Mikromegas/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mikromegas |
Podtytuł | Historya filozoficzna |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Micromégas |
Podtytuł oryginalny | Histoire philosophique |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wypocząwszy jakiś czas, zjedli na śniadanie dwie góry, które służba przyrządziła im dość smakowicie. Następnie, próbowali rozejrzeć się w nowej krainie. Zrazu, ruszyli z północy ku południowi. Zwyczajny krok mieszkańca Syryusza i jego ludzi wynosił około trzydziestu tysięcy stóp królewskich; karzełek z Saturna, liczący ledwie tysiąc sążni, człapał zdaleka zdyszany; na jeden krok tamtego, trzeba mu było robić dwanaście. Wyobraźcie sobie (jeżeli wolno uczynić takie porównanie) małego pinczerka, któryby biegł w tropy kapitana gwardyi króla pruskiego.
Idąc tak sobie dość żwawo, cudzoziemcy obeszli ziemię dokoła w trzydzieści sześć godzin; słońce, lub raczej ziemia, uskutecznia poprawdzie tę podróż w jeden dzień; ale trzeba mieć na względzie, iż o wiele lżej jest wędrować kiedy się kto kręci dokoła osi, niż kiedy idzie na własnych nogach. I oto wrócili skąd przyszli, obejrzawszy sadzawkę, ledwie dostrzegalną dla nich, która nazywa się morzem Śródziemnem, oraz stawek, który, pod mianem wielkiego Oceanu, oblewa całe kretowisko. Karzełkowi woda dochodziła najwyżej do pół łydki, tamten zaś ledwie zmaczał sobie pięty. Tak wędrując, robili co mogli aby zbadać czy ów glob jest zamieszkały czy nie. Schylali się, kładli na ziemi, obmacywali wszystko; ale, ponieważ oczy ich i ręce nie były dostosowane do istotek jakie tu pełzają, nie odebrali najmniejszego wrażenia któreby pozwoliło się domyślać, że my i nasi współbracia, mieszkańcy tego globu, mamy zaszczyt istnieć.
Karzełek, który wydawał niekiedy sąd nieco pospieszny, rozstrzygnął zrazu, że niema na Ziemi żadnej żyjącej istoty. Pierwszym jego argumentem było iż nikogo nie widzi. Mikromegas dał mu grzecznie uczuć, że takie rozumowanie jest dość wadliwe: „Toć, rzekł, nie widzisz swojemi małemi oczkami niektórych gwiazd pięćdziesiątej wielkości, które ja spostrzegam bardzo wyraźnie; czy wnosisz stąd że te gwiazdy nie istnieją? — Ależ, rzekł karzełek, macałem dobrze. — Może, odparł tamten, źle czułeś. — Ale bo, rzekł karzeł, ten glob jest tak źle zbudowany: coś tak nieregularnego, takiej jakiejś pociesznej formy! Wszystko wydaje się tu chaotyczne: widzisz te małe strumyki, z których żaden nie biegnie prosto; te stawy, które nie są ani okrągłe, ani czworoboczne, ani owalne, ani żadnej regularnej postaci; te małe ostre ziarna, jakiemi kula ta jest najeżona i które pokaleczyły mi nogi? (Miał na myśli góry.) A czy uważałeś kształt tego całego globu: jaki płaski na biegunach, jak niezdarnie kręci się dokoła słońca, w ten sposób iż klimat na biegunach z konieczności jest jałowy? Doprawdy, jeżeli myślę że tutaj nie mieszka nikt żywy, to dlatego iż zdaje mi się, że istoty obdarzone zdrowym rozsądkiem nie chciałyby tu mieszkać. — Cóż stąd! rzekł Mikromegas, bo też może ci, co tu mieszkają, nie odznaczają się zbytnią dozą zdrowego rozsądku. Ale, ostatecznie, można przypuszczać, że to wszystko nie istnieje nadaremno. Wszystko, powiadasz, wydaje ci się tu nieregularne, dlatego, że na Saturnie i na Jowiszu wszystko wyciągnięte jest pod sznurek. Ha! może dla tej właśnie przyczyny widzimy tutaj nieco zamięszania. Czy nie mówiłem ci, iż, w ciągu mych podróży, zawsze zauważyłem rozmaitość?“ Mieszkaniec Saturna znalazł argumenty przeciw wszystkim tym racyom. Dysputa ciągnęłaby się bez końca, gdyby, na szczęście, zapalając się w rozmowie, Mikromegas nie był zerwał nitki u swego dyamentowego naszyjnika. Dyamenty rozsypały się; były to ładne małe karaciki, dość nierówne, z których największe ważyły po czterysta funtów, namniejsze zaś pięćdziesiąt. Karzeł zebrał kilka z nich; spostrzegł, zbliżając je do oczu, iż, dzięki sposobowi oszlifowania, dyamenty te stanowią doskonałe mikroskopy. Ujął tedy taki mikroskop o stu sześćdziesięciu stopach średnicy i przyłożył do oka; Mikromegas wyszukał inny, o średnicy dwóch tysięcy pięciuset stóp. Szkła były wyborne, ale zrazu nie dostrzeżono nic przy ich pomocy: trzeba było je nastawić. Wreszcie, mieszkaniec Saturna ujrzał coś ledwie dostrzegalnego, poruszającego się wśród wód Bałtyckiego morza: był to wieloryb. Podjął go bardzo zręcznie małym palcem i, kładąc na paznokciu kciuka, pokazał Syryjczykowi, który znowuż zaczął się śmiać, tak go zabawiły maleńkie rozmiary mieszkańców naszego globu. Saturnijczyk, przekonany wreszcie iż ziemia nasza jest zamieszkała, osądził bardzo rychło iż zamieszkują ją same wieloryby; że zaś miał wielką skłonność do dociekania, silił się odgadnąć, skąd taki atom może czerpać swój początek, ruch, i czy ma jaką zdolność pojmowania, wolę, swobodę. Mikromegas znalazł się w wielkim kłopocie; obejrzał zwierzątko z wielką cierpliwością, rezultatem zaś jego badań było, iż niesposób przypuszczać, aby w tej okruszynie mogła się zmieścić dusza. Obaj podróżni skłaniali się tedy do myśli iż mieszkanie nasze nie jest ożywione duchem; wtem, nagle, przy pomocy mikroskopu, ujrzeli coś równie wielkiego jak wieloryb, żeglującego po morzu Bałtyckiem. Wiadomo, iż, w tym właśnie czasie, garstka filozofów[1] wracała ze strefy polarnej, dokąd udali się aby poczynić spostrzeżenia, dotychczas niedostępne dla nikogo. Gazety doniosły, iż statek ich rozbił się na wybrzeżach Bothnii, i że z wielką trudnością zdołali się ocalić; ale nikt na tym świecie nie wie nigdy co się kryje poza każdą sprawą. Opowiem poprostu, jak rzecz się miała, nie dodając nic z fantazyi; co jest nielada wysiłkiem dla historyka.
- ↑ Maupertuis, Clairaut, Camus i Le Monnier, geometrzy i astronomowie, którzy w 1736 udali się do Tornea Laponii mierzyć stopień południka.