<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Meteor
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Ilustrator Maria Hiszpańska-Neumann
Tytuł orygin. Povětroň
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I

Gwałtowny wicher ostrymi ciosami zgina drzewa w szpitalnym ogrodzie. A te drzewa za każdym uderzeniem wichru strasznie są wzburzone, niemal zrozpaczone i szamocą się jak tłum w panice. Teraz przycichają i drżą pełne niespokojnego wyczekiwania. Cicho, czy nie słyszycie? Uciekajmy, uciekajmy, już znowu, już znowu!...
Młody człowiek w białym płaszczu wałęsa się po ogrodzie i pali papierosa. Widocznie młody doktor. Wiatr czochra mu młode włosy, a jego biały płaszcz furkocze na wietrze jak chorągiew. Szarp go sobie i czochraj, dziki wietrze! Czyliż i dziewczęta nie lubią wczepić się wszystkimi palcami w taką zwichrzoną i chełpliwą grzywę? Co za łeb zadarty do góry z rozwianymi kudłami! Co za młodość! Jakie bezwstydne zadufanie w sobie! Dróżką ogrodową pędzi młoda pielęgniarka, a wiatr rzeźbi na jej fartuchu ładne łono. Obiema dłońmi porządkuje włosy, podnosi oczy ku rozwichrzonemu drągalowi i o czymś mówi mu śpiesznie. No-no, siostro, na co zaraz takie spojrzenia i to porządkowanie włosów?
Młody doktor wspaniałym łukiem odrzuca papierosa i na przełaj przez trawnik zmierza prosto ku pawilonowi. Aha, ktoś tam widać umiera, więc trzeba iść do niego takim właśnie doktorskim krokiem, który mówi o pośpiechu, ale nie o wzburzeniu. Do zabiegu lekarskiego należy przystępować szybko, ale ze spokojem i rozwagą. A zatem baczność, młodzieńcze, abyś nie tracił statecznego spokoju idąc ku łożu umierającego. Ale ty, siostrzyczko, drepcz sobie lekkimi krokami pośpiechu, którymi wyraża się miłosierna i służbowa gorliwość, nie mówiąc już o tym, że ci z tym do twarzy i że to uwypukla ten i ów szczegół twego ciała. Dziewczyna jak malina — mówią ludzie. Szkoda takiej dla szpitala.
No, więc dobrze, ktoś umiera. Przy łoskocie wichury, śród szalonego szamotania się drzew umiera człowiek. Już się tu do tego przyzwyczajono, ale jednak... Po białej kołdrze błądzi zgorączkowana ręka. Biedna, niespokojna dłoni, czego chciałabyś się uchwycić? Co chciałabyś odrzucić? Czyż nikt cię nie ujmie? Nie bój się, oto jestem, nie ma tej straszliwej samotności, która cię przeraża. Młody doktor pochyla się nad łóżkiem, włosy opadają mu na czoło, ujmuje tę niespokojną rękę za przegub i mruczy: puls cieniutki, agonia... Przysuń parawan, siostrzyczko.
Ale nie, tego lekkomyślnego, długowłosego młodzieńca nie usadowimy u łoża człowieka, który umiera przy dudnieniu organów wichury, vox coelestis, vox angelica, i przy kwileniu głosu ludzkiego. Gdzież tam, miła siostrzyczko, to nie zejście, lecz jedynie atak — powiedzmy, jakaś sprawa sercowa. Ten pot śmiertelny i niepokój, to tylko kurcz. Człowiek ten ma takie uczucie, jakby się dusił; zastrzykniemy mu morfiny i będzie spał.
Poeta odwrócił się od okna. — Doktorze — pytał — co to za pawilon, ten naprzeciwko.
— Wewnętrzny — mruczy chirurg pochłonięty obserwowaniem płomienia maszynki spirytusowej. — Bo co?
— Tak sobie — odpowiada poeta i znowu patrzy na korony drzew miotanych wichurą. A więc jednak jest to pielęgniarka z oddziału wewnętrznego i nie trzeba się wysilać, aby sobie wyobrazić, jak dygocą jej usta nad krwawym rzeźnictwem stołu operacyjnego. Zabierzcie to, siostro, i waty, waty... Nie, nic podobnego. Stoi jak boże drzewko, bo umie jeszcze niewiele i widzi tylko rozwichrzony łeb tego młodzika w białym płaszczu. Tak jest, a nie inaczej. Nie inaczej! Zakochana w nim po uszy i chodzi do niego w odwiedziny, do jego pokoju. Co za drab! Co za fanfaron zadufany w sobie i pyszałkowaty! Nie bój się, dziewczyno, nic ci się nie stanie. Jestem przecie lekarzem i wiem, co i jak.
Poeta się rozzłościł. Znamy to, oczywiście, to już jest w każdym chłopie, ta wściekłość i udręka, gdy spostrzega, że ta czy owa z upragnionych kobiet jest kochanką innego. Powiedzmy, że to jest zazdrość płciowa, po prostu zazdrość. Można by się zastanowić, czy moralność płciowa nie jest ugruntowana na tym niezadowoleniu, że inni ludzie użyją z sobą trochę uciechy. Miała piękne łono, wyrysowane przez wiatr. I to już wszystko, a ja zaraz z plotkami! Jestem zbyt wścibski.
Nadąsany i rozsierdzony spogląda poeta na ogród wstrząsany wichurą. Co za straszliwa szarpanina, miły Boże, jaki smutny jest wicher!
— Co pan mówi? — pyta chirurg.
— Jaki smutny jest wicher.
— Działa na nerwy — rzekł chirurg. — Niech pan się napije czarnej kawy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.