[235]MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
Pieszczochy bogów — umierają młodzi.
Menander.
W jeden dzień siostry z losu się poczęły,
Miłość i śmierć.
Obie tak cudnej twarzy,
Że o piękniejszych światu się nie marzy.
W jednej wieczne się dobro,
Najwyższa rozkosz mieści,
Druga wszystkie boleści,
Mozół nieszczęść uśmierza.
W trop dzieweczki uroczej,
Tak pięknej, że nią warto napaść oczy,
Młody Amor — jak młodzi,
Rad i często zachodzi,
I oblatują razem ziemskie niwy,
Obie pociechy serc wypróbowanych.
Wypróbowańszych niema serc, jak które
Miłosna krwawi rana;
Ni śmielszych żywot strząsnąć nieszczęśliwy,
Ni dla innego pana
Iść, niż dla tego, skorszych na stracenie.
Komu miłość pomaga,
W tym się wnet budzi i krzepi odwaga;
A nie w myśli, lecz w czynie,
Mądry i świadom wszystkich ziemskich rzeczy,
Staje się ród człowieczy.
Gdy czasu życia wiosny
W serca głębi się zrodzi
Czuły afekt miłosny,
Razem z nim smutno, ociężale schodzi
Na pierś śmierci zachcenie.
Jak — nie wiem; ale silnej
Miłości to jest pierwsze wyjawienie.
Może się oczom brzydzi
[236]
Ziemskie pustkowie; a może też widzi
Człowiek, że już nie zdoła
Bez lej jedynej, nowej, nieskończonej,
W rozkołysaniu myśli wymarzonej
Rozkoszy żyć na świecie?
Może w przeczuciu burzy
Serce spokoju woła,
Prędzej do portu schronićby się chciało
Przed żądz nawałą,
Co huczy nad nim już i grozę wróży?
A choć już się przetoczy
Orkanu moc straszliwa,
Jeszcze się bólem pierś osłabła mroczy.
Ileż razy przyzywa
Śmierć biedny kochanek!
Nie jeden wieczór, ranek,
Kiedy ku brzaskom zwiędłe ciało słania,
Jakby się czuł szczęśliwy,
Wiedząc, że jutro nie wstanie z posiania
I nigdy zorzy nie obaczy złotej!
I często na głos żałobnego dzwonu,
Na głos śpiewu, co święci
Pochód na wiecznej miejsce niepamięci,
Jakże serdecznie wzdychając zazdrości
Litościwego skonu
Temu, co idzie spać śród martwe kości.
A czyto człowiek z gminu,
Nieświadom mocy, co z wiedzy wypływa,
Czyto dzieweczka płocha i wstydliwa,
Której na wzmiankę truny
Na głowie włos się jeży,
Śmie na grób i na śmiertelne całuny
Patrzeć i okiem spokojnie je mierzy,
O truciźnie, sztylecie
Myśli w długiej zadumie
I duszą jeszcze dziecię
Już całą śmierci łaskawość rozumie.
Tak do śmierci kochania
Miłość nakłania, a często z tej wdzięcznej
Uciechy taki wstaje ból wewnętrzny,
Że pada, bo sił nie ma, by wstrzymało
Człowiecze kruche ciało
Upornym ciosom — i tak Śmierć zwycięża,
Bratnią poparta władzą.
To znów się Miłość tak w wnętrzu rozpręża,
Że często wiejskie, nieuczone chłopię,
Lub łagodna dziewica,
Własną gwałtowną ręką
Młodemu ciału grób przedwczesny kopie.
Świat się z ich męki śmieje,
Z wygody czerpiąc starości nadzieję.
Duchom dzielnym, ognistym,
Duchom tkliwym, a czystym,
Niech się dostanie jedno z was w udziele.
Mistrze wy, przyjaciele
Wierni ludzkiego rodu,
Których przewagi żadna nie dosięga
Moc w świecie, ni mu ułatwia pochodu,
Jak druga jeszcze, przeznaczeń potęga.
A ty, którą ja zmłodu pełen części
Nieustannie wzywałem,
Piękna, litosna śmierci,
Co jedna ziemskie uśmierzasz boleści:
Jeślim cię sławił kiedy
I twą boskość za podłej
I za niewdzięcznej przekleństwa czeredy
Kornie przebłagać chciałem,
Pokwap się skłonić ucho
Na powtarzane modły:
Przed światem, co mię rani,
Przymknij te smutne oczy, wieków pani!
Znajdziesz mię zawsze, o której bądź porze,
Skrzydła rozwiwszy na me prośby korne,
Zlecisz wzniesionym przeciw przeznaczeniu,
Co siekąc, rąk swych nie przestaje walać
W źródle krwie mej niewinnej,
Ni go będę wychwalać,
Ni dziękczynić w pokorze
Podłej, jak niegdyś lud strachem dziecinny.
Nigdy nadzieja próżna, która krzepi
Świat ten i świata tego trwożne dzieci,
Pocieszać mię nie zleci,
Ni się mi głupia hardej myśli czepi.
Ciebie jednej i owej
Pory czekam majowej,
Gdy mi dasz głowę pochylić uśpioną
Na twe dziewicze łono.
(Giacomo Leopardi, Canti, ed. Donati, Bari, Laterza 1917. Porów. Wybór pism wierszem i prozą w przekładzie Edwarda Porębowicza. Warszawa 1887.)
|