Mośki, Joski i Srule/Rozdział dziesiąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mośki, Joski i Srule |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wajnrauch jest zadowolony, że chodzi o kuli, bo postrzelono go na ulicy i w szpitalu odjęto mu nogę. Chętnie opowiada o doktorach w fartuchach i siostrach miłosierdzia w dużych, białych czepkach. Dobrze mu było w szpitalu, dobrze mu i teraz na kolonii. Pani gospodyni zawsze przez współczucie dołoży coś do talerza ponad program, i niejeden z psich figlów uszedł mu na sucho.
— Proszę pana, Wajnrauch się bije.
— A poco on woła na mnie: kulas i łobuz z Krochmalnej ulicy?
I śmieje się, bo wie, że ma sprawę wygraną. — A łupnąć kogoś w kark, aż uderzony świeczki w oczach zobaczy, był to zwykły jego kares, dowód przyjaźni serdecznej.
W szpitalu nauczył się grać w warcaby, potem zrobił je w domu z tektury i korków. Tekturę ma, bo w Warszawie klei pudełka do sklepów, a korki znalazł na podwórzu i dostał od kolegów.
Kiedy więc trzeba było wszystkich chłopców rozdzielić na grupy do konkursu warcabowego, czynność ta powierzoną została Wajnrauchowi.
Konkurs trwał tylko dwa dni, ale przygotowania zajęły wiele dni między obiadem i podwieczorkiem.
Byli chłopcy, którzy grać się dopiero uczyli, inni wprawiali się spiesznie, a najtrudniej grać damą, zrozumieć jej rolę i przywileje na szachownicy.
— Czy damę wolno bić, czy można damie dać „chucha“, czy dama może przeskakiwać przez dwa pionki, czy ostatni kamień musi być damą?
Wajnrauch uczył, tłumaczył, grał z każdym na próbę, a potem wpisywał go do grupy źle, miernie, średnio, bardzo dobrze lub wzorowo grających, innemi słowy, stawiał pałkę, dwójkę, trójkę, czwórkę lub piątkę.
Jak widać, była to praca długa i trudna, to też Wajnrauch, chcąc się z niej sumiennie wywiązać, nie miał czasu ani bić się, ani przeklinać.
Kiedy już wszyscy byli rozdzieleni na grupy, rozpoczął się konkurs. Pałki grały z pałkami, dwójki z dwójkami. Że siły były równe, dowodzi fakt, że z trzech rozstrzygających partyi Zawoźnika z Fichtenholcem — pierwsza długo się ciągnęła i została nierozegrana, a dopiero dwie następne wygrał Zawoźnik.
W grupie miernie grających zwycięzcą był Dessen. Aż trzy nierozegrane partye dała walka Lisa z Kryształem, i cztery razy zmagał się Płocki z Kuligiem.
Najciekawsza była walka mistrzów gry, takich jak Altmann, Tamres i Wajnrauch. Wiele widziało się tu znakomitych ruchów na szachownicy, długo i z namaszczeniem obmyślane było każde posunięcie. Wreszcie bezspornie, bez protestów ze strony pokonanych, zwycięzcą warcabowym ogłoszony został nie Wajnrauch, a — Tamres, on bowiem pokonał wszystkich, grających wzorowo.
Może na przyszły rok na kolonii Wajnrauch zwycięży? O nie, kończy już lat trzynaście, już będzie za stary, kolonie są tylko dla dzieci. To też gdy wyjeżdżał, długo wychylał się z wozu, długo powiewał czapką i wołał:
— Żegnajcie kolonie, adie Michałówko!
Spotykam czasem kulawego Wajnraucha w Warszawie. Kiedy się kłania, zawsze uśmiecha się wesoło: pewnie przypomina sobie wtedy konkurs warcabowy, bociana, bajki Najmajstra i słodką marchewkę.