Miłe zatrudnienia w wolnych chwilach (Stefański)/18.

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Stefański
Tytuł Miłe zatrudnienia w wolnych chwilach
Wydawca Wydawnictwo Dzieł Ludowych K. Miarki
Data wyd. ok. 1920
Miejsce wyd. Mikołów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
18. Zaczarowany papier.


Pewnego razu odwiedziłem wieczorem mego bardzo dobrego przyjaciela. Zastałem go przy herbacie, bawiącego się z dziećmi swemi. Właśnie trzymał papierek w ręku, wązki, długi, na pół złożony, którego obydwa końce były razem zawinięte. Objaśniał on dzieci o sprężystości ciał i jako przykład stawił im ów papierek.
— Już lepszego chyba przykładu znaleźć nie mogłeś... — zauważyłem z uśmiechem.

— Mógłbym — rzekł — np. trzcina, fiszbin, stal posiadają o wiele więcej sprężystości. Chodzi
mi jednakże o udowodnienie siły tej w przedmiotach, które na pozór wcale jej nie posiadają, a powtóre, łączę pożyteczne z przyjemnem, aby się dzieci bawiły.

Było to dla mnie zagadką; bo jak można kawałkiem papieru się bawić i chcieć jeszcze bawić... zamilkłem więc, czekając cierpliwie, co dalej będzie.
Przyjaciel mój zwrócił się do mnie, podając mi ów papierek, który też za koniec chwyciłem.
— Z drugiego końca — rzekł — papierek podpalę i od chwili podpalenia, będę liczył: raz, dwa, trzy; czy dotrzymasz go aż do trzech?
Zakłady lubiłem, bo było to niejako pasyą moją, więc nie namyślałem się długo.
— Dlaczego nie! — odpowiedziałem — licz sobie i do dziesięciu.
Byłem pewny wygranej, bo papierek, podniesiony jednym końcem w górę, paliłby się bardzo pomału albo całkiemby zgasł. Zaryzykowałem nawet butelczynę wina.
— Pal sęk! — dodałem — jeżeli nie dotrzymam, dam butelkę wytrawnego.
Zapalił... raz, dwa... — trzech nie domówił, papierek puściłem. Obydwa bowiem zawinięte końce, gdy się w zagięciu przepaliły, zwinęły się w lewo i prawo (zob. rysunek), parząc palce. Butelczynę przegrałem, nie było rady. Jakim sposobem się to stało? Przyjaciel mój wziął, jak już się rzekło, wązki pasek papieru, złożył w pół, a obydwa końce przeciągnął grzbietem noża w lewo i prawo — na zewnątrz, przez co papier przybrał formę dwóch z sobą dołem spojonych sprężyn; wyciągnąwszy końce, zagiął je, aby się nie zwinęły, co dopiero nastąpiło po przepaleniu się zagięcia.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Stefański.