Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


X. Zostawiony sam w tem okropnem miejscu, czekałem z bojaźnią dalszych wyroków losu. Wtem drzwi się otworzyły z trzaskiem, i wszedł w czarnym płaszczu człowiek jeszcze wyższy, jeszcze suchszy, jeszcze bladszy od mego strażnika; za nim także w czarnych płaszczach szło czterech: na końcu musiał iść pisarz, miał bowiem u pasa wiszący kałamarz i w ręku papiery.
Zasiedli miejsce około stołu, a najpierwszy, który na krześle usiadł, kazał mi się przybliżyć, klęknąć, oczy spuścić, rękę podnieść. Uczyniłem, co kazał: dyktował zatem formularz przysięgi, jako wiernie, szczerze, dokładnie, dostatecznie, należycie i przyzwoicie odpowiadać będę na zadawane mi pytania.
Było ich bardzo wiele. Najpierwsze: z którego kraju jestem, i jak się zowię? Chcąc rzetelną prawdę powiedzieć, przyznałem się, żem zmyślone nazwisko nosił, moje zaś prawdziwe Doświadczyński. Nieprzyzwyczajony do naszych nazwisk pisarz, za piątym aż razem wpisał, i w akta ingrossować potrafił moje przezwisko, a i to jeszcze musiałem je sylabami dyktować. Insze pytania ściągały się do wszystkich spraw życia mojego, a gdy przyszło do dyskursów u stołu, w austeryi miasta Kadyx powtarzanych, uważałem, iż sędziowie powiększali atencyą, i najdokładniejszą chcieli mieć informacyą.
Gdy przyszło czynić wzmiankę o mojej wyspie, zacząłem szeroce opisywać obyczaje, rząd, sposób życia, myślenia, obywatelów Nipu; ich przymioty, ich cnoty zacząłem wysławiać, opłakując nieszczęście moje, żem się od tak wiernego towarzystwa oddalił. Zrazu słuchali mnie pilnie, a gdym prawie był na połowie najżywszego opisu, ów poważny sędzia, zapomniawszy wspaniałoponurej reprezentacyi swojej, wielkim głosem tak się śmiać począł, iż ledwo z krzesła nie zleciał; dopomogli mu szczerze jego assessorowie, jam oniemiał.
Wtem jeden wstawszy z miejsca swego, i ledwo mogąc iść od śmiechu, wziął mnie za rękę, wypchnął z izby, i drzwi za sobą zamknął. Jeszcze więcej, jak przez pól godziny, trwał ten śmiech dla mnie niepojęty. Zadzwoniono w izbie; przyszedł do nich mój strażnik, a odebrawszy, jakem się domyślał, instrukcyą, co miał zemną czynić, sprowadził mnie ze schodów do inszej izby. Tam wsadzono mnie na ręce pęta; przyszedł wkrótce cerulik, i naprzód ostrzygł włosy, potem głowę zupełnie ogolił.
Zpoczątku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, po tej ostatniej ceremonji poznałem, iż byłem osądzony za szalonego. Zaszedł wóz nie bawiąc: natrząsnąwszy trochę słomy, wsadzono mnie nań, i tym sposobem zajechałem do szpitala głupich. Musiano powiedzieć starszemu, że nie byłem z rodzaju głupich szkodliwych, bo mi zaraz na pierwszym wstępie pęta z rąk zdjęto, osadzono w kącie, bardziej do klatki, niż izby, podobnym. Bałem się zwyczajnej, jakem słyszał, przy takowem wejściu, ceremonji; ale na moje szczęście nie było tego zwyczaju w Sewilli, żeby plagi na przywitaniu dawać.
Przyniesiono mi na kolacyą ryżu trochę, suchar, i dzbanek wody. Przyuczony już do tych przysmaków, jadłem smaczno; gdy noc przyszła położyłem się na słomie. Nowa postać sytuacyi mojej, długo nie dała mi oczu zmrużyć; przyzwyczajony jednak do nieszczęścia, nie wpadałem w rozpacz: owszem zdało mi się to, czego doświadczałem, ulżeniem sytuacyi przeszłej. Niepodobna, mówiłem sam sobie, żeby tutejsi starsi, urzędnicy, lekarze, nie mieli kiedyżkolwiek poznać tego, żem ja nie szalony; gdy zaś poznają, odzyskam wolność.
Że zaś powieść o Nipuanach uczyniła mnie szalonym, a bardziej podobno jeszcze maxymy od nich powzięte; uczyniłem przeto mocne u siebie postanowienie, jeżeli nie tak żyć, przynajmniej tak gadać, jak i drudzy. W Nipu gadałem i myślałem po europejsku, osądzili mnie za dzikiego: w Europie chciałem po nipuańsku sobie poczynać, zostałem szalonym. Ta reflexya, stawiając mi przed oczy osobliwość losu mojego, wprowadziła mnie nieznacznie w dobry humor; ledwom mógł nakoniec śmiech przezwyciężyć, patrząc się na moję ogoloną głowę, i miejsce, gdzie mnie nauki owego dobrego mistrza Xaoo osadziły.
Nazajutrz rano przyniesiono mi naczynie pierza, i pęk wełny do czesania; oddawca pokazał mi dość wyraźnym giestem, iż lenistwo w tym domu karzą. Odbyłem tego dnia i następujących pracę, łatwą do wykonania. Nawiedzali mnie i moich kompanów miłosierni ludzie: jałmużną ich opatrywałem nieodbite potrzeby, i łagodziłem niekiedy surowość nieobyczajnych dozorców naszych.
Kapelan miejsca tego, staruszek przystojny, cieszył mnie częstokroć w utrapieniu, alem go przeprzeć nie mógł nigdy w tym punkcie, żem nie był szalonym. Prawił mi exorty o dopuszczeniu bożem, o rezygnacyi, jaką mieć powinien ten, który rozum z dopuszczenia bożego stracił; jako moje niedowiarstwo, największym jest znakiem szaleństwa; jako nakoniec większym był dowodem mojego głupstwa wyrok starszych, niż wszystkie, którem tylko mógł dać, przeciwne próby. Tak zaś to mówił z serca, iż możeby był i wyperswadował drugiemu szaleństwo. Widząc, że go żadnym sposobem racyami mojemi nie skonwinkuję, prosiłem, żeby przyprowadzono doktora, któryby wyexaminowawszy wszystko należycie, dał sąd o mojej sytuacyi.
Przyszedł człowiek letni, w wielkiej peruce, w wielkim kapeluszu, w wielkim płaszczu, z wielkiemi na nosie okularami; wziął mnie za rękę, probował pulsu, spojrzał dwa razy w oczy, ruszył potem głową kilka razy, oczy zamknął: w tym stanie przetrwawszy może dwie minuty, obrócił się do starszego, rzekł poważnie: szalony, i z izby wyszedł. Ten wyrok w taką mnie złość wprawił, iż byłbym owego doktora dognał i ukarał, gdybym się nie bał przez tęż samę akcyą potwierdzenia zdania jego.
Siedziałem spokojnie kilka niedziel po tym przypadku, gdy razu jednego postrzegłem, iż cudzoziemcy na oglądanie szpitala naszego przyszli. Niech każdy imaginuje sobie, jaka radość wskroś przeniknęła serce moje, gdym postrzegł Margrabiego de Vennes. Padłem mu do nóg, on stanął, jak martwy, a podniosłszy mnie z ziemi, gdy się dowiedział o moich przypadkach, pobiegł natychmiast do najwyższego rządcy, i we dwie godziny powróciwszy z rozkazem uwolnienia, do stancyi mnie swojej zaprowadził.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.