<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Memento
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II,

UWIADAMIAJĄCY PANNĘ ZOFJĄ O MOICH STOSUNKACH

Z PANIĄ KOPYŚCINĄ I O POPĘDLIWOŚCI PANA BONIFACEGO.

Pani Kopyścina utrzymywała się z niewielkiej emeryturki, bawiła się zaś, a więcej jeszcze swoich znajomych, kabałą polityczną. Prócz tego wierzyła w sny i zażywała tabakę; gdym więc pewnego razu odwiedził ją, podając mi swoją cynową tabakierkę, rzekła:
— Ach! nie umiem ci opowiedzieć, kochany panie Bolesławie, jak trudno wyżyć na świecie w dzisiejszych czasach.
— Cieszę się, droga pani, że cię widzę w pożądanem zdrowiu — odparłem.
— Mieszkanie coraz droższe, mięso, chleb, krupy idą wgórę, słowem strach, co się dzieje. A jakie sługi niegodziwe! Wyobraź sobie, że mi już emerytura nie wystarcza...
— Sądzę, kochana pani, że w roku bieżącym Bóg najwyższy da nam dobry urodzaj.
— I ja tak myślę, ale tymczasem musisz mi zrobić jedną grzeczność.
— Słucham szanownej pani.
— Widzisz jest tak. Dziś tydzień śnił mi się mój mąż nieboszczyk, który mi powiedział: „Franiu! Prusaka niedługo djabli wezmą, więc będzie lżej na świecie, ale tymczasem kup sobie magle, bo inaczej...“
— Cóż inaczej?...
— No, już nie pamiętam co, bom się obudziła i zaraz naturalnie wzięłam „Kurjera“ do ręki. Patrzę, magle są, na ulicy Chmielnej; sprzedaje je mój znajomy nawet, pan Bonifacy...
— To jest bardzo interesujące — wtrąciłem.
— Właśnie. Otóż chciałem cię, kochany panie, prosić, ażebyś zaszedł do niego i wypytał o cenę. Dam ci nawet „Kurjera,“ ale zróbże mi niezawodnie tę łaskę, bo już sama chodzić nie mogę.
Nie ociągając się, wziąłem „Kurjera“ z ogłoszeniem o maglach i poszedłem za wskazanym adresem.
Dom, w którym mieszkał pan Bonifacy, był mi znany. Odznaczał on się tem, że na trzeciem piętrze posiadał wielką liczbę kawalerskich mieszkań i że, o ile pamiętam, niezamożni studenci, którzy go zajmowali, nie mieli zwyczaju popełniać nadużycia zwanego opłatą za komorne.
Ponieważ pan Bonifacy zajmował właśnie jedno z owych kawalerskich pomieszkań, począłem więc wdrapywać się na górę. Minąłem bez wypadku pierwsze piętro, minąłem drugie i już postawiłem nogę na schodach do trzeciego, gdy wtem...
— A ty chłystku! a ty skurczypałko!... będziesz sobie wykpiwał z ludzi porządnych?... — zawołano nad moją głową.
Jednocześnie rozległy się odgłosy, podobne do trzepania odzieży.
— No!... no!... no!... tylko się pan nie rozbijaj, bo jak Boga kocham tak sekundantów przyszlę!... — odezwał się jakiś głos znajomy.
— Przyszlij, chłystku, przyszlij!... a ja ich tak odeszlę!... Ot tak!...
Tym razem upadł mi przy nogach filcowy kapelusz, a za chwilę po nim, z wielkim łoskotem stoczył się ze schodów jakiś młodzieniec.
— Strzelę w łeb jak psu! — wołał zlatujący.
— Kości pogruchoczę!... — odpowiedział mu gniewny głos z góry.
Młodzian, wymachując rękami i nogami, bardzo szybko dosięgnął swego kapelusza. Gdy podniósł się, poznałem w nim Izydorka.
— Przebóg! co ci się stało? — zawołałem.
— Nic! nic!... oh!... zawołaj mi dorożki... — odpowiedział.
— Odpocznij sobie parę minut, biedny Izydorku!... W tej chwili służę ci, ale chciałbym pierwej krótki interes załatwić.
Po tych słowach szybko przebiegłem schody i wszedłem na korytarz.
— Łotr! cymbał!... skurczypałka!... — wołał jakiś drągal, uzbrojony długim cybuchem.
— Przepraszam pana — rzekłem, uchylając kapelusza — gdzie mieszka pan Bonifacy?...
— Ja nim jestem!... ha, truteń! ha, libertyn!...
— Przychodzę w imieniu pani Kopyściny, dowiedzieć się o cenę magli?...
— Już sprzedane. Przed dziesięcioma minutami kupiła jakaś dama. Ha, farmazon!... piasek nosić!... obarzanki sprzedawać!...
— Żegnam pana!...
Drągal z cybuchem wszedł do jednej z celek i gniewnie drzwi zatrzasnął.
Uciekłem co tchu, a na pierwszem piętrze spotkałem Izydorka, starannie otrzepującego się chustką.
Wyszliśmy razem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.