Mgła (Unamuno)/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mgła |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | Niebla |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ach, Orfeuszu! — mówił August po powrocie do domu, podsuwając psu spodeczek z mlekiem.
Ach, Orfeuszu! Postawiłem krok decydujący. Wszedłem do jej mieszkania, wdarłem się do sanktuarium! Czy ty wiesz, co to znaczy postawić krok decydujący? Wichry przeznaczeń pchają nas naprzód, i wszystkie nasze kroki są właściwie decydujące. Nasze kroki? Ale czy te kroki należą do nas? Idziemy przez dziki i gęsty bór, w którym nie ma ścieżek. Ścieżki wydeptujemy dopiero własnemi nogami, dążąc tam, gdzie na nas czeka przypadek
Są tacy, którzy dążą za jedną gwiazdą — ja ścigam gwiazdę podwójną, dwie bliźniacze gwiazdy jej oczu, A ta moja gwiazda jest rzutem mej ścieżki ku niebu, jest projekcją przypadku, czy trafu.
Krok stanowczy? Powiedz mi Orfeuszu, w imię jakiej to konieczności istnieje Bóg, świat i wszystko?
Czy ci się nie wydaje, że idea konieczności jest najwyższą formą, jaką stworzył traf w naszym umyśle?
A skąd przyszła do mnie Eugenja? Czy ja ją stworzyłem, czy też raczej ona mnie tworzy? A może jesteśmy oboje dwoma wzajemnemi tworami, ona moim, a ja jej? Może być, że wszystko na świecie jest tworem każdej rzeczy, a każda rzecz tworem wszystkiego? Kto ty jesteś, Orfeuszu? I kim ja jestem?
Niejednokrotnie przychodziło mi, Orfeuszu, do głowy, że nie istnieję, i chodziłem po ulicach, wyobrażając sobie, że jestem niewidoczny dla ludzi.
Kiedyindziej znów zdawało mi się, że dla innych nie istnieję takim, jakim w istocie jestem. Oto idę przed siebie krokiem równym i spokojnym z poważną miną z wyrazem skupienia ma twarzy, a tymczasem ludzie widzą we mnie tylko uciesznego pajaca, i śmieją się i drwią za mojemi plecami!
Czy ci się nigdy nic podobnego nie zdarzyło, Orfeuszu? Prawda! Jesteś bardzo młody i nie masz życiowego doświadczenia. Zresztą jesteś psem!
Ale powiedz mi: Czy wam, psom, nigdy nie przychodzi do łba myśl, że jesteście ludźmi? Zdarzają się wszak ludzie, o których/by można sądzić, że są psami!
Moje życie, Orfeuszu, zwłaszcza od czasu śmierci mej matki, jest bardzo smutne. Każda godzina wali się na mnie, niby głaz, popychany przez godziny, które ją poprzedzają. Nic nie wiem o mej przyszłości. Teraz, gdy uchyliłem rąbek zasłony, wydaje mi się że przyszłość się w przeszłość zamienia. Eugenja jest prawie wspomnieniem dla mnie. Och, te dni, które przechodzą, ten dzień, ten wieczny dzień, który mija, we mgle nudy codziennej. Dziś podobne jest do wczoraj, jutro podobne do dziś.
Spójrz, Orfeuszu, spójrz na popiół, z cygar, który mój ojciec pozostawił tam, na popielniczce. Oto objawienie nieśmiertelności, rewelacja straszliwej nieśmiertelności! Gdy człowiek pozostanie sam i zamknie oczy, otwiera się przed nim przerażająca otchłań wieczności!
Nieśmiertelność to nie przyszłość. Śmierć każe nam zrobić pół obrotu i zaczniemy iść wstecz, wstecz, ku przeszłości, ku temu, co było. I będziemy tak szli, szli bez końca, zwijając motek naszych przeznaczeń, będziemy szli ku nicości! Ponieważ zaś nicości niema, więc nie dojdziemy do niej nigdy! Pod nurtem naszej egzystencji płynie w przeciwnym kierunku nurt inny. Teraz idziemy od dnia dzisiejszego ku jutru, później będziemy szli od jutra ku dniom wczorajszym. Ach, wszystko się tka i pruje jednocześnie! Od czasu do czasu dobiegają do nas szepty, pogłosy i echa tego innego świata, ukrytego we wnętrzu światów naszych. We wnętrzu historji istnieje kontr-hisiorja, której bieg jest wprost odwrotny. Rzeki podskórne dążą od morza do swego źródła.
Teraz oczy Eugenią jak dwie gwiazdy, wschodzą dla mnie ma niebie samotności. Błyszczą czystym blaskiem łez, wypłakanych przez moją matkę. Każą mi wierzyć, że istnieję! O słodka iluzjo! „Amo, ergo sum!“ Ta miłość, Orfeuszu, jest jak deszcz dobroczynny, dzięki któremu opada mgła istnienia. Dzięki miłości, czuję moją duszę, tak, czuję ją prawie namacalnie. Dzięki miłości, Orfeuszu, dusza moja cierpieć zaczyna! A dusza, czemże jest dusza, jeśli nie wcieleniem miłości i cierpienia? Dni przychodzą i mijają, miłość pozostaje! Tam w głębi, w najistotniejszej głębi wszechrzeczy nurt tego świata styka się i krzyżuje z nurtem świata tamtego, a z tego zetknięcia powstaje najsmutniejszy i najsłodszy zarazem ból: ból życia!
Spójrz, Orfeuszu, na tkaninę, spójrz na łańcuch! Przypatrz się uważnie, jak przędza przechodzi przez czółenka, jak podskakują pręciki i igły... lecz powiedz mi, gdzie jest ów bębenek, na którym nawijają się pasma naszego istnienia — gdzie jest ten bębenek?“.
Ponieważ Orfeusz nie widział nigdy warsztatów tkackich, więc trudno mu było zrozumieć swego pana. Spojrzawszy jednak Augustowi w oczy, odgadł doskonale stan jego duszy.