iż ma dla Filipa wiele życzliwości, lecz Alina jest już narzeczoną jego bratanka, Henryka, i że młoda para kocha się bardzo wzajemnie.
— Sądzę jednak, dodał, że nie macie państwo do mnie o to urazy i że zostaniemy i nadal przyjaciółmi.
Wymawiając te wyrazy, Daniel wstał i wyciągnął ręce do Aurelii i Roberta.
Nie mogli oni źle przyjąć wyjaśnienia, udzielonego z taką szczerością, uczciwością i serdecznością.
Robert nie dał po sobie poznać gniewu.
— Kochany panie Savanne, masz pan najzupełniejszą słuszność, rzekł, ściskając rękę urzędnikowi. Nic nie może zachwiać naszej przyjaźni. Filip będzie cierpiał, że jednak to chłopiec pełen zdrowego rozsądku i kocha Henryka Savanne, jak brata, nie będzie mu zazdrościł tego szczęścia i zapomni o Alinie i o swem marzeniu.
— Biedny Filip, wyszeptała Aurelia ze łzami w oczach, zawczasu pozna zmartwienie.
∗ ∗
∗ |
Przed odejściem do pokoju jadalnego, na którego progu Daniel opuścił Aurelię, dla wydania jakiegoś polecenia, Robert znalazł się sam z żoną.
— Widziałaś, że nie nalegałem, rzekł do niej głosem drżącym od powstrzymywanego gniewu. Ale ja chcę ażeby się Filip ożenił z Aliną.
Aurelia spojrzała na męża niespokojnie.
— On musi się ożenić z nią! ja chcę! słyszysz, i tak być musi!..
Pani Verniere nie miała czasu dla zapytania go o objaśnienie. Daniel do nich nadszedł.
Podczas śniadania Robert wydawał się takim jak zawsze, a jednak myśl jego biegła do gabinetu sędziego śledczego, gdzie znajdował się dowód rzeczowy jego zbrodni.
Po śniadaniu poszli wszyscy na taras.
Przy kawie Robert wstał.
— Kochany panie Savanne, odezwał się, wczoraj zapomniałem napisać list dość pilny. Czy macie państwo tutaj skrzynkę pocztową?
— Na stacji w Champigny o dziesięć minut ztąd. Wejdź pan do mego gabinetu, znajdziesz tam przybory do pisania; ogrodnik zaniesie list na stację.
— Dziękuję panu, rzekł Robert. Za kilka chwil powrócę.
Plan, zbudowany przez niego przed kilku chwilami, udał się. Zaledwie usiadł przy biurku, wziął ćwiartkę papieru, umaczał pióro w kałamarzu, ale położył je zaraz. Wysunął szufladę biurka. Pierwszym przedmiotem, który uderzył jego oczy, był brelok, oderwany od łańcuszka zegarkowego. Pochwycić go, wsunąć do kieszeni kamizelki, zamknąć szufladę, wszystko to było dlań dziełem jednej chwili.
— Mam nareszcie ten dowód, który mnie przestraszał, wyszeptał tryumfalnie. Weronika pozostanie na zawsze ślepą! nie mam się czego obawiać.
Ująwszy znów za pióro, nakreślił na kopercie taki adres: „Pan Chesnaye, ulica Aubulier N. 24. Paryż.“ Do tej koperty włożył ćwiartkę papieru i zapieczętował.
Adres był zmyślony i koperta zawierała papier niezapisany. Wszystko miało pozostać niedoręczonem przez pocztę.
Z listem w ręce powrócił na taras, gdzie się jeszcze znajdowali wszyscy goście willi.
— Raz jeszcze dziękuję panu sędziemu, rzekł. Poproszę ogrodnika, by list oddał na pocztę.
— Po co odrywać ogrodnika od roboty, przerwał Filip. Ja pójdę się przejść na stację.
— Idź, jeżeli ci się podoba, odrzekł Robert, dla mnie najgłówniejsza, ażeby ten list odszedł.
— A i wy, moje dzieci, mogłybyście towarzyszyć panu de Nayle, dla nabrania trochę ruchu, rzekł Daniel Savanne do Aliny i Matyldy.
— I owszem, rzekła żywo Matylda, będzie nam, przyjemnie towarzyszyć panu Filipowi.
Po chwili wszyscy troje znajdowali się już za willą, na drodze do stacji.
Szli zwolna. Filip nie mówił ani słowa. Alina czuła się zakłopotaną, zmieszaną. Matylda tylko sama ponosiła cały ciężar rozmowy, mówiąc o byle czem, aby tylko nie dać zapanować milczeniu. A gawędząc tak, myślała:
— Gdybym mogła dać mu do zrozumienia, że Alina jest narzeczoną mojego kuzyna.
Sposób na to znalazła wreszcie.
Alina wyjęła z kieszeni chustkę do nosa, a jednocześnie wypadła jej z kieszeni mała ćwiartka papieru, zadrukowana. Była to „przepowiednia szczęścia“ jedna z tych, które Marta sprzedawała po wsiach, a którą przed kilku dniami ofiarowała Alinie.
Filip schylił się, ażeby podnieść papier, i oddał go dziewczęciu, ale przeczytał tytuł: „Przepowiednia szczęścia“.
— Czyż pani wierzy w takie rzeczy? zapytał z uśmiechem.
Alina nic nie odpowiedziała na zapytanie Filipa.
— Jakżeby nie wierzyła, rzekła żywo Matylda, przecież ten papierek właśnie mówi prawdę.
— Prawdę? powtórzył Filip, ciągle uśmiechnięty, jaką prawdę?
— Alino, daj tę przepowiednię panu de Nayle, przeczyta ją niezawodnie z przyjemnością.
Alina podała papier Filipowi.
Młodzieniec wziął papier ręką niepewną i począł czytać półgłosem:
„Przepowiednia szczęści“. Chcesz poznać swój los? Chcę cię zadowolić. Zaczynam od powiedzenia ci prawdy, że jesteś piękną i dobrą, kochaną jesteś i kochasz. Osoba, którą ci los przeznacza, powołaną jest do zajęcia wysokiego stanowiska w świecie. Tak samo jak ty, on jest dobry. Jest z niego pracownik niestrudzony i z czasem stanie się dobroczyńcą ludzkości. Zanim posiądziesz tego, którego kochasz i który już jest twoim narzeczonym, doświadczysz różnych przykrości. Twoja rodzina sprzeciwiać się będzie. Zechcą cię nakłonić do porzucenia twej miłości. Nie ustępuj i oprzyj się! Nie ufaj człowiekowi, który do ciebie przemawia po ojcowsku. To dusza fałszywa, od której rodzina twoja i przyjaciele mogą oczekiwać tylko żałoby i boleści.
Bladość wielka rozlała się na twarzy Filipa. Miał jednak tyle siły, że zmusił się do uśmiechu.
— Czy trzeba wierzyć panno Alino, jak przed chwilą twierdziła panna Savanne, że wszystkie rzeczy, wydrukowane na tym papierze, są dla pani prawdą? zapytał młodą dziewczynę.
Matylda pośpieszyła jej przyjść z pomocą.
— Ależ niezawodnie, panie de Nayle! rzekła. Tym młodzieńcem, którego jej los przeznacza, jest mój kuzyn, Henryk Savanne.
— Henryk Savanne, wyjąkał Filip.
— Jest on narzeczonym Aliny oddawna. Nie wiedziałeś pan o tem?
— Nie wiedziałem. Jakże mogłem odgadnąć?
∗
∗ ∗ |
Nie będziemy opisywali reszty przechadzki na stację. Nie będziemy też rozwodzili się nad zapewnieniem, jak bolesny cios otrzymał Filip przez to wyznanie, tak dlań niespodziewane.
Alina czuła się też zmieszaną. Tylko Matylda była zadowoloną, że wyjaśniło się położenie i że Henryk zaoszczędzi sobie przez to wielu przykrości.
Zresztą powiedzmy, może ku ździwieniu czytelników, lecz ku pochwale Filipa, boleść swą postanowił zasklepić w sobie, nie żywiąc nienawiści ku szczęśliwemu rywalowi. Bo natura młodzieńca, prawa i szlachętna, przyznawała, iż Henryk Savanne jest ze wszechmiar takim, o jakim mówiła owa przepowiednia, i że najzupełniej godnym jest Aliny.