<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

— Coś ty zrobiła najlepszego, moja droga? — zapytała donia Ermelinda swojej synowicy.
— Co zrobiłam? A coby ciocia zrobiła na mem miejscu! Każdy, kto ma trochę poczucia godności osobistej ,postąpiłby w podobny sposób. Chciał mnie kupić! Chciał mnie kupić!
— Zauważ moje dziecko, że z dwojga złego lepiej jest już kupować kobietę, niż ją sprzedawać!
— Mnie kupować? Mnie?
— Ależ on nie miał tego przecież wcale na myśli. Zrobił to przez wspaniałomyślność... przez wielkość swojej duszy...
— Nie interesuje się bohaterami, a tem bardziej aspirantami na bohaterów. Bohaterstwo dla kalkulacji nie jest bohaterstwem! Chciał mnie kupić... mnie, mnie? Zaręczam cioci, że mi drogo za to zapłaci. Zapłaci mi ten... ten...
— Jaki znów ten?...
— ...błazen egzaltowany! Patrzę na niego, jak na powietrze! Nie istnieje zupełnie dla mnie!
— On wogóle zasadniczo nie istnieje!...
— Co ty bredzisz, Eugenjo?
— Sądzi więc ciocia. że ten typ...
— Jaki typ?
— Ach dobrze! Niech będzie „typ kanarkowy“. Czy ciocia myśli, że on ma coś we wnętrzu?
— Ma wnętrzności!
— Zaręczam cioci, że nawet wnętrzności nie ma! Jest pusty. Jest pusty, jak bańka mydlana, jak nadęty balon! Wvdaje mi się, że go widziałam od środka!...
— Skończ z temi głupiemi żartami! Powinnaś zgodzić się!...
— Ależ ja go nie kocham, moja ciociu!
— Co ty tam możesz wiedzieć o miłości? Za krótko jeszcze żyjesz na świecie. Brak ci doświadczenia.
Ponieważ jednak kocham innego mężczyznę...
Innego mężczyznę? Tego wałkomia, próżniaka, nicponia? Tego Maurycego? I ty to nazywasz miłością? Tylko August, zapamiętaj to sobie tak, tylko August jest odpowiednią partją dla ciebie. Jest tak dobrze wychowany, taki dobry, taki poczciwy.
— Nie mogę go znosić właśnie dlatego, że jest taki „poczciwy“. Nie cierpię poczciwych ludzi.
— Tylko za takich powinno się wychodzić za mąż! Są poprostu stworzeni do małżeństwa! Idealni mężowie i ojcowie!
— Jakże mogę wychodzić za mąż, nie kochając go?
— Po ślubie pokochasz go! A czy ja nie wyszłam za mąż za twego wuja?
— Więc ciocia go nie kocha?
— Ależ tak, kochałam, kochałam, przynajmniej dziś imi się tak zdaje... jednak przed ślubem nie byłam zbytnio swoich uczuć pewna! Miłość wynaleźli poeci, aby móc później na jej temat wypisywać różne nudne brednie. Pozytywną rzeczą jest tylko małżeństwo. Kodeks cywilny nie mówi o miłości, tylko o małżeństwie.
— Z miłością... jest tak, jak z muzyką.
— Z muzyką?
— Tak, z muzyką! Wiele honorów, wiele moralnej satysfakcji, ale gdy się to przeliczy na wartości konkretne:...bieda z nędzą! Zabijasz się lekcjami, a ta ciężka praca wystarcza ci zaledwie na kawałek chleba! Powinnaś schwycić w lot okazję, która ci się nadarza!
— Czy ja czego żądam od was? Czy jestem dla was ciężarem? Czy nie zarabiam na swoje utrzymanie?
— Tylko nie unoś się tak, gdyż gotoweśmy się pokłócić na dobre. Nikt ci nic do wyrzucenia nie ma. Radzę ci, abyś wyszła za Augusta, gdyż mam twoje dobro na względzie!
— Moje dobro! Moje dobro! Zapewne dla mego dobra zrobił Dan August to, co zrobił? Chciał mnie kupić? Wspaniałomyślny kupiec! Coraz lepiej zdaję sobie sprawę, że wszyscy mężczyźni są gruboskórzy, ordynarni, brutalni...
— Wszyscy?
— Tak wszyscy! Przynajmniej ci, którzy są mężczyznami...
— Jakto?
— Innych, którym brak brutalności i egoizmu, nie można nazwać mężczyznami.
— Jak więc ich nazwiesz?
— Bezpłciowcami...
— Ładne teorie wygłaszasz, moja droga!
— W tym domu to widocznie zaraźliwe!
— Nigdy n:e słyszałam, aby wuj zabierał głos w tych kwestjach.
— Ja też nie powtarzam za wujem. Obserwowałam mężczyzn i oto rezultat mojej obserwacji.
— Czy obserwowałaś także wuja?
— Nie, wuj nie należy do mężczyzn tego rodzaju...
— Jest więc bezpłciowcem?
— Ach nie, nie! Ani jedno, ani drugie! Wuj jest... jest... nie, nie mogę go określić, jak tych innych z krwi i ciała!
— Co myślisz o swym wuju?
— Poprostu, że jest wujem, tylko i wyłącznie wujem. Wujostwo jest jego istotą, jego racją bytu. Czasami wydaje mi się, że w rzeczywistości nie istnieje!
— Zaręczam ci Eugenio, że istnieje! Dało mi się to już dobrze we znaki!
— Wszyscy mężczyźni to bydlęta, bydlęta! Czy ciocia wie, co powiedział ten idjota, Marcin Rubio do biednego Emeterio, spotkawszy go na ulicy, w kilka dni po śmierci jego żony?
— Nie: nie przypominam sobie!
— Było to podczas tej epidemji. Blady strach padł na wszystkich. Nie pozwalaliście mi przez dwa tygodnie wychodzić na miasto. Piliśmy tylko przegotowaną wodę! Jedni uciekali od drugich, a człowiek, który się ukazał na ulicy w żałobie, uchodził za zapowietrzonego. W pięć, czy sześć dni po śmierci żony, don Emeterio wyszedł na miasto w czarnem ubraniu, i spotkał tego osła, Marcina Rubio. Marocin cofnął się przezornie, aby się nie zarazić i krzyknął zdaleka: „Co się stało Emeterio?“ „Straciłem żonę!“ „Co za nieszczęście!“ „A na co umarła?“ „Umarła przy połogu“ — odparł zapytany. „Ech, to nic poważnego“ zawołał ten bydlak i podszedł, aby uścisnąć wdowcowi rękę! Arcydelikatność!! Nieprawdaż? Bydlęta, brutale!
— Lepiej mieć do czynienia z brutalem, niż z takim wałkoniem, jak Maurycy. Głowębym dała, że ten pajac wcale cię nie kocha.
— Ale ja wiem, że mnie kocha i to mi wystarcza!
— I sądzisz, że ten twój narzeczony, jak go nazywasz, zasługuje na nazwę człowieka? Gdyby był naprawdę człowiekiem, już dawno wziąłby się do pracy!
— Jeżeli Maurycy nie jest człowiekiem, postaram się z niego człowieka zrobić! Jest strasznie leniwy — wiem o tem — lecz może go właśnie kocham dla jego wad. Postanowiłam wyjść za Maurycego, choćby kije z nieba leciały!
— A z czego będziesz żyła nieszczęsna?
— Z mojej pracy. Będę pracowała, jak wół. Przyjmę lekcje, których dotychczas nie wzięłam, tłumacząc się brakiem czasu. Z mego domu uczyniłam podarunek dla parna Perez. To był mój kaprys! Zrzuciwszy z siebie ten ciężar, z nową ochotą przystąpię do pracy! A Maurycy, widząc, że pracuję na nas dwoje, zmuszony będzie szukać pracy a jeśli ma trochę honoru, to ją napewno znajdzie!...
— A jeśli honoru niema?
— Wówczas będzie zależeć ode mnie!
— Otóż to właśnie: mąż pianistki!
— Niech będzie i tak! Będzie należał do mnie, tem bardziej będzie należał do mnie, im większa będzie jego zależność ode mnie!
— To się nazywa kupić sobie kogoś!
— Czy nie znalazł się taki, kto chciał mnie kupić za swoje pieniądze? Cóż w tem więc dziwnego, że ja, kobieta, chcę sobie kogoś kupić za cenę mojej pracy...
— Twoje rezonowania przypominają mi to, co wuj nazywa feminizmem!
— Zaręczam cioci, że jeszcze się nie urodził taki kupie, któryby nie mógł kupić! Właśnie w tej chwili wszedł służący, oznajmiając, że pan August Perez zapytuje o panią.
— Niech sobie idzie! Nie chcę go widzieć na oczy! Niech mu ciocia powie, ze moja odpowiedź była ostateczna...
August, przywitawszy się z donią Ermilinda, zaczął się gęsto tłumaczyć. Jest mu niezmiernie przykro, że panna Eugenja nie zrozumiała jego intencyj. Oczyścił hipotekę domu i oto teraz dom ten, uwolniony od długów, niema właściciela. Panna Eugenia nie chce przyjmować należności za komorne; trudno, aby ją August przyjmował. Pieniądze, z których nikt korzystać nie chce, trzeba będzie złożyć w banku, na imię właścicielki.
Nie prosi wcale o rękę panny Eugenji. Pragnie ją widzieć szczęśliwą i gotów jest wystarać się nawet o jakąś dobrą posadę dla Maurycego, aby ten ostatni nie potrzebować żyć z łaski swojej żony.
— Pan ma prawdziwe złote serce! — wykrzyknęła Ermelinda.
— Jeżeli panna Eugenja się zgodzi mogę być świadkiem na jej ślubie. Później wyjadę w długą i daleką podróż.
Donia Ermelinda zadzwoniła na służącą „Powiedz panience, aby przyszła do salonu, gdyż pan August chce z nią zamienić kilka słów“.
— Panienka wyszła przed chwilą — odpowiedziała służąca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.