[100]
Marzyłem, rwałem się w niebios przestrzenie,
Jak Bóg z nadbytu chciałem spojrzeć na dół;
Niosło mię dziwne, szalone marzenie
Hen, gdzieś w bezmiary, poza ziemski padół;
U ramion skrzydła szumieć mi się zdały —
Leciałem w przestrzeń, silny i zuchwały.
Duchem wzniesiony ponad ziemskie żądze,
A nawet pełny dla nich urągania,
Jak Demon z ognia, w myślach moich błądzę
Między olbrzymie wichry i błyskania —
I niema wyżyn dla zakręgów moich...
A oto jestem znowu — u stóp twoich.
Jedna noc cicha, jedna gwiazda blada,
Jeden szum wiatru na gałązce smreka,
Jedna obłoków na górach kaskada,
Jedna myśl, skądsiś lecąca z daleka,
Jedno zabicie serca w piersiach moich —
I oto jestem znowu u stóp twoich.
I znów o tobie tak, jak chłopiec marzę,
Ja, co za sobą mam połowę życia,
[101]
W pamięci złomy ruin i cmeritarze,
Na duszy ślady od błyskawic bicia,
Com w czczej, jałowej, pustej poniewierce
Myślał, żem dawno już gdzieś stracił serce.
Jak zabłąkany wśród puszczy podróżny,
Co raz tnie stalą ljany przepaściste,
To na mchy pada, widząc, że trud próżny,
To z zgubnych kwiatów wonie ssie ogniste,
To z puszczą walczy o prawo człowieka:
Żyłem — a młodość szła, szła tak, jak rzeka...
I oto teraz, gdyby Bóg przed oczy
Stawił mi sądu Swojego anioła,
A ten zapytał: gdzie twój plon roboczy,
Jakie jest ziarno z potu twego czoła?
Cóżbym powiedział?... Gdzieś, w czczej poniewierce,
Trwoniłem duszę moją, moje serce...
Czas już nie wróci — a otom tu, z dołu,
Jednego ducha nie podniósł w błękity;
Jednej-em iskry nie dobył z popiołu —
Cóżem więc czynił?.. W obłokach zakryty
Anioł nademną rozesławszy loty,
Trwa — ten, co zlata do ludzi z Golgoty.
I cóżem wart jest, choćbym tęczą świecił,
Jeżelim nie jest dżdżem płodnym i słońcem?
[102]
Jeżelim ognia blasku nie niecił,
Cóżem wart, choćbym lawy był gorącem?...
Choć wszystkie czucia w człowieku poruszę,
Cóż, jeśli bóstwa nie rzucam mu w duszę?
Tyś przyszła... Z tobą przyszło życie nowe,
Miłość wszystkiego, co wielkie i piękne;
Czułem, ze chyląc przed tobą mą głowę,
Razem przed jakiemś świętem ducha klęknę;
Taką mi dziwną zabłysłaś urodą,
Żem serce uczuł znów — bijące młodo.
Ale odchodzisz, jak sen... Dookoła
Zostanie tylko pustka i milczenie,
Szmer, jak po skrzydłach odlotnych anioła,
Długie, zgłuszone, złamane westchnienie —
I na mil setki skrzyżowane słowa:
Kocham cię! bądź zdrów!... Kocham cię! bądź zdrowa!...
O! gdyby z twojem na ustach imieniem,
Z twoim na sercu i w duszy obrazem,
Z jakiemś olbrzymiem na oczach widzeniem,
W uszach z pioruny kruszącym wyrazem,
W jakiś Dzień Wielki i pamiętny długo,
Paść gdzieś na szańcu choć z śmierci zasługą!