Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga III/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIĘGA III.

I. Zaprzątniony jedynie nadzieją kiedyżkolwiek widzenia ojczyzny, odmianą sytuacyi ukontentowany, zapomniałem o teraźniejszem aktualnem niebezpieczeństwie. Wiatr pomyślny pędził moję łódkę; ja zamyślony siedziałem w niej spokojnie. Po dość długiej chwili, gdym się za siebie obejrzał, a brzegi wyspy Nipu w oddaleniu niknąć poczynały, dopiero niby ze snu obudzony, postrzegłem zuchwałość postępku mojego. Żal postradanego towarzystwa poczciwych ludzi opanował serce moje; łzy obfite, tym prawdziwsze, ile bez świadków, były hołdem powinnym ich cnocie, dowodem wdzięczności za tyle dobrodziejstw wyświadczonych.
Gdyby te sentymenta mogły były przewyższyć płochą nadzieję zobaczenia ojczyzny, byłbym się zapewne nazad wrócił; ale w tej sprzeczce przeciwnych passyj, przezwyciężyła, nie tak może miłość ojczyzny, jak wdzięk nowości. Zniknął widok opuszczonego kraju zupełnie, a z nim chęć powrotu. Sam jeden pan, sternik i majtek okrętu mego, ku wieczorowi dopiero posiliłem się nieco, a gdy nieznacznie sen miły zamykać począł znużone powieki, poruczyłem się losowi, a bardziej opatrzności bozkiej, nie opuszczającej tych, którzy w niej ufność swoję pokładają.
Gdym pierwszy raz nazajutrz oczy otworzył, już słońce zmierzało ku połowie swojego biegu. Patrzyłem na wszystkie strony, jeżeli gdzie brzegu, albo płynącego okrętu nieobaczę, ale usiłowania moje były nadaremne. Perspektywy, z których jednę byłem cóżkolwiek naprawił, nic mi nie reprezentowały w najdalszej odległości, nad smutno jednostajny widok morza. Drugi ten dzień żeglugi przy dobrym wietrze, oszczędzał mi pracy; ale natychmiast snuły się nieustannie myśli niektóre pocieszne, daleko jednak więcej było żałośnych i trwożliwych. Przeszedł pierwszy impet porywczej chęci oglądania ojczyzny, a żal coraz się większy wznawiał porzuconych mieszkańców wyspy Nipu.
Przez dni ośm płynąłem gdzie mnie wiatry niosły, dziewiątego widząc, że już znacznie prowiantów ubyło, i woda zaczynała się psuć, zostawałem w ustawicznej niespokojności, upatrując co moment brzegu, lub okrętu. Gdy już dzień jedenasty przyszedł, postrzegłem w sobie znaczne opadnienie z sił, których i szczupły i nadpsuty prowiant krzepić nie mógł. Przystąpiły zatem myśli pełne rozpaczy; radzące uniknąć długiej męczarni odważną rezolucyą. Ale ten sam nadziei promyk, toż samo dzielne do serca słowo, które wstrzymało rękę po rozbiciu okrętu, zbawiennem religji światłem rozpędziło mgłę zaślepienia mojego. Gdy noc nastąpiła, chociażem się silił do snu, niespokojność wewnętrzna nie pozwoliła mi spocząć. Czekałem z największą niecierpliwością dnia; przyszedł ten, który miał życie moje dokończyć.
Wschód słońca każdemu stworzeniu miły, mnie był przyczyną żalu; płakać począłem rzewnie nad tym miłym, ale już ostatnim życia mojego widokiem. Prowiantów tyle tylko było, ile na ten dzień wystarczyć mogło; i lubo mógłbym, co dożycia, kilka dni jeszcze bez posiłku przetrwać, osłabienie zupełne nie dawało mi nadziei doczekać dnia jutrzejszego. Póki jednak sił stawało, ostatnich dobyłem na zawieszenie u wierzchu masztu wielkiej sztuki białego płótna z owego rozbitego okrętu zachowanej, w tej nadziei, iż może ów znak postrzeże jaki przejeżdżający okręt, i mnie zemdlonego z tej toni wydźwignie. Sam zaś nie mogąc się już na nogach utrzymać, położyłem się wśród czółna, oczekiwając ostatniego losu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.