Metamorfozy (Kraszewski, 1874)/Część pierwsza/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Metamorfozy |
Podtytuł | Obrazki |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów; Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— No! Jordanie nieboże, rzekł Longin promotor, gdy znowu sprzątnąwszy jadło zasiedli na sofach — przystępuj do rzeczy.
— Cóż ja wam powiem? odparł żywo zagadniony — toż samo pono co drudzy? nie jednoż śni się nam wszystkim? każdy z nas zdobywcą wychodzi na świat, choć nie jeden żebrakiem powraca, nazwaliście mnie już Krezusem in spe, to wszystko zawiera w sobie. Chcę tylko pieniędzy i to mieć będę; gdy je pozyskam, jak użyję, nie wiem, ale przedewszystkiem grosza pragnę, tego nerwu wojny, którego do walki życia nie można mieć nigdy nadto.
— Ale nam przynajmniej powiedzieć możesz jak go myślisz zdobyć i którędy poń pójdziesz?
— Na jednej siedziemy ławie i zdaje mi się że podobną z Longinem iść myślemy drogą, odparł Hruszka, ja sobie obrałem także prawo.
— A myślisz iść w lewo, bąknął Longin.
— To pewna, że użyję wszelkich środków jakie są tylko w mocy człowieka, aby naszemu imieniowi stary jego blask przywrócić.
— Wyzłocić je chcesz na nowo jak starą chochlę, rozumiem, przerwał antagonista.
— Wszyscy pięknie umiecie mówić przeciw groszowi, o pogardzie złota, poeci śpiewają pioruny rzucając na sacra auri fames, wszyscy przecież na głód ten chorują; jam tylko szczerszy od drugich i powiadam z góry — złota! złota i złota! Muszę je mieć, będę je miał, zacznę od miedzianego grosza, od szelążka, od dydka... będę skąpił i ciułał, zbierał i chował, wydzierał tym, którzy użyć nie umieją. Każdy z was czegoś żąda jednego i jednem się ogranicza, ja wszystkiego chcę i łaknę bez końca — grosza naprzód jak podstawy, sławy potem, imienia, znaczenia, stanowiska... wszystkiego co świat dać może.
— No, a środki? spytał Longin, ja otwarcie powiedziałem, że myślę iść przebojem.
— Na co, kiedy można uniknąć walki? uśmiechnął się Jordan, — są środki inne i równie skuteczne, na ludziach wszystko wyrobić można pochlebiając ich słabości — śmiejąc się z nich za oczy a głaszcząc ich konika; każdy go przecie ma, nawet ty, Longinie, którego w danym razie wziąłbym jak swego admiracją twej siły i potęgi. Nie ma bezpieczniejszej nad to drogi, serca nie kupują się inaczej jak poznaniem ich słabostek — każdy je ma, chodzi tylko o to by znaleźć tę piętę, która czasem jest piętą a częściej sercem lub głową...
Któż mi zabroni potem szydzić z nich, kiedy tak na to sowicie zasługują? Za cóż się nam bić, gdy mogę spokojnie wziąć to o co ty będziesz się musiał walką okrutną i krwawą dobijać? Nie odrzucam ja wojny, ale wierzę w dyplomacją... życia. Często nie zwyciężony na ręce, da się uchodzić jedwabnemi słowy, — im kto głupszy, tem łatwiej, głupich zaś infinitus est numerus... Mundus vult decipi, ergo — decipiatur.
Zresztą czego wy chcecie odemnie? rozwińcie sobie ten temat, ja do długiego gadania nie przywykłem i znajduję, że słowo wyrzeczone jest zużytą siłą, odbiera moc do czynu potrzebną: kto mówi ten już nie robi, milczący tylko działają.
Spojrzeli na siebie z Longinem jak dwaj zapaśnicy, może pomyśleli — kto wie czy nie spotkamy się na świecie z dwoma rodzajami broni? — i Longin zamilkł zamyślony, znać poczuwszy że oręż nieprzyjaciela nie był do wzgardzenia.
— Kto wie? szepnął po chwili — kto wie? może coś być z niego.
— Więcej się już ze mnie nie dopytacie, przerwał Jordan, i tak wielem uczynił, żem się na tych kilka słów zebrał... słowo które jest nasieniem czynu, nie powinno się rzucać bezmyślnie, szkoda go, czysta strata... Teofilu, dodał, tyś ostatni, ciebie słuchamy:
Inde thoro pater Aeneas sic orsus ab alto.