<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIV.

Miałem ośm dni do przepędzenia w Ameryce! Great-Eastern miał odpłynąć 16 Kwietnia a dnia 9 o godzinie trzeciej po południu stanąłem na ziemi Stanów Zjednoczonych. Ośm dni! Są turyści zapaleni „podróżujący umyślnie” którym prawdopodobnie czas ten wystarczyłby na zwiedzenie całej Ameryki. Nie miałem tej pretensyi. Ani nawet tej, aby zwiedzić szczegółowo Nowy-York i po tem przejrzeniu nadzwyczaj gwałtownem napisać dzieło o zwyczajach i charakterze mieszkańców Ameryki. Ale położenie, widok fizyczny Nowego-Yorku łatwy jest do obejrzenia. Nie przedstawia większej rozmaitości niż szachownica. Ulice przecinają się pod kątem prostym nazywają się avenues, jeżeli są podłużne, streets, jeżeli poprzeczne; numera porządkowe na tych rozmaitych drogach kommunikacyjnnych; jest to urządzenie bardzo praktyczne, lecz nadzwyczaj jednostajne; omnibusy amerykańskie przebiegają wszystkie avenues. Kto poznał jednę część Nowego-Yorku, zna całe wielkie miasto, wyjąwszy chyba tę gmatwaninę ulic i uliczek, w końcu południowym, gdzie zamieszkała ludność handlująca. Nowy-York, jestto kawał ziemi w kształcie cypla, i cały jej ruch znajduje się na końcu tego cypla. Z każdej strony rozwija się Hudson i rzeka Wschodnia, dwie prawdziwe odnogi morskie zapełnione statkami których ferryboats[1] łączą miasto po prawej stronie z Brooklyn, po lewej z brzegami New-Yersey. Jedna tylko arteryja przerywa systematyczne nagromadzenie cyrkułów Nowego-Yorku, i rozprowadza w nim życie. Jest to stara Broadway, Straand Londyński, bulwar Montmatre paryzki; prawie nie do przebycia w swej części niższej, gdzie tłumy napływają, a wczęści wyższej prawie pusta; jedyna ulica, na której chałupy i pałace marmurowe dotykają się; prawdziwa rzeka fiakrów, omnibusów, wozów, kar do ciężarów i t. p. Broadway — to Nowy-York, i tam z doktorem Pitferge’m chodziliśmy aż do wieczora. Po obiedzie w hotelu Fifth-Avenue gdzie nam z uroczystością podano potrawy lilipuckie na półmiskach jak dla lalek; miałem dzień zakończyć w teatrze Barnum’a. Grali dramat, który ściągał tłumy: New-York’s-Streets.[2] W czwartym akcie był pożar i prawdziwa pompa parowa, przy której pracowali prawdziwi strażacy. Stąd to pochodziło „great attraction.” Nazajutrz rano doktór pobiegł za swemi interesami. Mieliśmy się zejść w hotelu o godzinie drugiej. Poszedłem, Liberty street[3] N. 51, na pocztę, dla odebrania listów, które tam na mnie czekały, później na Bowling-Green, 2. na dole Broodway do konsula Francuskiego, p. barona Gauldr’ee Boilleau, który mię przyjął bardzo grzecznie, potem do domu Hoffmana gdzie miałem podnieść pewną sumę, a w końcu pod numer 25 trzydziestej szóstej ulicy do pani R... siostry Fabijana, do któréj miałem adres. Żądny byłem wiadomości o Ellen’ie i o moich obydwu przyjaciołach. Tam się dowiedziałem, że pani R..., Fabijan i Corsican wyjechali z Nowego-Yorku z porady lekarzy, i wywieźli młodą kobietę, gdyż świeże powietrze i spokój wiejski, miały korzystnie wpłynąć na jej zdrowie. Słówko od kapitana uprzedzało mnie o tym niespodziewanym wyjeździe. Poczciwy kapitan przychodził do hotelu Fifth-Avenue ale się ze mną nie spotkał. Gdzie on i jego przyjaciele wyjechali, opuszczając Nowy-York? Trochę wprost siebie do pierwszego jakiego pięknego położenia, któreby podobało się Ellen’ie; tam mieli zabawić dopóty póki czas skutkować będzie. Corsican miał mię o wszystkiem zawiadamiać mając nadzieję że nie odjadę nie uścisnąwszy ich wszystkich po raz ostatni. Tak zapewne, chociażby tylko na kilka godzin byłbym szczęśliwy, gdybym zobaczył Ellenę, Fabijanu i kapitana Corsicana! Lecz, to już taka strona podróży: śpiesząc się tak jak ja, kiedy oni odjechali, ja odjeżdżać miałem każden w swoją stronę, nie można było mieć nadziei zobaczenia się. O godzinie drugiej byłem zpowrotem w hotelu. Zastałem doktora w „bar-room”[4] zapełnionym jak giełda lub targ, w prawdziwej sali publicznej, gdzie się łączą przechodzący i podróżni, gdzie wszystko znajdują bezpłatnie, wodę z lodem, ciastka i chester (ser).
— No i cóż doktorze, — zapytałem. — kiedyż jedziemy?
— Dziś wieczór, o szóstej.
— Popłyniemy Rail-Roadem Hudsonskim?
— Nie, Saint-Johnem, parostatkiem znakomitym, drugim światem, Great-Eastern’em na rzece, jedną z tych cudownych machin do przenoszenia, które skaczą z dobréj woli. Wolałbym panu pokazać Hudson w dzień, lecz Saint-John pływa tylko w nocy. Jutro o 5-éj z rana będziemy w Albany. O 6-éj weźmiemy New-York central rail-road[5], a wieczorem zjemy kolacyję w Niagara-Falls.
Nie opierałem się programowi doktora. Przyjąłem go z zamkniętemi oczyma. Na maszynie do podnoszenia, urządzonéj w hotelu dostaliśmy się do swoich pokojów, a w kilka minut tąż samą drogą spuściliśmy się ze swemi workami podróżnemi. Fiakr za dwadzieścia franków odwiózł nas w kwadrans do portu w zatoce Hudson, przy którym Saint-John okrywał się już dużemi kłębami dymu.





  1. Łódki żelazne.
  2. Ulica Nowego-Yorku.
  3. Ulica Molno'ni. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku; powinno być — Ulica Wolności.
  4. Pokój — sklep.
  5. Centralną koléj żelazną Nowego-Yorku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.