Mikromegas/Całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Mikromegas |
Podtytuł | Historya filozoficzna |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Micromégas |
Podtytuł oryginalny | Histoire philosophique |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Na jednej z planet kręcących się dokoła gwiazdy imieniem Syryusz, żył pewien młody człowiek, bardzo rozgarnięty, którego miałem zaszczyt poznać w czasie ostatniej podróży jaką podjął na nasze mrowisko. Nazywał się Mikromegas, które to imię bardzo jest właściwe dla wszystkich wielkości. Miał ośm mil wysokości; przez ośm mil, rozumiem dwadzieści cztery tysiące kroków geometrycznych, po pięć stóp każdy.
Ten i ów z geometrów, ludzi niezwykle użytecznych ludzkości, weźmie natychmiast pióro do ręki, i wykryje, iż, skoro p. Mikromegas, mieszkaniec sfery Syryusza, liczy, od głowy do nóg, dwadzieścia cztery tysiące kroków, co czyni sto dwadzieścia tysięcy stóp królewskich, my zaś, mieszkańcy ziemi, liczymy tylko pięć stóp, a nasza ziemia ma dziesięć tysięcy mil obwodu, znajdzie, powiadam, iż glob, który go wydał, musi bezwarunkowo posiadać ściśle dwadzieścia jeden milionów sześćset tysięcy razy większy obwód, niż nasza mała ziemia. Nic prostszego i bardziej pospolitego w naturze. Państwa niektórych mocarzy Niemiec lub Włoch, które można obejść w ciągu pół godziny, w porównaniu z cesarstwem tureckiem, moskiewskiem lub chińskiem są jedynie bardzo słabym obrazem zdumiewających różnic, jakie natura stworzyła między istotami.
Skoro postać Jego Ekscelencyi posiadała wzmiankowaną przezemnie wysokość, wszyscy rzeźbiarze i malarze zgodzą się bez trudności, że mógł on mieć w pasie jakie pięćdziesiąt tysięcy stóp obwodu; co stanowi proporcyę nader przyzwoitą. Ponieważ długość nosa wynosiła trzecią część pięknej twarzy, twarz zaś stanowiła siódmą część wzrostu pięknego ciała, trzeba się zgodzić, że nos Syryjczyka liczył sześć tysięcy trzysta trzydzieści trzy stóp królewskich z ułamkiem; co było do udowodnienia.
Co do umysłu, jest to jeden z najbardziej oświeconych jakie znałem; wie mnóstwo rzeczy; wynalazł też sam niejedno. Nie miał jeszcze dwustupięćdziesięciu lat i studyował, wedle zwyczaju, w najsłynniejszem kolegium jezuickiem swej planety, kiedy, siłą swego umysłu, odgadł więcej niż pięćdziesiąt twierdzeń Euklida, czyli o ośmnaście więcej niż Błażej Paskal[2], który, rozwiązawszy ich, wśród zabawy, trzydzieści dwa, został później dość średnim geometrą a bardzo lichym metafizykiem. Mając około czterystu pięćdziesięciu lat, na schyłku dziecięctwa, bawił się sekcyonowaniem owych drobniutkich owadów, które nie mają ani stu stóp średnicy i umykają się zwyczajnym mikroskopom. Napisał o tem nader ciekawą książkę, która ściągnęła nań nieco kłopotów. Mufti tego kraju[3], wielki wścibski i również wielki nieuk, znalazł w jego dziele twierdzenia podejrzane, nieprawomyślne, zuchwałe, heretyckie, cuchnące herezyą, i zaczął go prześladować. Chodziło mianowicie o to, czy zasadnicza istota pcheł na Syryuszu jest tej samej natury co ślimaków. Mikromegas bronił się z wielką ciętością; przeciągnął na swoją stronę kobiety: proces trwał dwieście dwadzieścia lat. Wreszcie, mufti uzyskał wyrok potępiający książkę z ust uczonych mężów w prawie którzy jej nie czytali; autor otrzymał rozkaz nie pojawiania się na dworze przez przeciąg ośmiuset lat.
Wygnanie z dworu, który roił się od intryg i małostek, nie zmartwiło go nadto. Ułożył bardzo ucieszną piosnkę na muftiego, co było temu dygnitarzowi dość obojętne; poczem, puścił się w podróż od planety do planety, aby wykształcić umysł i serce, jak to powiadają. Ci, którzy podróżują jedynie w karyolce pocztowej lub berlince, będą niewątpliwie zdumieni ekwipażami owych planet; my ludzie bowiem, na naszej kupce gliny, nie wyobrażamy sobie nic poza naszymi zwyczajami. Podróżnik ów znał doskonale prawa ciążenia, i wszystkie siły przyciągające i odpychające. Posługiwał się niemi tak zręcznie; iż, to przy pomocy słonecznego promienia, to za pośrednictwem komety, wędrował; wraz ze swą kompanią, od globu do globu, jak ptak buja z gałęzi na gałąź. Przebiegł, w krótkim czasie, drogę mleczną; zmuszony jestem wyznać, iż nie widział zgoła, poprzez gwiazdy jakiemi jest usiana, owego pięknego empiryjskiego nieba, które znakomity wikary Derham[4] ujrzał, jak się chlubi, na końcu swej lunety. To nie znaczy, bym twierdził, iż p. Derham źle widział, niech mnie Bóg zachowa! ale, ostatecznie, Mikromegas był na miejscu, jestto dobry obserwator, słowem, nie chcę się sprzeciwiać nikomu. Mikromegas, zasterowawszy umiejętnie, dostał się na Saturna. Mimo iż przyzwyczajony do oglądania nowych rzeczy, w pierwszej chwili, widząc małość globu i jego mieszkańców, nie mógł się wstrzymać od uśmiechu wyższości, jaki wymyka się niekiedy nawet najroztropniejszym. Ostatecznie bowiem, Saturn jest ledwie dziewięćset razy większy od ziemi, a obywatele tego kraju są to karły, mające ledwie tysiąc łokci wzrostu, lub coś koło tego. Zrazu, przybysz pożartował sobie z tego ze swoją świtą, tak mniejwięcej, jak muzyk włoski, przybywszy do Francyi, podśmiechuje się z muzyki Lulliego. Ale, ponieważ Syryjczyk miał nieco oleju w głowie, zrozumiał rychło, iż osoba obdarzona myślą może nie być śmieszną, mimo że ma tylko sześć tysięcy stóp wysokości. Napełniwszy z początku mieszkańców Saturna przestrachem i zdumieniem, zżył się stopniowo z nimi. Zawarł ścisłą przyjaźń z sekretarzem akademii Saturna, człowiekiem nader światłym, który, poprawdzie, nic nie wynalazł, ale zdawał bardzo dobrze sprawę z wynalazków drugich i z niejakim talentem uprawiał małe wierszyki i duże rachunki. Przytoczę tu, ku zadowoleniu czytelników, osobliwą rozmowę, jaką, jednego dnia, Mikromegas odbył z panem sekretarzem.
Skoro Jego Ekscelencya położyła się, sekretarz zaś zbliżył się do jej twarzy, Mikromegas rzekł: „Trzeba przyznać, że natura jest bardzo różnorodna. — Tak, rzekł Saturnijczyk, natura jest niby klomb, którego kwiaty... — Ech, przerwał tamten, daj pokój swoim klombom. — Jest, podjął sekretarz, niby wieniec blondynek i brunetek, których stroje... — Ech, co tu mają do rzeczy jakieś brunetki? rzekł tamten. — Jest zatem niby galerya malowideł, których rysy... — Ech, nie, rzekł podróżny; jeszcze raz, natura jest jak natura[5]. Poco tu szukać porównań? — Aby pana zabawić, rzekł sekretarz. — Ja nie chcę aby mnie bawiono, odparł podróżny; chcę aby mnie pouczano. Na początek, powiedz mi, ile na twoim glebie ludzie mają zmysłów? — Siedmdziesiąt dwa, odparł akademik; i wciąż uskarżamy się że mamy ich tak mało. Wyobraźnia wybiega poza nasze potrzeby; uważamy, że, przy naszych siedmdziesięciu dwu zmysłach, naszym pierścieniu, naszych pięciu księżycach, jesteśmy zbyt ograniczeni; mimo całej żądzy poznania i dość znacznej liczby namiętności jakie wypływają z naszych siedmdziesięciu dwóch zmysłów, mamy poddostatkiem czasu aby się nudzić. — Bardzo temu wierzę, rzekł Mikromegas; my bowiem, na naszym globie, mamy blizko tysiąc zmysłów; a mimo to, pozostaje nam jakieś mgliste pragnienie, jakiś nieokreślony niepokój, który ostrzega nas bez ustanku że jesteśmy niczem i że istnieją stworzenia o wiele doskonalsze. Podróżowałem nieco; widziałem śmiertelników o wiele niższych od nas; widziałem znacznie wyższych: ale nie widziałem takich, którzyby nie mieli więcej pragnień niż prawdziwych potrzeb, a więcej potrzeb niż zadowolenia. Dotrę może kiedyś do kraju gdzie nie brak jest niczego; ale, aż dotąd, nikt nie udzielił mi pewnych wiadomości o tym kraju“. Zaczem, Saturnin i Syryjczyk, zapuścili się w głębokie konjunktury; ale, po wielu bardzo przemyślnych i bardzo niepewnych rozumowaniach, trzeba było wrócić do faktów. „Jak długo żyjecie? spytał Syryjczyk. — Ach, bardzo krótko, odparł człowieczek z Saturna. — To tak jak my, rzekł Syryjczyk: zawsze skarżymy się, że krótko. Musi to być widocznie powszechne prawo natury. — Niestety! odparł Saturnijczyk, żyjemy, w przecięciu, ledwie pięćset wielkich rewolucyj słońca. (To wynosi mniejwięcej piętnaście tysięcy lat, wedle naszej rachuby.) Sam widzisz: toć to znaczy umrzeć prawie w tejże samej chwili w której się rodzi. Istnienie nasze jest punkcikiem, trwanie chwilą, glob atomem. Ledwie się człowiek zaczął uczyć potrosze, a już przychodzi śmierć, nim krztę zdobył doświadczenia. Co do mnie, nie śmiem czynić żadnych planów; czuję się niby kropla wody w oceanie. Wstyd mi, zwłaszcza wobec pana, tej komicznej roli, jaką odgrywam we wszechświecie“.
Mikromegas odparł: „Gdybyś nie był filozofem, lękałbym się zasmucić cię, pouczając iż życie nasze jest siedmset razy dłuższe niż wasze; ale wiesz aż nadto dobrze, że, kiedy trzeba oddać ciało żywiołom, i ożywić naturę pod inną postacią (co nazywa się śmiercią), kiedy nadejdzie ta chwila metamorfozy, wówczas wychodzi zupełnie na jedno, czy się żyło wieczność czy jeden dzień. Byłem w krajach, gdzie mieszkańcy żyją tysiąc razy dłużej niż u nas, i zauważyłem że jeszcze szemrają. Ale wszędzie też zdarzają się ludzie obdarzeni zdrowym rozumem, którzy umieją pogodzić się z losem i czuć wdzięczność dla Twórcy wszechrzeczy. Rozsypał on w tym świecie bezmiar rozmaitości, kryjący zarazem wprost cudowną jednolitość. Naprzykład, wszystkie istoty myślące różnią się od siebie, a wszystkie podobne są, w gruncie, przez dar myśli i pragnień. Materya rozpościera się wszędzie; ale posiada na każdym globie odmienne właściwości. Ile liczycie tych różnorodnych własności w waszej materyi? — Jeżeli mówisz o własnościach, rzekł mieszkaniec Saturna, o których mniemamy iż świat nie mógłby istnieć bez nich takim jak jest, liczymy ich trzysta, jak rozciągłość, nieprzenikliwość, ruch, ciążenie, podzielność, i inne. — Widocznie, odparł podróżny, ta skromna liczba wystarcza celom, do jakich Stwórca przeznaczył waszą małą siedzibę. Podziwiam we wszystkiem jego mądrość; wszędzie widzę różnice, ale wszędzie także proporcye. Wasz glob jest mały, mieszkańcy również, macie niewiele wrażeń; materya wasza ma niewiele właściwości; wszystko to Opatrzność pięknie obmyśliła. Jakiego koloru jest wasze słońce, kiedy mu się dobrze przyjrzeć? — Białego, o tonie silnie żółtawym, odparł mieszkaniec Saturna; kiedy zaś rozszczepimy jeden z jego promieni, znajdujemy iż zawiera siedm barw. — Nasze słońce wpada w ton czerwony, odparł Syryjczyk; posiadamy zaś trzydzieści dziewięć pierwotnych kolorów. Niemasz ani jednego słońca pomiędzy temi do których się zbliżyłem, któreby było podobne drugiemu, tak jak niema ani jednej twarzy, iżby nie była różna od wszystkich innych“.
Po kilku wywiadach tej natury, mieszkaniec Syryusza spytał, ile zasadniczo różnych substancyj liczy się na Saturnie. Dowiedział się, iż jest ich ledwie jakieś trzydzieści: jak Bóg, przestrzeń, materya, istoty wymierne które czują i myślą, istoty myślące bez wymiaru, istoty przenikalne, nieprzenikalne i inne. Syryjczyk, w którego kraju liczy się ich trzysta, i który, w podróżach swoich, odkrył jeszcze trzy tysiące innych, zdumiał nadzwyczajnie filozofa z Saturna. Wreszcie, skoro sobie udzielili nawzajem niewielu rzeczy które wiedzieli, i wielu których nie wiedzieli, skoro nadysputowali się przez przeciąg jednego obrotu słonecznego, postanowili odbyć wspólnie małą podróż filozoficzną.
Filozofowie gotowali się właśnie puścić na fale atmosfery Saturna z wcale pięknym zapasem instrumentów fizycznych, kiedy przyjaciółka Saturnijczyka, zwąchawszy te zamiary, przyszła, cała we łzach, aby sprzeciwić się temu. Była to ładna, nieduża bruneta: liczyła tylko sześćset sześćdziesiąt łokci, ale nadrabiała nikłość wzrostu zręcznością i urokiem postaci. „Ha! okrutny! wykrzyknęła: opierałam ci się przez tysiąc pięćset lat; i dziś, kiedy zaczynałam skłaniać się ku tobie, kiedy ledwie sto lat spędziłam w twych objęciach, opuszczasz mnie, aby wędrować gdzieś w podróż z olbrzymem z innego świata! Wstydź się; widzę że pobudką twą było jeno przelotne zachcenie, że nigdy mnie nie kochałeś: gdybyś był prawdziwym Saturnijczykiem, zostałbyś mi wierny. Gdzie pędzisz? O co ci chodzi? nasze pięć księżyców mniejsze są włóczęgi od ciebie, nasz pierścień mniej jest odmienny! Wszystko skończone dla mnie; nie pokocham już nikogo“. Filozof uściskał damę, popłakał się wraz z nią, mimo całej filozofii; dama zaś, pomdlawszy trochę, poszła się pocieszyć z miejscowym fircykiem.
Tymczasem nasi dwaj ciekawscy puścili się w drogę. Najpierw, skoczyli na pierścień, który wydał się im dosyć płaski, jak to bardzo dobrze odgadł pewien znakomity mieszkaniec naszego małego globu[6]; stamtąd, dostali się z łatwością z księżyca na księżyc. Tuż koło ostatniego księżyca przebiegał kometa; skoczyli nań, wraz ze służbą i z instrumentami. Przebiegłszy około stu pięćdziesięciu milionów mil, spotkali satelitów Jowisza. Dotarli na samego Jowisza, i zostali tam rok, w ciągu którego nauczyli się wielu bardzo pięknych sekretów. Sekrety te byłyby już w tej chwili pod prasą, gdyby nie panowie inkwizytorzy, którym niektóre twierdzenia wydały się nieco drażliwe. Co do mnie, czytałem rękopis w bibliotece znakomitego arcybiskupa z * * *, który, z uprzejmością i dobrocią zasługującą na wszelkie pochwały, pozwolił mi obejrzeć swoje książki. Toteż, przyrzekam mu długi artykuł w pierwszem wydaniu Moreriego[7], jakie ujrzy światło dzienne; nie przepomnę zwłaszcza jego dostojnych dziatek, które rokują tak wiele nadziei iż uwiecznią ród swego znamienitego ojca.
Ale wróćmy do naszych podróżnych. Opuściwszy Jowisza, przebyli przestrzeń około stu milionów mil i minęli planetę Mars, która, jak wiadomo, jest pięć razy mniejsza od naszej małej kulki. Ujrzeli dwa księżyce, które obsługują planetę, a które uszły bystrości wzroku naszych astronomów. Wiem dobrze, że ojciec Castel[8] rozpisze się, i nawet wcale dorzecznie, przeciw istnieniu tych księżyców; ale zdaję się na tych którzy rozumują zapomocą analogii. Ci dobrzy filozofowie wiedzą, jak trudno byłoby, aby Mars, który jest tak daleko od słońca, obszedł się mniejszą ilością księżyców niż conajmniej dwoma. Jakbądź się rzeczy mają, podróżnym naszym wydało się to wszystko tak drobne, iż lękali się że nie będą się mieli gdzie przespać; przeszli mimo, jak podróżny, który wzgardzi lichą karczemką wioskową i woli dobić do najbliższego miasteczka. Ale Syryjczyk i jego towarzysz pożałowali niebawem swego kroku. Wędrowali długo, nie spotykając nic. Wreszcie, ujrzeli małe światełko; była to ziemia: politowania godny widok dla ludzi przybywających z Jowisza. Mimo to, z obawy aby nie musieli żałować drugi raz, postanowili wylądować. Przeszli na ogon komety, a znalazłszy zorzę północną tuż tuż, usadowili się na niej, i spuścili na ziemię, na północnym brzegu morza bałtyckiego, dnia piątego lipca r. p. 1737, nowego stylu.
Wypocząwszy jakiś czas, zjedli na śniadanie dwie góry, które służba przyrządziła im dość smakowicie. Następnie, próbowali rozejrzeć się w nowej krainie. Zrazu, ruszyli z północy ku południowi. Zwyczajny krok mieszkańca Syryusza i jego ludzi wynosił około trzydziestu tysięcy stóp królewskich; karzełek z Saturna, liczący ledwie tysiąc sążni, człapał zdaleka zdyszany; na jeden krok tamtego, trzeba mu było robić dwanaście. Wyobraźcie sobie (jeżeli wolno uczynić takie porównanie) małego pinczerka, któryby biegł w tropy kapitana gwardyi króla pruskiego.
Idąc tak sobie dość żwawo, cudzoziemcy obeszli ziemię dokoła w trzydzieści sześć godzin; słońce, lub raczej ziemia, uskutecznia poprawdzie tę podróż w jeden dzień; ale trzeba mieć na względzie, iż o wiele lżej jest wędrować kiedy się kto kręci dokoła osi, niż kiedy idzie na własnych nogach. I oto wrócili skąd przyszli, obejrzawszy sadzawkę, ledwie dostrzegalną dla nich, która nazywa się morzem Śródziemnem, oraz stawek, który, pod mianem wielkiego Oceanu, oblewa całe kretowisko. Karzełkowi woda dochodziła najwyżej do pół łydki, tamten zaś ledwie zmaczał sobie pięty. Tak wędrując, robili co mogli aby zbadać czy ów glob jest zamieszkały czy nie. Schylali się, kładli na ziemi, obmacywali wszystko; ale, ponieważ oczy ich i ręce nie były dostosowane do istotek jakie tu pełzają, nie odebrali najmniejszego wrażenia któreby pozwoliło się domyślać, że my i nasi współbracia, mieszkańcy tego globu, mamy zaszczyt istnieć.
Karzełek, który wydawał niekiedy sąd nieco pospieszny, rozstrzygnął zrazu, że niema na Ziemi żadnej żyjącej istoty. Pierwszym jego argumentem było iż nikogo nie widzi. Mikromegas dał mu grzecznie uczuć, że takie rozumowanie jest dość wadliwe: „Toć, rzekł, nie widzisz swojemi małemi oczkami niektórych gwiazd pięćdziesiątej wielkości, które ja spostrzegam bardzo wyraźnie; czy wnosisz stąd że te gwiazdy nie istnieją? — Ależ, rzekł karzełek, macałem dobrze. — Może, odparł tamten, źle czułeś. — Ale bo, rzekł karzeł, ten glob jest tak źle zbudowany: coś tak nieregularnego, takiej jakiejś pociesznej formy! Wszystko wydaje się tu chaotyczne: widzisz te małe strumyki, z których żaden nie biegnie prosto; te stawy, które nie są ani okrągłe, ani czworoboczne, ani owalne, ani żadnej regularnej postaci; te małe ostre ziarna, jakiemi kula ta jest najeżona i które pokaleczyły mi nogi? (Miał na myśli góry.) A czy uważałeś kształt tego całego globu: jaki płaski na biegunach, jak niezdarnie kręci się dokoła słońca, w ten sposób iż klimat na biegunach z konieczności jest jałowy? Doprawdy, jeżeli myślę że tutaj nie mieszka nikt żywy, to dlatego iż zdaje mi się, że istoty obdarzone zdrowym rozsądkiem nie chciałyby tu mieszkać. — Cóż stąd! rzekł Mikromegas, bo też może ci, co tu mieszkają, nie odznaczają się zbytnią dozą zdrowego rozsądku. Ale, ostatecznie, można przypuszczać, że to wszystko nie istnieje nadaremno. Wszystko, powiadasz, wydaje ci się tu nieregularne, dlatego, że na Saturnie i na Jowiszu wszystko wyciągnięte jest pod sznurek. Ha! może dla tej właśnie przyczyny widzimy tutaj nieco zamięszania. Czy nie mówiłem ci, iż, w ciągu mych podróży, zawsze zauważyłem rozmaitość?“ Mieszkaniec Saturna znalazł argumenty przeciw wszystkim tym racyom. Dysputa ciągnęłaby się bez końca, gdyby, na szczęście, zapalając się w rozmowie, Mikromegas nie był zerwał nitki u swego dyamentowego naszyjnika. Dyamenty rozsypały się; były to ładne małe karaciki, dość nierówne, z których największe ważyły po czterysta funtów, namniejsze zaś pięćdziesiąt. Karzeł zebrał kilka z nich; spostrzegł, zbliżając je do oczu, iż, dzięki sposobowi oszlifowania, dyamenty te stanowią doskonałe mikroskopy. Ujął tedy taki mikroskop o stu sześćdziesięciu stopach średnicy i przyłożył do oka; Mikromegas wyszukał inny, o średnicy dwóch tysięcy pięciuset stóp. Szkła były wyborne, ale zrazu nie dostrzeżono nic przy ich pomocy: trzeba było je nastawić. Wreszcie, mieszkaniec Saturna ujrzał coś ledwie dostrzegalnego, poruszającego się wśród wód Bałtyckiego morza: był to wieloryb. Podjął go bardzo zręcznie małym palcem i, kładąc na paznokciu kciuka, pokazał Syryjczykowi, który znowuż zaczął się śmiać, tak go zabawiły maleńkie rozmiary mieszkańców naszego globu. Saturnijczyk, przekonany wreszcie iż ziemia nasza jest zamieszkała, osądził bardzo rychło iż zamieszkują ją same wieloryby; że zaś miał wielką skłonność do dociekania, silił się odgadnąć, skąd taki atom może czerpać swój początek, ruch, i czy ma jaką zdolność pojmowania, wolę, swobodę. Mikromegas znalazł się w wielkim kłopocie; obejrzał zwierzątko z wielką cierpliwością, rezultatem zaś jego badań było, iż niesposób przypuszczać, aby w tej okruszynie mogła się zmieścić dusza. Obaj podróżni skłaniali się tedy do myśli iż mieszkanie nasze nie jest ożywione duchem; wtem, nagle, przy pomocy mikroskopu, ujrzeli coś równie wielkiego jak wieloryb, żeglującego po morzu Bałtyckiem. Wiadomo, iż, w tym właśnie czasie, garstka filozofów[9] wracała ze strefy polarnej, dokąd udali się aby poczynić spostrzeżenia, dotychczas niedostępne dla nikogo. Gazety doniosły, iż statek ich rozbił się na wybrzeżach Bothnii, i że z wielką trudnością zdołali się ocalić; ale nikt na tym świecie nie wie nigdy co się kryje poza każdą sprawą. Opowiem poprostu, jak rzecz się miała, nie dodając nic z fantazyi; co jest nielada wysiłkiem dla historyka.
Mikromegas wyciągnął bardzo ostrożnie rękę w stronę z której pojawił się przedmiot, i, wysuwając dwa palce, cofając je z obawy aby nie chybić, następnie otwierając je i ściskając, chwycił bardzo zręcznie statek dźwigający tych panów, i położył go również na paznokciu, nie cisnąc zbytnio, z obawy aby nie rozgnieść. „Oto jakieś zwierzę bardzo odmienne od tamtego“, rzekł karzeł z Saturna. Syryjczyk ułożył mniemane zwierzę we wklęsłości dłoni. Pasażerowie i załoga, którzy sądzili iż porwał ich huragan i mniemali że znajdują się na jakiejś skale, zaczęli się wszyscy krzątać. Majtkowie dobywają beczki wina, wytaczają je na rękę Mikromegasa i sami wyskakują za niemi. Geometrowie zabierają swoje kwadranty, sektory, oraz dwie dziewczyny lapońskie[10], i schodzą na palce Syryjczyka. Kręcili się póty, aż wreszcie uczuł że coś się rusza i łechce mu palce: był to okuty kij, który zagłębiono mu na stopę we wskazującym palcu. Osądził, z tego łechtania, iż, z małego zwierzątka które trzymał, wyszła jakaś substancya, ale nie podejrzewał zrazu nic więcej. Mikroskop, który zaledwie pozwalał rozróżnić wieloryba i okręt, nie zdołał pochwycić istoty równie niedostrzegalnej jak ludzie. Nie mam zamiaru urażać tu niczyjej próżności, ale jestem zmuszony poprosić ludzi przejętych swoją ważnością, aby uczynili, wraz ze mną, małą uwagę: a mianowicie, iż, licząc wzrost człowieka mniejwięcej na pięć stóp, nie więcej zaznaczamy się na tej ziemi, niżby się znaczyło, na kuli o dziesięciu stopach obwodu, zwierzę, któreby miało mniejwięcej sześćsettysięczną część cala wysokości. Wyobraźcie sobie istotę, któraby mogła trzymać w ręku naszą ziemię i która miałaby organa w tej proporcyi; a bardzo jest możliwe że znajduje się wielka liczba takich istot: otóż, pomyślcie sobie proszę, co te istoty myślałyby o owych wielkich bitwach, w których zwycięzca zdobywa jakąś forteczkę aby ją stracić zpowrotem.
Nie wątpię, że, jeżeli jaki kapitan grenadyerów przeczyta kiedy to dziełko, podwyższy conajmniej o dwie stopy czapki swoich żołnierzy; ale uprzedzam go, że daremne będą jego wysiłki: zawsze on i jego ludzie pozostaną czemś nieskończenie małem.
Jakąż niesłychaną zręczność musiał rozwinąć filozof z Syryusza, aby dostrzedz te atomy! Kiedy Leuwenhoek[11] i Hartsoecker pierwsi spostrzegli, lub mniemali iż spostrzegli ziarninę która stanowi naszą substancyę, z pewnością ani w przybliżeniu nie dokonali tak zdumiewającego odkrycia. Jakąż rozkosz uczuł Mikromegas, widząc poruszające się te małe istotki, badając wszystkie ich zwroty i podążając wzrokiem za niemi we wszystkich czynnościach! jakie okrzyki wydawał! z jaką radością oddał mikroskop w ręce towarzysza podróży! „Widzę ich, mówili jeden przez drugiego; czy nie widzisz jak dźwigają ciężary, jak się schylają, jak podnoszą“. Podczas gdy tak mówili, ręce im drżały, zarówno z rozkoszy oglądania tak nowych przedmiotów, jak z obawy aby ich nie stracić. Saturnijczyk, przechodząc z nadmiaru nieufności w zbytnią łatwowierność, dopatrywał się w tych ruchach czynności mających na celu płodzenie. Ha! mówił, schwyciłem naturę na gorącym uczynku![12]“ Ale dał się zmylić pozorom; co zdarza się aż nazbyt często, zarówno przy pomocy mikroskopu, jak bez niej.
Mikromegas, o wiele lepszy obserwator od karzełka, dostrzegł jasno, że te atomy mówią do siebie. Podzielił się tem spostrzeżeniem ze swym towarzyszem, który, zawstydzony iż się omylił w hipotezie płodzenia, nie chciał wierzyć aby podobne istotki mogły sobie udzielać myśli. Miał dar języków, zarówno jak Syryjczyk; nie słyszał aby nasze atomy mówiły, przypuszczał tedy że nie mówią: zresztą, w jaki sposób te niedostrzegalne stworzonka mogłyby mieć organ głosu i co miałyby do powiedzenia? Aby mówić, trzeba myśleć, lub coś zbliżonego do tego; gdyby myśleli, mieliby coś w rodzaju duszy; otóż, przypisywać coś w rodzaju duszy temu gatunkowi, wydało mu się niedorzecznością. „Ależ, rzekł Syryjczyk, sądziłeś przed chwilą że oni się kochają; otóż, czy przypuszczasz że można się kochać bez tego aby coś myśleć i wygłaszać jakieś słowa, lub przynajmniej porozumiewać się? Czy sądzisz zresztą, że trudniej jest spłodzić argument niż dziecko? — Co do mnie, i jedno i drugie wydaje mi się wielką tajemnicą; nie śmiem już ani wierzyć ani przeczyć, rzekł karzeł; nie mam zdania; trzeba starać się zbadać te owadki, później będziemy rozumować. — Słusznie mówisz“, rzekł Mikromegas i natychmiast wydobył parę nożyczek. Obciął sobie paznokcie, i, z okrawka paznokcia wielkiego palca, sporządził rodzaj wielkiej trąby, w kształcie ogromnego lejka, którego węższy otwór wprowadził do ucha. Zewnętrzny otwór leja obejmował statek wraz z całą załogą. Najsłabszy głos wnikał w okrężne fibry paznokcia, tak iż, dzięki swej przemyślności, filozof, ze swej wyżyny, słyszał doskonale brzęczenie naszych owadów w dole. W krótkim czasie, zdołał rozróżnić słowa, a w końcu zrozumieć język francuzki. Karzeł osiągnął toż samo, mimo iż z większą trudnością. Zdumienie podróżnych wzrastało z każdą chwilą. Usłyszeli, jak te robaczki odzywają się wcale do rzeczy: ta igraszka przyrody zdała się im niepojęta. Możecie sobie wyobrazić, iż Syryjczyk i karzeł pałali niecierpliwością nawiązania rozmowy z atomami; karzeł lękał się tylko, aby jego grzmiący głos, a zwłaszcza głos Mikromegasa, nie ogłuszył robaczków, nim zdołają go zrozumieć. Trzeba było zmiejszyć jego siłę. Włożyli sobie do ust rodzaj małych wykałaczek, których zaostrzony koniec zbliżony był do okrętu. Syryjczyk trzymał karła na kolanach, okręt zaś, wraz z załogą, na paznokciu; pochylił głowę i mówił pocichu. Wreszcie, przy pomocy wszystkich tych ostrożności i jeszcze wielu innych, zaczął w ten sposób:
„Niewidzialne owadki, które ręka Stwórcy podobała sobie spłodzić w otchłaniach Nieskończenie Małego, dziękuję mu, iż raczył mi odsłonić tajemnice, które zdawały się nieprzeniknione. Wyobrażam sobie, iż, na dworze w moim kraju, nie raczonoby na was spojrzeć; ale ja nie pogardzam nikim i ofiaruję wam swoją protekcyę“.
Jeżeli kto kiedy uczuł się zdumiony, to z pewnością owi człowieczkowie, gdy usłyszeli te słowa. Nie mogli odgadnąć, skąd wychodzą. Kapelan okrętowy odmówił egzorcyzmy, majtkowie klęli, obecni zaś na okręcie filozofowie tworzyli systemy; ale, mimo całej ich genialności, nie mogli ani rusz odgadnąć kto przemawia. Karzełek z Saturna, który miał głos delikatniejszy od Mikromegasa, wyłożył im wówczas w krótkich słowach, z jakiego rodzaju stworzeniami mają do czynienia. Opowiedział podróż z Saturna, objaśnił kim był p. Mikromegas; i, użaliwszy się nad nimi iż są tak mali, zapytał, czy od początku bytu żyją w tym nędznym stanie tak blizkim nicości, oraz co porabiają na globie zdającym się należeć do wielorybów; wreszcie czy są szczęśliwi, czy się rozmnażają, i mnóstwo innych pytań tego rodzaju.
Jakiś mędrek z owej gromadki, śmielszy od innych, i dotknięty tem iż wątpiono o jego duszy, przyjrzał się mowcy przy pomocy blaszek umocowanych na ćwierci koła, powtórzył to samo przeniósłszy się w inny punkt, po trzeciej zaś zmianie miejsca rzekł: „Więc pan sobie wyobraża, dlatego że liczysz tysiąc sążni od stóp aż do głowy, że jesteś.... — Tysiąc sążni! wykrzyknął karzeł: sprawiedliwe nieba! skąd on może znać mój wzrost? tysiąc sążni! nie myli się ani na cal: jakto! ten atom mnie zmierzył! jest geometrą, zna moją wielkość, ja zaś, który go widzę jedynie przez mikroskop, nie znam jeszcze jego wymiarów! — Tak, zmierzyłem cię, odparł fizyk, i zmierzę jeszcze i twego wielkiego towarzysza“. Przyjęto propozycyę; Jego Ekscelencya wyciągnęła się wzdłuż; gdyby bowiem stał prosto, głowa wystawałaby nadto ponad chmury. Nasi filozofowie zasadzili mu wielkie drzewo w miejscu, które doktor Swift[13] by wymienił, ale którego ja nie odważę się nazwać po imieniu, z przyczyny mego szacunku dla dam. Następnie, przy pomocy szeregu trójkątów połączonych razem, orzekli, iż to co widzą przed sobą, jestto w istocie młody człowiek o długości stu dwudziestu tysięcy stóp królewskich. Wówczas, Mikromegas rzekł: „Widzę lepiej niż kiedykolwiek, że nie trzeba o niczem sądzić z pozornych rozmiarów. O Boże! ty, co dałeś inteligencyę istotom które wydają się tak nikczemne, widzę iż nieskończenie małe jest dla ciebie równą błahostką co nieskończenie wielkie. Ba, jeśli możebnem jest aby istniały stworzenia jeszcze mniejsze niż te oto, mogą one posiadać umysł jeszcze wyższy niż te wspaniałe zwierzęta które widziałem w niebie, a których jedna stopa przykryłaby ten cały glob wraz z wszystkiem co się na nim mieści“.
Jeden z filozofów upewnił go, iż, w rzeczy samej, istnieją stworzenia inteligentne o wiele mniejsze niż człowiek. Opowiedział mu, nie wszystkie bajeczne rzeczy które Wergili opowiada o pszczołach, ale to co Swammerdam[14] odkrył, a Réaumur potwierdził sekcyą. Pouczył go wreszcie, jako istnieją zwierzęta będące dla pszczół tem, czem pszczoły dla człowieka, czem on sam, obywatel Syryusza, jest dla owych ogromnych zwierząt które wspomniał, a czem te ogromne zwierzęta są dla innych skupień, wobec których zdają się jeno atomami. Stopniowo, rozmowa stawała się coraz więcej zajmującą; wreszcie, Mikromegas przemówił w ten sposób:
„O, inteligentne atomy, w których spodobało się wiekuistej istocie okazać swą zręczność i potęgę, musicie, bezwątpienia, kosztować, na swoim globie, radości bardzo czystych; mając bowiem tak mało materyi i zdając się samym tylko duchem, musicie spędzać życie jedynie na tem aby kochać i myśleć: oto prawdziwe życie duchów. Nie widziałem nigdzie doskonałego szczęścia, ale musi ono bezwątpienia mieszkać tutaj“. Na to odezwanie, filozofowie potrząsnęli głową; jeden zaś, szczerszy od innych, wyznał poprostu, iż, jeśli się wyłączy szczupłą liczbę mieszkańców bardzo małego zażywających uważania, reszta jest zbiorowiskiem szaleńców, złośliwców i nieszczęśliwych. „Mamy więcej materyi niż trzeba, rzekł, aby czynić zło, jeżeli zło pochodzi z materyi; a zbyt wiele ducha, jeżeli zło pochodzi z ducha. Czy wiesz naprzykład, że, w chwili gdy oto mówię do ciebie[15], sto tysięcy szaleńców z naszego gatunku, ubranych w kapelusze, morduje sto tysięcy innych żyjątek ubranych w turbany, albo też ginie z ich ręki, i że, prawie na całej powierzchni ziemi, postępuje się w ten sposób od niepamiętnych czasów?“ Syryjczyk zadrżał; spytał jaka może być przyczyna tak straszliwych waśni między tak wątłemi zwierzątkami. „Chodzi, odparł filozof, o jakąś kupkę błota, tak wielką jak twoja pięta. To nie znaczy, aby którykolwiek z tysięcy ludzi zarzynających się wzajem miał pretensye bodaj do okruszyny z tej kupki błota. Chodzi tylko o stwierdzenie, czy będzie należała do pewnego człowieka którego nazywają Sułtanem, lub też do drugiego, zwanego, nie wiem dlaczego, Cezarem. Ani jeden ani drugi nie widział i pewno nie zobaczy nigdy tego zakątka ziemi; prawie żadne zaś ze zwierząt, które mordują się wzajem, nie widziało zwierzęcia dla którego idzie na rzeź.
— Ha! nieszczęśliwi! wykrzyknął z oburzeniem Syryjczyk, żali jest do pojęcia ten bezmiar obłędnej wściekłości! Bierze mnie ochota uczynić trzy kroki i zmiażdżyć nogą całe mrowisko tych pociesznych zbrodniarzy. — Niech się pan nie trudzi, odpowiedział człowiek; dosyć sami pracują nad swoją zagładą. Wiedz, że, po upływie dziesięciu lat, nie zostaje na ziemi ani setna część tych nędzarzy; wiedz że, gdyby nawet nie dobyli oręża, głód, wyczerpanie lub nadużycia zmiatają niemal wszystkich. Zresztą, nie ich-to trzeba karać, ale owych wysiadujących fotele barbarzyńców, którzy, z głębi swego gabinetu, trawiąc smaczny obiadek, nakazują rzeź miliona ludzi, a później każą za to składać uroczyste dzięki Bogu“. Podróżny uczuł w sercu litość dla małej rasy ludzkiej, w której odkrywał tak zdumiewające sprzeczności. „Skoro należycie do szczupłej liczby mędrców, i prawdopodobnie nie zabijacie nikogo za pieniądze, powiedzcie mi, proszę, czem się trudnicie? — Sekcyonujemy muchy, odparł filozof, mierzymy linie, gromadzimy cyfry; godzimy się z sobą co do dwóch lub trzech punktów które rozumiemy, spieramy się zaś o dwa lub trzy tysiące innych których nie rozumiemy“. Syryjczykowi oraz mieszkańcowi Saturna przyszła ochota zadać parę pytań tym myślącym atomom, a to aby poznać rzeczy co do których są jednomyślni. „Ile liczycie, rzekł, od gwiazdy Kanikuły do wielkiej gwiazdy Bliźniaków?“ Odpowiedzieli wszyscy naraz: „Trzydzieści dwa stopnie i pół. — Ile stąd na księżyc? — Sześćdziesiąt półśrednic ziemi, biorąc okrągło. — Ile waży wasze powietrze? — Myślał, że ich załapie; ale odparli jednogłośnie, że powietrze waży blisko dziewięćset razy mniej niż dukatowe złoto. Karzełek z Saturna, zdziwiony ich odpowiedziami, gotów był wziąć za czarowników ludzi, którym, przed kwadransem, chciał odmawiać duszy.
Wreszcie, Mikromegas rzekł: „Skoro znacie tak dobrze to co jest zewnątrz was, wiecie bezwątpienia jeszcze lepiej co jest wewnątrz. Powiedzcie mi, czem jest wasza dusza i jak kształtujecie myśli?“ Filozofowie zaczęli mówić wszyscy naraz, jak wprzódy, ale każdy był innego zdania. Najstarszy cytował Arystotelesa, inny powoływał się na Kartezyusza; ten Malebranche’a; inny Leibnitza; inny Locke’a. Stary perypatetyk rzekł głośno, stanowczym tonem: „Dusza jestto entelechia, a racyą, dla której ma ona możność istnienia, jest to, że istnieje. Tak oświadcza wyraźnie Arystoteles, stronica 655 wydania Luwru“. Zacytował ustęp. „Nie bardzo rozumiem po grecku, rzekł olbrzym. — Ani ja, rzekł filozofujący robaczek. — Czemuż tedy, podjął Syryjczyk, cytujesz Arystotelesa po grecku? — Temu, odparł uczony, iż dobrze jest cytować to czego się nie rozumie wcale, w języku który się rozumie bardzo licho“.
Kartezyanin zabrał głos i rzekł: „Dusza, jestto czysty duch, który otrzymał w żywocie matki wszystkie idee metafizyczne, i który, wychodząc stamtąd, zmuszony jest uczęszczać do szkoły i uczyć się na nowo wszystkiego co wiedział tak dobrze i czego już nie będzie wiedział nigdy. — Na nic się tedy nie zdało, odparło ośmiomilowe zwierzę, duszy twojej być tak mądrą w żywocie matki, skoro ma być tak nienauczoną wówczas kiedy ci broda urośnie. Ale co rozumiesz pod duchem? — Cóż za pytanie? odparł mędrek; nie mam pojęcia; powiadają że to co nie jest materyą. — A czy wiesz przynajmniej, co to materya? Doskonale, odparł człowiek. Naprzykład ten kamień jest szary, jest takiego a takiego kształtu, ma trzy wymiary, jest ważki i podzielny. — Więc cóż? rzekł Syryjczyk: ale ta rzecz, która ci się wydaje podzielna, ważka i szara, czy powiesz mi co to takiego? Widzisz kilka własności, ale czy znasz istotę rzeczy? — Nie, odparł tamten. — Nie wiesz tedy zgoła co to materya“.
Wówczas Mikromegas, zwracając się do innego mędrca, którego trzymał na wielkim paznokciu, spytał czem jest jego dusza i co robi. „Nic a nic, odparł filozof ze szkoły Malebranche’a; Bóg robi wszystko za mnie; widzę wszystko w nim robię, wszystko w nim; on robi wszystko bez mego współudziału. — Na jednoby tedy wyszło wcale nie istnieć, odparł mędrzec z Syryusza. — A ty, mój przyjacielu, rzekł do ucznia Leibnitza, stojącego opodal, powiedz ty, czem jest dusza? — Jestto, odparł Leibnicysta, wskazówka, która pokazuje godziny podczas gdy ciało dzwoni; albo, jeżeli wolisz, ona dzwoni, podczas gdy ciało wskazuje godzinę; lub też dusza moja jest zwierciadłem wszechświata, ciało zaś ramką tego zwierciadła: wszakże to bardzo jasne“.
Skromny wyznawca Locke’a stał tuż za nim; kiedy wreszcie, zwrócono się, z kolei, do niego, rzekł: „Nie wiem w jaki sposób myślę; ale wiem, że zawsze myślałem jedynie za pośrednictwem zmysłów. Że istnieją twory niemateryalne i obdarzone rozumem, o tem nie wątpię; ale żeby miało być niemożebnem Bogu użyczyć materyi własności myślenia, o tem wątpię mocno. Czczę wiekuistą potęgę; nie mnie przystało ją ograniczać: nie twierdzę nic; zadowalam się przeświadczeniem iż więcej jest rzeczy możebnych niż sobie wyobrażamy“.
Potwór z Syryusza uśmiechnął się; jegomość ten zdawał mu się bodaj najrozsądniejszy ze wszystkich; karzełek zaś z Saturna byłby uściskał wyznawcę Locke’a, gdyby zbytnia dysproporcya wymiarów nie stała na przeszkodzie. Ale znajdowało się tam, na nieszczęście, małe żyjątko w rogatej czapeczce[16], które przerwało wywody innym filozofującym żyjątkom. Indywiduum to oświadczyło, iż wie całą tajemnicę; że wszystko to znajduje się w Sumie św. Tomasza; zmierzyło od stóp do głowy spojrzeniem wędrowców niebieskich; wywiodło im do oczu, że ich osoby, ich światy, słońca, gwiazdy, wszystko to stworzono umyślnie dla człowieka. Na to oświadczenie, podróżni zatoczyli się jeden na drugiego, dławiąc się niepohamowanym śmiechem, który, wedle Homera, jest udziałem bogów; ramiona ich i brzuchy chodziły tam i z powrotem, aż, wśród tych konwulsyj, okręt, który Syryjczyk trzymał na wielkim paznokciu, wpadł do kieszeni pludrów mieszkańca Saturna. Obaj poczciwcy szukali go długo; w końcu, odnaleźli załogę, odchuchali ją jak należy i przyprowadzili do możliwego stanu. Syryjczyk wziął z powrotem na rękę małe robaczki, rozmawiał z nimi z wielką dobrocią, mimo że, w głębi serca, był nieco zmierżony, widząc iż te nieskończenie małe stworzenia kryją w sobie pychę niemal nieskończenie wielką; Przyrzekł ułożyć piękną książkę filozoficzną, napisaną bardzo drobno dla ich użytku, i upewnił iż w tej książce ujrzą samo jądro rzeczy. W istocie, wręczył im ten tom przed odjazdem: zawieziono go do Paryża; do Akademii Nauk. Ale, kiedy sędziwy sekretarz go otworzył, ujrzał jedynie białe karty: „Hm! mruknął pod nosem, domyślałem się tego“.
- ↑ Mikromegas, fantastyczne imię ulepione z dwóch greckich wyrazów: micros, mały i meqas, duży. Utwór ten, skreślony pod wpływem podróży Guliwera, zawiera sporo złośliwych aluzji pod adresem Fontenella, sekretarza Akademii, który przedstawiony jest tu pod postacią karła z Saturna. Fontenelle, wówczas starzec 95 letni, zażywał ogromnego powodzenia jako popularyzator zdobyczy wiedzy przyrodniczej, dla użytku światowej publiczności; najgłośniejsze są jego Rozmowy o mnogości światów, przedstawione istotnie w rozmowie z margrabiną de Lambert.
- ↑ Duch żarliwości religiinej jaki przenikał osobę i pisma Pascala, czynił go Wolterowi szczególnie antypatycznym.
- ↑ Teatyn Boyer, który prześladował Listy filozoficzne Woltera, za twierdzenie, iż własności duszy człowieka rozwijają się równocześnie z jego organami, tak samo jak właściwości duszy zwierząt.
- ↑ Uczony angielski, autor dzieła p. t. Teologia astronomiczna, w którem dowodzi istnienia Boga na podstawie cudów przyrody.
- ↑ Wolter żartuje sobie z kwiecistego stylu Fontenella w dziełku p. t. O Mnogości światów.
- ↑ Astronom Huygens.
- ↑ Moreri, autor Wielkiego Słownika historycznego, który ukazał się po raz pierwszy w. r. 1673 i doczekał się licznych wydań.
- ↑ O. Castel, jezuita, głośny matematyk i fizyk.
- ↑ Maupertuis, Clairaut, Camus i Le Monnier, geometrzy i astronomowie, którzy w 1736 udali się do Tornea Laponii mierzyć stopień południka.
- ↑ W istocie, przywieźli z sobą dwie Laponki.
- ↑ Leuwenhoek, przyrodnik holenderski, który udoskonalił mikroskop, odkrył ciałka krwi, spermatozoidy i infuzorya. — Hartsoeker, również przyrodnik holenderski.
- ↑ Wyrażenia tego użył Fontenelle, zdając sprawę z jakiegoś przyrodniczego spostrzeżenia.
- ↑ Autor Podróży Guliwera.
- ↑ Swammerdam, przyrodnik holenderski, zajmował się sekcyonowaniem owadów i poczynił doniosłe spostrzeżenia; Réaumur, znakomity fizyk i naturalista.
- ↑ Aluzya do wojny turecko-rosyjskiej w latach 1736—1739.
- ↑ Doktor Sorbony.