Miasto Wiecznej Nocy/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miasto Wiecznej Nocy |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.3.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Raffles szybko wracał do zdrowia po swym upadku. Z zaciekawieniem śledził w gazetach przebieg ostatnich wydarzeń w dzielnicy chińskiej.
— Ostatnia przygoda — rzekł do swego sekretarza i przyjaciela — przyczyni się niewątpliwie do mego celu. Goddam: ci bandyci o skośnych oczach przygotowują mi pracę bardziej jeszcze ciekawą, niż opróżnienie w jasny dzień pancernej kasy Banku Angielskiego. Muszę dokonać tego, czego nie potrafiła dokonać policja amerykańska, niewiele wyżej stojąca od policji angielskiej... Muszę oswobodzić trzy dziewczyny, uprowadzone przez tych łotrów!
Popołudniu wyszedł z hotelu wraz ze swym przyjacielem i poczynił cały szereg zakupów.
W kilka godzin później w przebraniu chińskiego robotnika opuścił hotel, udając się prosto do Chińskiego Miasta.
Zamierzał odwiedzić tam herbaciarnię swego dawnego przyjaciela Szu-Wana. Adres jego ustalił w czasie swej przymusowej bezczynności.
Szu-Wan znany był dobrze mieszkańcom San-Francisko jako antykwariusz.
Raffles znał go z tych czasów, kiedy brat jego został uwięziony w Anglii za wielką aferę oszukańczą. Został skazany wówczas na dwanaście lat więzienia i na wysoką karę pieniężną. Szu-Wan, który uwielbiał swego brata, zwrócił się do Rafflesa, ofiarując mu pól milion a dolarów za uwolnienie brata. Lister odmówił, uważając karę za słuszną. Wybierając się obecnie do Szu-Wana, Lister jeszcze raz rozważał całą tę historię. Miał nadzieję, że przy jego pomocy uda mu się rozwiązać tajemnicę Podziemnego Miasta i uwolnić białe dziewczęta.
Trzeba przyznać, że Raffles był przebrany doskonale. Musiał zachować daleko idące środki ostrożności, aby nie pochwyciły go patrole policyjne. Odnalazł w końcu sklep Szu-Wana.
— Czego chcesz tutaj, psie? — zerwał się na jego widok właściciel. — Chcesz ukraść jakiś z moich bronzów? Precz stąd, przeklęty kulisie!...
— Bądźże grzeczniejszy, Szu-Wan, — odparł Raffles, podnosząc swą chińską perukę.
Chińczyk aż podskoczył z przerażenia:
— Czy mnie poznajesz? — zapytał Raffles.
Szu-Wan uderzył w dłonie i zawołał.
— Co za zaszczyt dla mnie... Co za honor! Zlituj się pan, nie karz mnie za nieprzyjemne słowa, które twój nędzny sługa ośmielił się wypowiedzieć wobec ciebie...
Stary Chińczyk ukłonił się głęboko.
— Chcę z tobą porozmawiać w tajemnicy, Szu-Wan. — rzekł lord Lister. — Czy jesteś sam?
Szu-Wan podniósł palec do ust i rzeki doskonałą angielszczyzną.
— Niechże pan idzie za mną do mego prywatnego mieszkania.
Zamknął starannie drzwi swego sklepu i skierował się w stronę małych schodów, prowadzących na pierwsze piętro.
Raffles zdziwił się na widok bezcennych mebli z bogato rzeźbionego hebanu, starych jedwabnych dywanów i artystycznych posągów z kości słoniowej. Szu-Wan musiał posiadać niezmierzone bogactwo.
Chińczyk obserwował bacznie Rafflesa. Bystremu jego oku nie uszedł wyraz zdumienia, z jakim Raffles podziwiał te przedmioty. Podziw Rafflesa świadczył o jego dobrym smaku i o dużym znawstwie.
— Wielki Mandarynie — rzekł, wszystko co tutaj widzisz, stanowi twoją własność. Więcej nawet, wszystkie bronzy z mego sklepu, połowa mego majątku będzie należała do ciebie, jeśli zechcesz zająć się sprawą uwolnienia mego brata...
Lekki uśmiech pojawił się na ustach lorda Listera.
— Szu-Wan, nie pragnę ani twego złota, ani twych dzieł sztuki. Nie wiedziałbym poprostu co mam z nimi zrobić, bo sam ich mam aż za dużo. Istnieje jednak sposób porozumienia się. Chętnie uwolnię twego brata i w tej sprawie jedynie przybyłem do San Francisko. Brat twój otrzymał dwanaście lat więzienia, z których odsiedział zaledwie rok jeden. Wszystko zależy od odpowiedzi, którą od ciebie otrzymam.
— Oddałbym krew własną za wolność mego brata.
— Chciałem tu przyjść przed trzema dniami — ciągnął dalej Raffles obojętnym tonem — przytrafiła mi się całkiem niezwykła przygoda. Przyjechałem tu specjalnie po to, aby odnaleźć pewne perfumy, które miałem kiedyś w Chinach... Mówię o Czarnych Perfumach.
— Czarne Perfumy? Przypadek rządzi wszystkim — odparł żywo Szu-Wan. Na Święto Błękitnego Miecza otrzymałem z Nankinu mały flakonik Czarnych Perfum. Jeśli w ten sposób mogę okupić wolność mego brata, daję je panu z ochotą. Oto one!
Podszedł do czarnej hebanowej komody, wysunął z niej małą szufladkę i wyjął malutki kryształowy flakonik. Przez przezroczyste ścianki widać było czarny jak atrament płyn.
— Oto Czarne Perfumy, — rzekł do siebie Raffles, spoglądając na flakonik, którego zawartość mierzyła najwyżej około dwudziestu kropel. Następnie zamknął pudełeczko i włożył je do kieszeni.
— Kiedy mam się spodziewać mego brata? — zapytał Szu-Wan, składając ręce.
— Nie tak prędko... — odparł Raffles z uśmiechem. Cena nie została jeszcze zapłacona, mój drogi przyjacielu. To zaledwie połowa.
Wyraz obawy i zdziwienia odmalował się na twarzy Chińczyka.
— Słyszałeś prawdopodobnie, Szu-Wan — rzekł Raffles, spoglądając nań surowym wzrokiem — że trzy białe kobiety zostały porwane przez twych przyjaciół z Podziemnego Miasta.
Szu-Wan podskoczył. Wargi jego zadrżały:
— Wielki Mandarynie — rzekł głosem pełnym wahania. — Jeśli żąda pan ode mnie pomocy przy uwolnieniu tych dziewcząt, nie leży to w mojej władzy. Wiem, że te trzy kobiety znajdują się w mocy kapłanów sekty Błękitnego Miecza. Miały być one zabite na ofiarę w dniu Święta. Żaden biały nie może być wówczas obecny w świątyni. Gdyby go schwytano, przypłaciłby to życiem. My sami możemy zaledwie stanąć w przedsionku świątyni. Tylko kapłani mają prawo wejść do świętego miejsca!
— Znasz chyba drogę do świątyni, Szu-Wanie?
— Znam, ponieważ często zanoszę im święte przedmioty i esencję. Dziś nawet oczekują, abym przyniósł im flakon Czarnych Perfum.
Stary Chińczyk upadł na kolana.
— Panie mój — jęknął. — Wiem, że jest pan jedynym człowiekiem mogącym uwolnić mego brata... Nie staraj się dotrzeć do świątyni Buddy! Nie wrócisz z niej żywy! Będziesz bezsilny wobec kapłanów Buddy!
Raffles uśmiechnął się wzruszając ramionami.
Strzepnął popiół ze swego papierosa:
— Nie psuj sobie tym głowy, Szu-Wan, — nie wierzę w nadprzyrodzone moce. Nie obawiam się walki człowieka z człowiekiem. Ci ludzie są dlatego potężni, że nikt nie śmie ich zaatakować.
— Życie moje należy do Wielkiego Mandaryna — rzekł. Idzie mi tylko o uwolnienie mego brata. Gotów jestem zaprowadzić pana do świątyni. Musimy o tym pomówić poważnie.
Po krótkiej rozmowie Raffles wrócił do swego hotelu. Umówił się z Szu-Wanem, że spotkają się jeszcze tej nocy.
W hotelu pokazał Charleyowi flaszeczkę perfum.
— Widzisz — rzekł — wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, aby je zdobyć. Zwykle tak w życiu bywa. Rzeczy najtrudniejsze osiągamy z łatwością, podczas gdy te, które trzymamy już w ręce, tracimy niespodziewanie.
— Co się kryje w tym flakoniku? — zapytał Charley, obserwując go w milczeniu.
— Moc potężniejsza, niż wszelkie przekleństwa Buddy — rzekł Raffles z uśmiechem — Rzecz, którą nasi biali kapłani — nasi chemicy — dopiero co odkryli. Jest to powietrze w płynie. Wierzę, że z pomocą tego środka uda mi się zwalczyć wszystkich kapłanów Buddy.
— Mówisz samymi zagadkami — rzekł Charley — Co z tym zrobisz?
— Mam zamiar wszcząć walkę z sektą Błękitnego Miecza!
Napróżno Charley starał się namówić Rafflesa, aby zabrał go ze sobą.
Raffles postanowił działać sam i zgodził się, jedynie aby Charley odprowadził go do sklepu Szu-Wana.
Syn Nieba oczekiwał jego przybycia. Gdy tylko wszedł, zamknął za nim starannie drzwi na ciężkie zasuwy. Otworzył wysoką szafę z rzeźbionego cedrowego drzewa i wyjął wspaniały strój z błękitnego jedwabiu. Prócz tego wyjął dwie koszulki z delikatnie kutych pierścieni metalowych.
— Przyda się — rzekł wskazując na nie — żaden nóż nie przebije tej siatki. Pochodzą z okresu Cesarza Tai-Fu....
Lister z zainteresowaniem przyjrzał się delikatnej, prawie pajęczej a jednak niezwykle mocnej robocie. Szu-Wan zdjął swe kimono i wciągnął na siebie koszulkę.
— A teraz niech pan spróbuje mnie zranić — rzekł wręczając Rafflesowi krótki miecz.
Istotnie, cienkie ostrze ześlizgnęło się tylko po powierzchni metalowej. Koszulka mogła stanowić również i zabezpieczenie przed kulą rewolwerową, wystrzeloną w znacznej odległości. Raffles bez słowa wciągnął na siebie koszulkę.
— Niech pan to również włoży na siebie — rzekł Szu-Wan, rozkładając na poręczy krzesła wspaniałą błękitną szatę. — Jest to strój wysokiego dostojnika. Nie wpuszczonoby nas do świątyni w żadnym innym stroju. Ten kielich z bronzu zaniesie pan w ofierze Buddzie.
Kącikiem oka spojrzał na Rafflesa, który do obydwuch kieszeni wpakował dwa potężne rewolwery.
— Hm... Będzie pan nieźle uzbrojony.
— Zawsze to lepiej, niż być wcale nieprzygotowanym do obrony — odparł Raffles, wkładając do prawej kieszeni flakonik z płynnym powietrzem.
Szu-Wan przygotował dwie maski, noszące na sobie znak Błękitnego Miecza.
— Nie wypowie pan ani jednego słowa, ani nie zdejmie pan maski przez cały czas pobytu w świątyni — rzekł Szu-Wan.
Raffles skinął głową. Dźwigając pod pachą wielką kasetę, zawierającą pachnidła dla kapłanów, Szu-Wan otworzył drzwi, prowadzące do piwnicy. Zapalił papierową latarnię, na której również widniał znak Błękitnego Miecza. Następnie zapuścił się w podziemia. Raffles poszedł jego śladem.
Dość długo posuwali się podziemnymi korytarzami zmieniając nieustannie kierunek. Raffles zauważył, że od czasu do czasu Szu-Wan nachylał swą latarnię ku ziemi.
— Czego tam szukasz? — zapytał cicho.
Chińczyk wskazał na czworokątny kamień pokryty jakimiś tajemniczymi znakami.
— Wielki Mandarynie — rzekł cichym głosem. — Bez tych liter nie znaleźlibyśmy nigdy drogi wśród czterech tysięcy korytarzy, które biegną pod Złotym Wzgórzem. Jest pan pierwszym białym, który przeniknął do wnętrza Podziemnego Miasta.
Lister pochylił się i wskazał na znak krzyża, przecięty dwiema falistymi liniami.
— Co to znaczy? — zapytał.
— Te litery wskazują na Hill Street.
— Doskonale — mruknął Tajemniczy Nieznajomy.
Spojrzał raz jeszcze na znak, chcąc go sobie dokładnie wbić w pamięć. W milczeniu posuwali się naprzód. Od czasu do czasu wymijali Chińczyków sunących równie cicho jak oni. Raffles spostrzegł, że nagie korytarze poczęły się rozszerzać. Coraz częściej mijali spore grupki przechodniów.
Szu-Wan wskazał na widniejące zdala światło.
— Zbliżamy się do Miasta Wiecznej Nocy. Spotkamy tam przewodnika, który nas zaprowadzi do świątyni Buddy. Nikt prócz kapłanów i wtajemniczonych przez nich przewodników nie zna drogi do świątyni. Droga ta pełna jest niebezpieczeństw. Ponieważ jednak mamy maski wskazujące na nasze wysokie stanowisko, zamiast zwykłych dwunastu pytań, postawią nam tylko jedno. Oczywista, że odpowiem na nie zamiast pana.
Wkroczyli na szeroką ludną ulicę miasta. Przechadzały się po niej milczące tłumy. Latarnie z przetłuszczonego papieru z wymalowanym na nich Błękitnym Mieczem lśniły z daleka. Kupcy zaofiarowywali swój towar przechodniom i nic nie odróżniało tego miasta od innych miast Państwa Środka. Skręcili w boczną uliczkę, która kończyła się ślepo stojącym w poprzek domem. W domu tym znajdowała się herbaciarnia do której weszli Raffles i Szu-Wan. W milczeniu usiedli przy stoliku. Zjawił się przed nimi kelner i bez słowa przyniósł na tacce z czarnej laki dwie filiżanki herbaty.
— Kawalerowie Świątyni — rzekł cicho do kelnera Szu-Wang.
Kelner ukłonił się i znikł. Po kilku chwilach zjawił się przed nimi jakiś starzec i podniósł rękę do góry, ruchem, który widocznie był dobrze znany Szu-Wanowi. Szu-Wan rzucił dwa dolary na stół i zaczął przygotowywać się do odejścia.