[54]LVIII*.
FRASUNEK.
Nigdy takowych mąk nie ucierpiało,
Jeśliże było serce, co pałało
Płomieniem wściekłem dla możnej Junony,
Władającego gromem pana żony,
Jakież nieszczęsne serce me używa.
Fortunna miłość, co z nadzieją bywa!
Ale piekielne ciężkości przechodzi,
Gdy z nią wątpliwość bojaźliwa chodzi.
Cóż ja mam czynić, w taką miłość wdany?
Kto tak szkodliwe może zleczyć rany,
Gdy o nich nie wie ten, co zleczyć może?
Lecz, aczby wiedział, snadźci nie pomoże.
Nie wierzę temu, w tak ciele nadobnem
I ku przedniejszem aniołom podobnem
By się okrutność sroga znaleźć miała:
Łaskawe duchy śle Bóg w piękne ciała.
Komuż to kiedy, iż go miłowano,
Wadziło? Komuż za miłość łajano?
I mnie też nie to szkodzi, że miłuję,
Ale iż taję miłość moję, czuję.
By mi wątpienie płoche dozwoliło
Oznajmić, wierzę, że by odmieniło
[55]
Twarz swą nieszczęście: tak mi tamte tuszą
Sprawy, wdzięczności pełne, co mie suszą.
Próżno nadzieję przywabić się kusi
Tem rozważaniem: już widzę, że musi
Iść na wytrwaną[1] z ciężkościami temi.
Wszak trudne rzeczy bywają łacwemi,
Gdy[2] szczęście raczy. Albo tedy moje
Serce milczeniem zwalczy niepokoje,
Albo, jak działo, prochem przesadzone,
Tak ono żalem będzie rozrzucone[3].