Marta (de Montépin, 1908)/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | Nakładem J. Czaińskiego |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukiem J. Czaińskiego |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Komisarz policji z Joinville i naczelnik policji zjedli śniadanie u Daniela i czekali na wiadomości od rozesłanych na wszystkie strony agentów.
Weronika, powierzona staraniom Henryka, który jej nie opuszczał, przespała kilka godzin. Po przebudzeniu znów z rozpaczą wypytywała o Martę.
Nagle u bramy willi dało się słyszeć gwałtowne dzwonienie. Henryk pobiegł do okna, wychodzącego na podwórze, i wydał okrzyk radości.
— Marta jest!... zawołał. I wybiegł.
Weronika została, drżąc całem ciałem.
— Moja wnuczka... wyjąkała z uniesieniem.
— Babciu! Babciu! odpowiedziało dziecko, wchodząc do pokoju, prowadzone przez Henryka.
Rzuciła się w objęcia niewidomej, która ją przycisnęła do serca i pokryła pocałunkami.
Magloire, Berthout i agenci ukazali się na progu.
— Widzicie, zawołał Magloire, powiedziałem, że ją znajdę, i oto ją macie!...
— Ale zkąd przychodzisz, nieszczęśliwe dziecko? zapytała pani Sollier. Cóżeś ty uczyniła? Dokąd ty mnie zaprowadziłaś?
— Ja nic nie wiem. Sama się obudziłam w jakiejś piwnicy. Kto mnie tam zaniósł? Ja nie wiem.
— Pozwólcie, państwo, że ja ją wypytam, rzekł Daniel Savanne, przyciągając dziecko do siebie. Coś wczoraj robiła, moja pieszczoszko, przy babce?
— Wieczorem opatrzyłam oczy babci, później życzyłam babce dobrej nocy, ucałowałam ją i położyłam się spać...
— Która to była godzina.
— Trzy kwadranse na dziesiątą.
— Jesteś tego pewna?
— Tak. Nastawiłam właśnie zegar.
— Czy podczas dnia nie widziałaś się z kim obcym?
— Z nikim.
— Czyś zaraz zasnęła?
— Tak, byłam bardzo znużona.
— Jakim więc sposobem wstałaś przed północą, obudziłaś babcię, powiedziałaś babci, że pan Henryk oczekuje, ażeby wyleczyć ją, i zaprowadziłaś ją na most kolejowy w Champigny?
Marta wydawała się najzupełniej oszołomioną.
— Ja... ja... ja to uczyniłam? wyjąkała. Ależ ja nie wychodziłam z domu. Ja spałam.
— I nikt ci nie kazał zaprowadzić babci na most w Champigny o północy?
— Nikt. Nikogo nie widziałam.
— Przynajmniej powinnaś wiedzieć, kto cię zaprowadził do domu, gdzie byłaś zamknięta?
— Nie, nie wiem.
— Przestań wypytywać Martę, mój stryju, rzekł w tejże chwili Henryk. Ona ci nic nie odpowie, nie może odpowiedzieć.
— A to dlaczego? zapytał pan Savanne ździwiony.
— Dlaczego? Ja już odgadłem. Ponieważ bezwiednie posłuszną była woli tajemniczej i wszechwładnej. Znajdowała się ona pod wpływem suggestji i po obudzeniu nie może pamiętać nic o rozkazach, jakie jej były dane, ani o ich wykonaniu.
Urzędnicy spojrzeli po sobie z pewnym przestrachem.
— Rozumiem! rozumiem! zawołała Weronika. Magnetyzer! ten z ulicy Zwycięztw! O’Brien!
— O’Brien! powtórzył Daniel Savanne, wspólnik morderców Ryszarda Verniere!...
— To nazwisko człowieka, u którego znaleźliśmy dziecko, rzekł inspektor Berthout, podchodząc i stawiając na stole walizę, którą przyniósł jeden z agentów. Waliza ta, przezemnie zabrana, zawiera różne dokumenty, znaczną sumę w papierach wartościowych i sporo listów, zaadresowanych do doktora O’Briena, ulica Zwycięztw w Paryżu. Urządziłem ładną pułapkę w willi, gdzie mieszkał. Wszystkie drzwi, któreśmy pootwierali znów są zamknięte. Dwaj agenci ukryli się w domu.
— Dobrze, odpowiedział sędzia śledczy, przejrzę zawartość tej walizy przy sposobnej chwili. Poczem, zwracając się do Henryka, dodał:
— Sądzisz więc, że to dziecko było najprzód zahypnotyzowane, a potem działano na nie suggestją?
— Mam najzupełniejszą pewność...
∗
∗ ∗ |
Wieczorem, Henryk zawiózł panią Sollier do szpitala, gdzie miała się odbyć operacja z jej oczyma, dla przywrócenia wzroku.
Sędzia pojechał również do Paryża, ażeby się widzieć z prokuratorem, przed odjazdem zaś polecił, ażeby nikt nie mówił o odnalezieniu Marty.