I zawisnął tak Twardowski Między niebem a światem,
Dzięki łasce Matki Boskiej, Co błękitów jest kwiatem. —
Płyną pod nim ciemne chmury, Lecą nad nim obłoki
I gwiaździsty widać z góry Strop niebiosów wysoki. —
Wyszedł księżyc srebrnorogi, Jak łódź płynie w powodzi,
Szlachcic na nim oparł nogi: Hop! i wskoczył do łodzi. —
I kantyczki mkną pobożne Przez niebieskie hen pole;
Sam je niegdyś mistrz ułożył, Kiedy żaczkiem był w szkole. —
Tak od wieków pan Twardowski, W utrapieniu i w męce,
Składa w pieśni swoje troski U stóp Świętej Panience. —
Tu na ziemi mrą ludziska I znów inni się rodzą,
Śmierć-żniwiarka kosą błyska, Pokolenia przechodzą. —
A on w górze wciąż jednaki Na dół patrzy z księżyca
I szybuje, jakby ptaki, Tam, gdzie jego ziemica. —
Widzi Kraków, Wawel stary, A ot wieża Maryacka!
I łzy wielkie, jak talary, Z ócz mu kapią znienacka. —
I tak tęskni, tak rozpacza, Tak pierś bólem rozkrwawia,
Aż Panience żal tułacza I do Syna się wstawia. —
A Pan Jezus Miłościwy Wzrok na księżyc obraca,
Za tęsknotę, za ból żywy O wiek mękę mu skraca. —
I do dzisiaj w noc głęboką, Tam, na tarczy księżyca,
Najwyraźniej dojrzy oko Nucącego szlachcica. —
Kołpak z piórmi srebrzystemi Jak chorągiew powiewa;
A on patrzy ku swej ziemi I kantyczki w głos śpiewa.