Miłość przestępcy/Mokotów

<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Mokotów
Pochodzenie Miłość przestępcy
Wydawca Księgarnia M. Fruchtmana
Data wyd. 1933
Druk Prasa Polska S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MOKOTÓW
Mokotów… Mokotów!… twa nazwa dla tego człowieka, który jeszcze nie zawarł z tobą znajomości i nie gościł w twych progach — nic nie mówi.

Naprawdę, szczęśliwy jest ten, który jeszcze z tobą nie miał nic wspólnego, ale cóż, zbudowano cię da ludzi, a życie czasem samo zmusza niejednego o słabej woli, by cię poznał.
O… ten człowiek już nigdy o tobie nie zapomni, a na sam dźwięk twego imienia dreszcze go przejdą. Tyś nie jednemu dał się we znaki, nie jeden człowiek przypłacił życiem znajomość z tobą, w rezultacie każdy kamień i cegła, z których powstałeś, są już przesiąknięte łzami twych ofiar.
…A jednak, mamy i takich, którzy są dumni, że cię poznali i starają się przy każdej sposobności tem pochwalić.
— „Co ty tam wiesz… — Trzeba ci było siedzieć w Mokotowie, tak jak ja — wtedy byś wiedział, frajerze, co to znaczy siedzieć w więzieniu, tam… napewno… twoje miejsce byłoby przy „baraszce“[1] — a tu złodzieja grasz“!…
Są to ostatnie słowa do „draki“[2] — a o ile ten ostatni nie protestuje namacalnie, wszyscy obecni stronią już od niego, mając go za frajera, przyczem starają się mu dokuczyć na każdym kroku.
Nic więc dziwnego, że gdy Berek Haper został skazany za kradzież na dwa lata wiezienia, zapragnął jako wstęp do swej przyszłej karjery, odbyć karę w osławionym Mokotowie.
Napisał wiec prośbę do Ministerstwa Sprawiedliwości o zezwolenie na przetransportowanie go do Warszawy, motywując, że brat jego mieszkając tam będzie mógł mu pomagać.
Prośba została uwzględniona pod warunkiem, że zostanie odesłany jedynie na koszt własny.
…Marzenia, więc jego spełniły się.
„Jak już siedzieć w więzieniu, — to już wolę tam, gdzie są prawdziwi złodzieje, a nawet kasiarze…“.
Berek marzył w przyszłości zostać sławnym włamywaczem.
Dotychczas co prawda siedział Berek, już dwa razy, lecz na prowincji, jednak przez ten cały czas nic nowego się nie nauczył, chociaż stale przebywał w celach wspólnych, tam jednak toczyły się rozmowy o groszowych robotach i żaden lepszy gość nie zawitał przez ten czas.
To też pragnąc wiedzy i zaszczytu myślał jedynie o Mokotowie; Mokotów dla niego to wstęp do karjery i okrycia się „sławą“.
Po pewnym czasie, marzenia jego się realizują.
Berek z zakutemi rękoma kroczy po środku ulicy Marszałkowskiej, a za nim wlecze się ociężałym krokiem policjant.
Na miejsce przeznaczenia przybyli koło południa, opiekun zadzwonił i wkrótce furtka, jak paszcza potwora, otworzyła się, by połknąć swą ofiarę.
W kilka minut załatwiono formalności i policjant opuścił mury wiezienia.
Berek zwolniony z kajdanek odprowadzony został do jednej z cel dla nowo-przybyłych, za chwilę przyniesiono mu obiad… a był już czas, bo czuł się głodnym, zajrzał wiec prędko do miski w której była grochówka, w-y-p-i-ł ją prędko, poczem rozejrzał się po celi, jakby szukał czy niema jeszcze coś do zjedzenia, poczem oparł się łokciami o stół rozmyślając:
„No, dziś to napewno już nie przebiorą mnie w więzienne ubranie… ale psiakrew — zaklął spluwając przed siebie — marny tu obiad dają, sama „wacha“[3], głodnym po niej jak pies. Może — pocieszał się w duchu — tu na „rozbiwce“[4] tyko taka „wacha“, ale w celach zpewnością lepiej dają jeść!!
Spotkał go też zawód i z innego powodu, inaczej sobie wyobrażał Mokotów…
Myślał, że jako na złodziejaszku zaraz poznają się na nim, „przecież tutaj są prawdziwi złodzieje“, wiec przyjmą go jak przystało, podadzą co popalić i przegryść, a tu nic…
Wtem usłyszał kroki po korytarzu, począł nadsłuchiwać:
— Aha!… — pomyślał — „to napewno do mnie, już chłopacy dowiedzieli sie o mnie“.
Tak, kroki sie zbliżają, klucz zazgrzytnął i drzwi otwarto.
— Baczność!…
Berek, nawet na to nie ruszył się z miejsca.
— Baczność!!! — wykrzyknął mu nad uchem dozorca.
Berek odskoczył przerażony.
Dozorca zrozumiał teraz, że ma do czynienia z takim, co nie zna się na mokotowskiej komendzie, ujął wiec go za ucho, postawił przy ścianie i począł mu tłumaczyć jak się ma zachować.
— Pamiętaj, gdy zwierzchnik — tutaj wskazał na siebie — wchodzi do celi i krzyknie baczność, masz momentalnie stanąć przy oknie i zameldować się.
— A jak ty się nazywasz?
— Berek Haper.
— A jaki wyrok?
— Dwa lata.
— Wiec słuchaj, — tłumaczył dalej z taką miną, jakby miał wykład co najmniej uniwersytecki. — Parnie oddziałowy, więzień karny Berek Haper skazany na dwa lata więzienia za kradzież! — zrozumiałeś?
— Tak, proszę pana.
— Więc powtórz.
Berek powtórzył dwa razy.
— Trochę nie tak, — ale nauczysz się — rzekł dozorca poważnie. — Więc pamiętaj! a jak wejdzie do celi pan inspektor, albo sam pan naczelnik, trzeba tytułować — pamiętaj!… w przeciwnym razie pójdziesz tam „gdzie much niema“.
Groził mu przytem palcem.
Berek pobladł ze strachu.
Dozorca widząc to, stał się łagodniejszym.
— No… no… nie bój się, nie jest tak źle, sprawuj się tylko dobrze, a ci nic złego się nie stanie. Skąd przyjechałeś?
— Z Grójca proszę pana.
— Ile jeszcze pozostało do odbycia kary?
— Dziesięć miesięcy.
Dozorca lekceważąco machnął ręką i odparł:
— Na te parę dni opłaciło się też tu przyjechać, z wami tylko kłopot, zawracanie głowy i nic więcej. Na drugi raz jak przyjdziesz, to staraj się przynieść „pietnachę“, to rozumiesz, zrobię cię wtedy „korytarzowym“. Wziąłbym cię i teraz, ale za mało masz do siedzenia żeby choć „dychę“ lat…
Po tym potoku słów wykręcił się na obcasie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Po wyjściu jego z celi Berek stał chwilę oburzony. Więc tak wygląda przyjęcie w Mokotowie?… a ja myślałem, że tu jest dobrze, wszak nieraz słyszałem, jak opowiadali starzy złodzieje o Mokotowie chwaląc się tem, że tu siedzieli.
… „Może mi jeszcze dadzą miejsce przy baraszce“?
Na samą tę myśl, że coś podobnego może się z nim stać, zadrżał, „przecież znaczyłoby to koniec złodziejskiego świata. On, syn starego złodzieja, który umarł w katordze i matki znanej „szopenfeldziarki“[5]. — Nie… to niemożliwe.
— Nie… to niemożliwe.
Gorzej niż głód dokuczał mu brak tytoniu, z rozkoszą zaciągnąłby się teraz i na to wspomnienie doznał lekkiego zawrotu głowy, lecz nic nie mógł wymyśleć.
Przyszły też wspomnienia z Grójca, „tam byłem znaną osobistością, cóż, tutaj jestem bezradnym, niemal frajerem“, aż wstydził się sam siebie.
Rozmyślając tak zastanowił się, „dlaczego żaden z korytarzowych nie zbliżył się do drzwi, by się zapytać co on za jeden, jak to zwykle praktykuje się we wszystkich więzieniach“.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
— Te „brachu“ chodź no tu!
Berek prędko podskoczył do kraty — zmierzyli się oczyma…
— Może chcesz „zadulić“?[6].
Berek zwątpił w hojność korytarzowego, gdyż znał to pytanie i co ono znaczy, to też po namyśle odparł:
— Nie mam nic do „opylenia“…[7].
Korytarzowy zmierzył go od góry do dołu i wprawne jego oczy padły na kamasze Berka.
— „Skoki“[8] widzę masz „galante“, wleź no na stół, niech je lepiej obejrzę.
Berek z niechęcią wykonał to polecenie.
— Który to numer?
— Dwadzieścia osiem — odrzekł Berek.
— „Fest“, dla mnie jak raz — powiedz odrazu wiele ci dać?
Berek namyślał się, szkoda mu było kamaszy, i wstyd przecież by złodziej chodził boso, tembardziej, gdy pójdzie do przebrania, to więźniowie patrząc przez okna wezmą go za pętaka, więc po namyśle zapytał
— Kiedy mnie przebiorą?
— O nie tak prędko… — Jak się zbierze świeżych z piętnastu wtedy was gospodarz wykąpie i przebierze, a potem na górę.
Przy tej rozmowie, korytarzowy naumyślnie puszczał mu dym wprost w twarz.
Berek łykał dym by pragnienie zmniejszyć, ale to go tylko więcej rozdrażniło.
Co robić? — dym coraz więcej wypełniał celę. — Zrozumiał, że ten naumyślnie to robi, wszak on w Grójcu gdy był korytarzowym, to samo nieraz robił nowoprzybyłym, by ich też nabrać.
Teraz przekonał się i odczuł to na własnej skórze, że nie z głupoty, te „chamy“ w Grójcu — jak on ich nazwał, oddawali wszystko za darmo prawie, gdy im dym puszczał do celi, czuł, że i on teraz nie wytrzyma…
Po namyśle na pół przytomny od dymu zapytał.
— A ile dasz? „Skoki“ mnie kosztowany 40 złotych, a są prawie że nowe…
— A wiele chcesz?
— Piętnaście złotych są warte.
Korytarzowy wybuchnął śmiechem.
— „Brachu“! Ty napewno pierwszy raz jesteś w Mokotowie, u nas za dwadzieścia „świnek“[9] można mieć nowe „skoki“, a „blaty“[10] u nas na rękę niema.
Berek zmieszał się, bo kupiec trafił w jego słabą stronę, więc prędko odparł..
— Nie myśl ty czasem, że ja frajer jestem… bo ja już nie pierwszy raz siedzę w wiezieniu, a nawet byłem też „korytarzowym“ w Grójcu!…
— Co ty tam wiesz? Grójec, to nie Mokotów, tutaj dopiero oleju do „makówy“ nabierzesz… — Ja nie chcę też twej krzywdy, wiec dam ci „furę siana“ i piętnaście „świnek“ — zgoda? — dam ci też drewniane sandałki. A pamiętaj… jak gospodarz może zapyta — gdzie masz „skoki“ — powiedz mu, żeś w sandałkach przyjechał.
Berek nie chcąc uchodzić za frajera, chociaż z rezygnacją — zapytał.
— A jakie „siano“ dasz?
— „Machory“ — z szyderczym śmiechem odparł — tu u nas frajerski tytoń nie palą… a przy „duleniu“ uważaj… aby cię „klawisz“[11] nie „nagoli, bo cię wtedy wtryni tam „gdzie much niema“. No.. „dziachnij“ — prędzej, przecież ty nie jesteś frajer — to raz dwa załatwim, nim „klawisz“ przyjdzie z obiadu.
— Dasz mi „furę siana“[12], dwadzieścia „świnek“ i pięć „klamoty“[13], bo jestem naprawdę głodnym — a kiedy to mi wszystko dasz?
— O to niech cię już „mózgownica“ nie boli… a „klamot“ dam ci nawet więcej, tego szmelcu tu nie brak. Polityczni oddają nam co dzień ze czterdzieści „klamot“. No zdejm prędzej „skoki“, a ja pójdę „przytachać“ to wszystko.
Berek niedowierzająco począł zdejmować kamasze z postanowieniem, że wpierw nie da ich z rąk dopóki nie otrzyma umówionej zapłaty.
Podczas tych rozmyślań usłyszał, że ktoś zamajstrował przy drzwiach. Berek powstał prędko, myśląc, że to dozorca, a jako swemu zwierzchnikowi po otrzymanej nauce pragnął się wzorowo zameldować, spojrzał ku drzwiom i to, co zobaczył, wprowadziło go w zachwyt, wprost niedowierzał swym oczom. Oto zamiast dozorcy stał przed nami korytarzowy, uśmiechając się chytrze.
— No, „odpal“[14] prędzej!
Berek z radości że ma do czynienia z takim co potrafi nawet w więzieniu drzwi skluczyć, oddał bez słowa kamasze, otrzymując umówioną cenę i ośm nadgryzionych porcyj chleba.
Po załatwieniu handlu, drzwi znów pocichutku się zamknęły, jakby nigdy nic.
Berek szybko skręcił papierosa i zaciągnął się dymem, co sprawiło mu wielką rozkosz, po napaleniu się zjadł też dwie porcje chleba, wypił kubek wody i począł wędrówkę po celi.
„Podłe życie — westchnął — w Grójcu dałbym sobie radę i nie potrzebowałbym kamaszy sprzedawać za tą śmierdzącą machorę“, począł już w duchu żałować, że się tu przeniósł, jednak pocieszał się myślą, że póki się nie rozpozna tu, będzie trochę trudno, jak to bywa w każdem wiezieniu na początku.
Nagle ktoś do niego przez drzwi krzyknął.
— Szykować prędko wszystkie swe rzeczy!
Berek odrazu zrozumiał, że korytarzowy oszukał go, jednak nie było już czasu na lament, spakował szybko swe manatki i wyszedł z celi.
Przez podwórze do magazynu szedł boso trzymając w garści drewniane sandałki. Na szczęście gospodarz o groźnem spojrzeniu tego nie zauważył, więc po przebraniu w tradycyjny mundur tego domu, zaprowadzono go do łaźni i umyto, trzymając pod wodę tak długo aby wystarczyło na nabycie kataru.
Na ostatku już, gdy otrzymał siennik, nie obyło się też bez szturchańca, bo jakże on, Berek Haper, syn złodzieja miał przyjąć podarty worek zawierający trochę słomy i to już mocno startej, co jednak w Mokotowie nazywa się siennikiem…
Berek próbował tłumaczyć gospodarzowi, że On nie jest frajerem, i na takim sienniku spać wogóle nie myśli, za tą uwagę właśnie w odpowiedzi otrzymał sturchańca, co tak poskutkowało, że sam się nie zorientował jak i kiedy, po mokotowsku — balonem znalazł się w przeznaczonej mu celi.
Berek po wejściu do celi ciekawie począł się rozglądać po obecnych czy też nie ujrzy znajomej twarzy, była to cela duża przeznaczona dla krawców — niestety, nikogo nie znalazł, jednak w duchu pomyślał, że tutaj nie zginie…
Po chwili podszedł do niego jeden z żydków, podpierając się pod boki i z godnością zapytał.
— Skąd przyjechałeś?
— Z Grójca.
— A duży ty masz wyrok?
— Dwa lata.
— Ny… za co?
— Za kradzież? — odparł dumnie rozglądając się po obecnych, a po chwili zaś dodał.
— Ja już nie frajer i nie pierwszy raz siedzę…
Po wypowiedzeniu tego jakby świadectwa dojrzałości zwrócił się z pytaniem:
— Gdzie mam położyć rzeczy!
Na to pytanie wszyscy wybuchnęli śmiechem, a jeden z nich, który dotychczas stał spokojnie przy stole i przyglądał się grającym w domino, podszedł ku niemu wskazując palcem miejsce wolne przy samym klozecie.
— Tam bedzie twoje miejsce, dlatego właśnie, żeś nie frajer.
Berek zbladł. Więc on który w Grójcu uchodził za lepszego gościa, złodziej z pokolenia, teraz w osławionym Mokotowie ma leżeć przy baraszce? Nie!… nigdy… raczej umrzeć, niż taką hańbę znieść. — Drżąc na całem ciele krzyknął:
— Ja złodziej z krwi i kości!! Ojciec mój umarł w katordze, matka także złodziejka, wobec czego należy mi się lepsze miejsce niż przy baraszce…
Teraz wszyscy, jak było ich dwudziestu czterech, powstało z miejsc śmiejąc się z jego przemowy, która tembardziej upewniała ich, że to frajer.
Starszy celi po raz drugi pokazując mu miejsce krzyknął:
— Idź psiakrew gdzie ci mówię bo dostaniesz w nos! Pewno koniowi ukradłeś śniadanie i już teraz takiego złodzieja grasz… a do więzienia przyszedłeś boso, jak pies. Ładny mi złodziej…
Berek zrozumiał, że teraz musi za tą obelgę odpowiedzieć uderzeniem, bo inaczej naprawdę potraktują go, jak frajera, więc nie namyślając się długo, skoczył do bicia.
Obecni przyglądali się z zainteresowaniem gdy zaś zobaczyli, że starszy celi jest przegrany i dostaje trafny cios jeden za drugim, nie pozwolili im bić się dalej, a dla upewnienia się jeden z żydków krzyknął:
— Sza!… ja zaraz zobaczę czy to naprawdę złodziej — chodź no tu!
Berek podszedł do stołu, a ów żydek narysował coś ołówkiem na stole i zwrócił się do Berka z zapytaniem.
— Co to jest?
— „Pojedyńczy“.
— A to co jest?
— „Dubeltowy“.
— A to co jest?
— „Maskaz“.
— Dosyć — krzyknął jeden z przyglądających się.
— Tak — wołał drugi — to „klawisznik“[15].
Wszyscy po tem egzaminie jednogłośnie uznali, że Berek Haper jest złodziejem — „fachowcem“.
Starszy celi podszedł do niego, a podając mu rękę rzekł:
— No brachu, nie gniewaj się na mnie, ale twe zachowanie wskazywało prędzej na to, żeś jest frajerem, ale teraz, otrzymasz najlepsze miejsce — o tu przy samem oknie!…

Więzienie Karne.Ur-ke.

Rawicz, dn. 7.III. 1931 r.




  1. barasza — ustęp.
  2. draka — nowoprzybyły więzień.
  3. wacha — zupa.
  4. rozbiwka — cela tymczasowa.
  5. szopenfeldziarka — złodziejka sklepowa.
  6. zadulić — zapalić.
  7. opylić — sprzedać.
  8. skoki — buty.
  9. świnia — złoty
  10. blaty — pieniądze.
  11. klawisz — dozorca.
  12. fura siana — paczka tytuniu.
  13. klamoty — kromki chleba.
  14. odpal — dawaj
  15. klawisznik — włamywacz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.