Meteor/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Meteor |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Ilustrator | Maria Hiszpańska-Neumann |
Tytuł orygin. | Povětroň |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O fantazji mówią, że brak jej stateczności, że lata jak szalona. Być może, że bywa taką w niektórych wypadkach sensacyjności (nie mających jednakże nic wspólnego z prozą piękną), ale daleko częściej pędzi ona bystro a jednocześnie uważnie, jak pies gończy tropi węchem świeży ślad. Aż dyszy nadmiarem gorliwości, szarpie się na smyczy i z całej siły pociąga nas za sobą. Pan jest łowcą i wie, że tropiący wyżeł w swym kluczącym biegu nie rozprasza się, ale przeciwnie, trzyma się tropu z zainteresowaniem namiętnym i wytrwałym. Muszę panu powiedzieć, że należycie rozwinięta fantazja nie jest bynajmniej jakimś nieokreślonym marzeniem, lecz przeciwnie, czynnością niezwykle upartą i namiętnie zmierzającą do pewnego celu. Zatrzymuje się wprawdzie i kluczy niekiedy, ale tylko wtedy, gdy zachodzi potrzeba stwierdzenia, że zbiła się z drogi wiodącej ku temu, czego szuka. Dokądże tak pędzisz, ty roznamiętniona suko, co gonisz, do jakiego zmierzasz celu? Co znowu za cel? Biegnę za czymś i nie wiem jeszcze, gdzie się z tym czymś spotkam.
Proszę mi wierzyć, że pisanie powieści jest czynnością przypominającą daleko żywiej łowy niż na przykład budowanie świątyni według planów z góry ustalonych. Do ostatniej chwili natykamy się na niespodzianki zdumiewające po prostu. Docieramy do miejsc nieoczekiwanych, ale to tylko dlatego, że uporczywie i niezmiennie pędzimy w jakimś szale za tropem tego czegoś żywego, czego właśnie szukamy. Ścigamy białego jelenia, a przy tym jakby mimochodem odkrywamy nowe krainy. Pisanie, to poszukiwanie przygód i już nic więcej nie powiem na pochwałę tego powołania.
Nie możemy zbłądzić, dopóki wierni jesteśmy swemu tropowi. Nawet gdyby wędrówka nasza prowadziła na Szklaną Górę albo gdyby nas wiodła ognistymi śladami spadających gwiazd, kierunek nasz byłby dobry, chwała Bogu, i nie potrzebowalibyśmy się obawiać, iż zgubiliśmy drogę. Nie będę tu mówił o trwodze, jakiej doznajemy, gdy gubimy prawdziwy trop, o tych pieskich i bezradnych próbach odnalezienia drogi właściwej; o niesławnych powrotach ze zmęczoną i zawstydzoną suką, która wlecze się za nami, zamiast biec naprzód.
W gruncie rzeczy możemy więc powiedzieć: do diabła z fantazją! Nie zdała się nam na nic i nie doprowadzi nas do niczego, jeśli nie jest cała rozdygotana gorączką zainteresowania. Niechże się od razu położy i leży, jeśli nie ma wypisanej przed sobą drogi niewidzialnej i jeśli wysunięty język jej nie drży z niecierpliwego postanowienia dotarcia aż do końca drogi.
To, co nazywamy talentem, bywa najczęściej zainteresowaniem albo opętanym pragnieniem pójścia za czymś żywym, za zwierzyną zgubioną na szerokim świecie. Drogi człowiecze, świat jest wielki, większy od naszego doświadczenia. Zbudowany jest z garstki faktów i z całego wszechświata możliwości. Wszystko, o czym nie wiemy, istnieje jako możliwość, a każdy fakt, to jeden z paciorków w różańcu poprzednich i następnych możliwości.
Trudna rada, jeśli idziemy śladem człowieka, to musimy zapuścić się w ten świat domysłów, musimy tropić jego możliwe ślady minione i przyszłe. Musimy ścigać go swą wyobraźnią, jeśli ma nam się ukazać w swej niewidzialnej żywotności. Rzecz to zupełnie obojętna, czy jest on całkowicie zmyślony, czy też całkowicie rzeczywisty. Może to być Ariel czy też wędrowny sprzedawca sznurowadeł. I jeden i drugi stworzeni są z czystej i niewyczerpanej materii możliwości, w której mieści się wszystko, a więc i to, co rzeczywiście istnieje. To, co nazywamy zdarzeniami prawdziwymi lub rzeczywistymi ludźmi, to dla nas jedna z tysiąca możliwości i może nawet nie jest to możliwość najlogiczniejsza i najważniejsza. Wszelkie doświadczenie nasze, to tylko przypadkowo otwarta karta lub mimochodem przeczytane słowo w Sybillińskiej księdze mądrości. Ale my chcemy wiedzieć znacznie więcej.
Próbuję powiedzieć panu możliwie poglądowo, że jeśli jesteśmy wiedzeni wyobraźnią, to przekraczamy próg jakiejś nieskończoności. Jest to próg świata nie ograniczonego rozmiarami naszego doświadczenia, świata daleko większego do naszego poznania i obejmującego daleko więcej, niż nam jest wiadomo. Zapewniam pana, że w tę bezgraniczną krainę nie odważylibyśmy się wkroczyć, gdybyśmy w nią nie wpadli prosto na łeb, ścigając coś, co się ukrywa przed nami. Gdyby duch kusiciel namawiał nas np.: teraz zmyśl cośkolwiek, zmyśl byle co — bylibyśmy zmieszani i może cofnęlibyśmy się ze zgrozą wobec nicości i bezsensowności tego zadania. Strach nie pozwoliłby nam puścić się bez celu i kierunku na to Mare tenebrarum.
Zadajemy sobie pytanie: co upoważnia człowieka, który nie chce być uważany za głupca albo oszusta, iżby zmyślał coś, czego nie ma? Jest tylko jedna odpowiedź, na szczęście jasna i nie pozostawiająca żadnych wątpliwości: Dajcie mu spokój, bo to, co czyni, czynić musi. Nie swawola go prowadzi, ciągnie go jakaś siła, pędzi go za czymś, a jego kręta droga jest drogą konieczności. Nie jego, ale Boga zapytajcie, co to jest konieczność.
∗
∗ ∗ |
Zastanawiam się, dlaczego przejąłem się losami człowieka, który spadł z nieba. Czemu nie zainteresowałem się Arielem albo Hekubą? Co mi do Hekuby! Ale może mi się zdarzyć, iż przez niejaki czas mogłaby mi ona być wszystkim, na czym człowiekowi może zależeć, i że potykałbym się z nią, iżby mi błogosławiła jak anioł Jakubowi. I dostąpiłbym łaski, iż odnalazłbym w sobie życie starej i od płaczu obrzękłej baby. Dajmy zresztą spokój tej Hekubie! Jest to po prostu lekkomyślnością z mej strony, iż nie okazuję jej więcej zainteresowania, ale jak już powiedziałem, kłopoczę się teraz człowiekiem, który nie doleciał do wytkniętego sobie celu. Być może, iż odpowiedzialność za to spada na pana. Rzekł pan mianowicie ze swoją zwykłą rzeczowością: Czemu, u diabła, wybrał się w drogę w taką wichurę!
A tak! Czemu, u diabła, u wszystkich diabłów, u całego piekła diabłów, leciał podczas takiej wichury? Jakaż to musiała być przemożna i nieodparta przyczyna, iż przedsięwziął lot tak bezsensowny? Czyliż nie ma tu o czym rozmyślać i nad czym się zastanawiać? Gdy się człowiek zabija, wówczas mówimy o przypadku, ale nie jest przypadkiem, jeśli wybiera się w drogę wbrew największym przeszkodom. Jasne jest, że dla jakichś powodów musiał lecieć i oto nad szczątkami, które mogły przypominać jedynie połamane zabawki i nic poza tym, sklepiło się wielkie wydarzenie, złożone z przypadku i konieczności. Konieczność i przypadek, to dwie nogi trójnoga, na którym zasiada Pytia. Trzecią nogą jest tajemnica.
To pan pokazał mi człowieka bez twarzy i imienia, człowieka nieprzytomnego. Oto ostatni paszport życia, a kto się nim nie może wylegitymować, jest Nieznany w najbardziej surowym i najchmurniejszym znaczeniu słowa. Czy nie miewał pan męczącego poczucia, gdy się pan nad nim pochylał, że jesteśmy wobec niego zobowiązani poznać go? Widziałem to poczucie w pańskich oczach. Żeby się dowiedzieć przynajmniej, kim jest i dokąd zmierzał z takim pośpiechem! Może uda się nam oznajmić, że doleciał aż dotąd, i w ten sposób zdołamy spełnić swój ludzki obowiązek.
Nie jestem taki ludzki jak pan. Nie myślałem o jego sprawach ziemskich, ale opętała mnie wobec niego namiętność detekcji. A teraz już nie powstrzyma mnie nikt i nic. Bywajcie tu sobie zdrowi, ja muszę podążyć w jego tropy. Skoro jest taki nieznany, ja go sobie zmyślę, będę go szukał w jego możliwościach. Pyta pan co mi do niego? Gdybym ja wiedział! Wiem tylko tyle, że jestem nim opętany.