Memento (Prus)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Memento |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
Z KTÓREGO PANNA ZOFJA DOWIADUJE SIĘ O ZDOLNOŚCIACH,
JAKIEMI OBDARZONY BYŁ PAN IZYDOR.
Pewnego dnia kółko moich znajomych odczytywało w jednem z pism następujące ogłoszenie:
- Prędzej niż spodziewać się mogłem, będę musiał prosić o dotrzymanie słowa; czasu pozostaje dni kilka, więc memento!
- Prędzej niż spodziewać się mogłem, będę musiał prosić o dotrzymanie słowa; czasu pozostaje dni kilka, więc memento!
B.
Przeczytał Piotr i nie zrozumiał nic, mimo to, że biegle władał kilkoma europejskiemi językami. Przeczytał Paweł i także nie zrozumiał nic, chociaż był aplikantem sądu kryminalnego. Przeczytał Gaweł i zrozumiał jeszcze mniej od tamtych, co przecie nie zdziwiło nikogo, wiedziano bowiem, że Gaweł, oprócz swoich własnych sonetów, nie rozumie nic więcej.
Wkońcu przeczytał to samo pan Izydor; przeczytał, pomyślał, i stuknąwszy się palcem w czoło, rzekł:
— Aha!
— Więc wiesz, o co chodzi? — spytano go.
— Czuję.
— Ale nie wiesz!
— Gdybym chciał, tobym za parę dni wiedział.
— A jakim sposobem?
— Bardzo prostym. Do rozwiązywania podobnych szarad trzeba mieć trochę instynktu, takiego, co to nazywają psim węchem, no — i trochę zdolności kombinowania!
Piotr spojrzał na Pawła i ruszył ramionami, Paweł spojrzał na Piotra i także ruszył ramionami, lecz Gaweł, który każdą wzmiankę o zdolności kombinowania uważał za obrazę osobistą, — odezwał się dość kwaśno:
— Nie barłożyłbyś Izydorku, nie barłożył!...
— Co? — zawołał Izydorek, wpychając z wielką fanaberją rękę w kieszeń.
— To, że nie lubię samochwalców! — odpowiedział takim samym tonem Gawełek.
— Załóżmy się, że za tydzień będę wiedział, co znaczy to ogłoszenie...
— Załóżmy się!
W tej chwili jeden z przyjaciół odwołał mnie w kąteczek. Odchodząc, widziałem, że obaj antagoniści wyciągają do siebie ręce i że ktoś trzeci przecina zakład. Gdym wrócił, wszyscy się rozeszli, o wysokości więc stawki dowiedzieć się nie mogłem. Odgadywałem jednak, że musiała być słoną, zagadnienie bowiem nie należało do łatwych.
Szanse także djabelnie wydawały się nierównemi. Gawełek, jedynaczek swojej mamy, mógł w danym razie zaryzykować i kilkaset rubli, — ale Izydorek, taka golizna?!...
— Ha! — myślę — w dziewiętnastym wieku kapitał ruchomy także coś wart, a Izydorek posiada go niewątpliwie.
Naprzód bowiem ma wiarę we własne siły, tę wiarę, która pozwala jołopom uzyskiwać patenta na doktorów filozofji, a lichym komedjopisarzom traktować przez nogę Moliera. Dalej posiada znakomitą zdolność kombinacyj, manifestującą się tem, że w każdej stronie miasta umie wymijać ulice, na których mieszkają jego szewcy i krawcy. Nareszcie ma, bez żadnej wątpliwości, ów instynkt, który sam nazwał psim węchem, a który choć zwodzi go niekiedy w sprawach zaciągania pożyczek, niemniej jednak świetnie objawia się wówczas, gdy idzie o stan pogody na jutro lub o to, która z restauracyjnych potraw zbyt wymownie przypomina dzień wczorajszy.
Ostatnim i najważniejszym przymiotem Izydorka, była nieporównana śmiałość. Zuch ten bez ceremonji zapytywał porządne damy na ulicach, która godzina? lub zatrzymywał spieszących się mężczyzn prośbą o ogień. Gdy proszony szedł dalej, Izydorek nie obrażał się, — lecz jeżeli stanął, wówczas Izydorek szukał gwałtownie tytoniu w kieszeniach, a po upływie paru minut, żegnał zatrzymanego słowami:
— Mocno przepraszam! ale w tej chwili przypomniałem sobie, że nie palę!...
Takie to właściwości posiadał charakter człowieka, który postanowił bądź co bądź wygrać zapewne gruby zakład. W następnych rozdziałach przekonasz się, kochana panno Zofjo, jak daleko zaprowadzić mogą przymioty podobne, jeżeli je silna wola podpiera.