Mośki, Joski i Srule/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
Obiad. — Najpiękniejszy widelec. — Liście, które gryzą. — Ogród na wacie.

Na całym wielkim świecie, kiedy zasiada się do obiadu, nakrycia leżą już na stole; w Michałówce jest nieco inaczej, a ma to swe głębokie powody. Są w Michałówce łyżki nowe i stare, gorsze z niebieskiej blachy z popękaną już nieco polewą, i lepsze, grube cynowe. A szczególniej widelce. Są widelce piękne, nowe, z żelaznemi trzonkami, są starsze, gdzie kolce nieco się już pogięły lub jeden krótszy, bo nadłamany. A najpiękniejszy na całej kolonii, a może i na świecie, jest widelec o czterech równych kolcach i białym rogowym trzonku.
Nic więc dziwnego, że Bieda zabrał lepszą łyżkę Raszera, Raszer zamienił swój gorszy na żelazny widelec sąsiada, nic dziwnego, że pokrzywdzony upomina się o swą własność, że robi się zamieszanie — powstają kłótnie, skargi, a w zamieszaniu grozi ogólna „poczta“ noży i łyżek po stole — a dalej wylanie zupy, a może i bójka. Bo pamiętać należy, że na werandzie przy każdym z czterech stołów siedzi trzydziestu ośmiu chłopców, a każdy z chłopców ma dwie ręce, któremi broni swej własności.
Rozdaje się przeto nakrycia, gdy wszyscy już siedzą na miejscach.
— Dzisiaj my dostaniemy ładne widelce.
Bo rozdaje się je sprawiedliwie, po kolei, tak jak przylepki.
Myliłby się, ktoby sądził, że obiad kolonijny, to taki cichy, nudny, — grzeczny warszawski obiad.
— Proszę pana, czy to prawda, że funt ołowiu jest tak samo ciężki, jak funt pierza?
— Prawda.
— A widzisz?
Tu rozważają się najważniejsze wypadki ubiegłej połowy dnia, godzą się powaśnieni i zrywają przyjaźń niedawni przyjaciele.
— Czy to prawda, że na sośnie, na którą wczoraj piłka wpadła, jest gniazdo wiewiórek? Czy w lesie orłowskim są wilki? Czy można się otruć grzybami? Czy są wielkie ryby, które mogą połknąć człowieka?
Te i podobne rozmowy prowadzi się przy zwyczajnym obiedzie, ale są i obiady nadzwyczajne — powiedzmy obiad wojenny, wycieczkowy, warcabowy, kiedy mówi się tylko o jednej sprawie, kiedy jeden temat żywo zajmuje całą kolonię.
Dzisiejszy obiad możnaby nazwać ogrodniczym.
Po pierwsze, Pergericht zbierając bukiet, poparzył się pokrzywą.
— Czegóż bo niema na tym świecie? Wszystkim wiadomo, że woda gorąca parzy, pies gryzie, koń kopie; ale żeby liście gryzły bose nogi, to całkiem rzecz nowa.
I Pergericht więcej się dziwi, niż martwi.
Dalej, dowiedzieli się chłopcy, że można zasadzić ogród na wacie, na takiej samej zwyczajnej wacie, którą się kładzie w ucho, kiedy ząb boli. Należy ją tylko rozłożyć na talerzu, zwilżyć wodą i posypać siemieniem, grochem, fasolą.
Nie wierzyliby, ale jakże nie wierzyć, gdy widzą własnemi oczyma?
Ale może dzieje się tak tylko tu na kolonii, w krainie dziwnych dziwów!
— Czy w Warszawie także będzie rosło?
— A jakże: na każdej ulicy, w każdem mieszkaniu.
Cieszą się: tak przyjemnie mieć własny ogród — bodaj najmniejszy, bodaj na talerzu tylko, ale zato bez bramy, przy której stoi ogrodnik i nie wpuszcza dzieci biednie ubranych.
I dlatego obiad dzisiejszy nazwałbym ogrodniczym, że po raz pierwszy ukazały się na stołach bukiety, które zajmują miejsce, a jeść ich nie można, więc są niepotrzebne zupełnie. I grupa ma rozstrzygnąć, czy chce, żeby bukiety stały podczas obiadu na stole, i jeśli tak, trzeba wybrać dyżurnego, któryby wynosił je zawsze na werandę, jak dwaj inni wynoszą miski do mycia rąk, a mały Adamski ręczniki.
A tymczasem już zupa i mięso zjedzone.
— Proszę pana, mnie jeszcze marchewki!
— Stój bratku, a kto wczoraj nie jadł kaszy na mleku?
— Ja już będę jadł.
— Zobaczymy.
Dokładka ze słodkiej marchewki, to wielki specyał i potężna broń, którą się walczy z grymasami przy stole. Niedarmo napisał pewien mąż uczony w bardzo grubej książce:
„Nie wolno dawać marchewki temu, kto nie je kaszy na mleku“.
— Nieprawda, nikt tego nie pisał.
— A ty skąd wiesz, że nieprawda? Czy czytałeś wszystkie grube księgi wszystkich uczonych mężów?
— Nie, nie czytałem.
— A widzisz?
Po obiedzie pyta się Bromberg:
— Proszę pana, czy będzie co jeszcze?
— A jakże: lody i cygara.
I śmieją się chłopcy z Bromberga.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.