Mohikanowie paryscy/Tom XIII/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Bulwar Inwalidów.

Scena odbywająca się o tej samej godzinie na bulwarze inwalidów w pałacu Lamothe-Houdan, chociaż w treści podobna do dwóch, jakieśmy opowiedzieli, była całkiem odmienna w formie.
U Róży, miłość była w pączku. U Reginy, otwierała koronę. U Lidji była w pełnym rozkwicie. Która jest najrozkoszniejsza chwila miłości? Całe życie poszukiwałem tej zagadki i znaleźć jej nie mogłem. I dlatego też nie umiałbym powiedzieć kto był najszczęśliwszy: Jan Robert, Ludowik, czy Petrus, ani która najrozkoszniej wdychała uszczęśliwienie miłości: Lidja, Róża, czy Regina.
Petrus przybył około wpół do pierwszej pod kratę pałacu, wcisnął się w kąt utworzony przez mur stykający się z kratą. Stał tam już z dziesięć minut, kiedy usłyszał z drugiej strony muru lekkie i ciche kaszlnięcie, oznajmiające bytność po za murem drugiej osoby.
Petrus odpowiedział podobnież. I jak gdyby magiczną mocą Sezama, furtka otworzyła się tajemniczo, ręką zgoła niewidzialną. Przez ten czas Petrus sunął się wzdłuż muru, od kraty do furtki.
— To ty, moja dobra Nano? zapytał zcicha, spostrzegłszy między topolami starą kobietę, którą każdy inny wziąłby za widmo.
— To ja, odpowiedziała Nana tym samym tonem.
— A księżniczka? zapytał Petrus.
— Jest tu.
— Czeka na nas?
— Tak.
— A nie ma światła ani w oknie, ani w szklarni.
— Ona jest w altanie ogrodowej.
Nie, już nie było jej tam; była na końcu alei gdzie ukazała się niby białe zjawisko.
Petrus puścił się ku niej.
Dwa wyrazy pomieszały się.
— Droga Regino!
— Drogi Petrusie!
— Czekałaś na mnie?
— Odgadłam cię.
— Regino!
— Petrusie!
Rzekłbyś, że powtarzało się echo pierwszego pocałunku. Potem Regina żywo pociągnęła Petrusa.
— Do altany, rzekła.
— Gdzie zechcesz, najdroższa.
I oboje lekko i milcząco, jak sylfy przebiegli część ogrodu i stanęli w altanie. Przybywszy tam, Petrus otwierał usta, aby wypowiedzieć Reginie swe postanowienie, ale zdawało mu się, że inne pilniejsze słowa, niż te poniżające wyznania pierwej wypowie.
— Później, później, rzekł zcicha.
I gdy Regina usiadła na ławce darniowej, on położył się u jej nóg, całując ręce i szukając między okrywającemi je klejnotami miejsca, gdzieby przycisnąć usta.
Regina spostrzegła, że bransoletki przeszkadzają Petrusowi.
— Przepraszam cię, przyjacielu, rzekła, przyszłam tu jak byłam ubrana. U nas był dzisiaj wieczór; obawiałam się abyś na mnie nie czekał, a przytem pilno mi było cię zobaczyć. Nie miałam czasu pozdejmować tego wszystkiego, dopomóż mi.
Wtedy zaczęła jedne po drugich naciskać sprężyny bransoletek i rzucać około siebie, niby iskrzący deszcz, rubiny, szmaragdy, w złoto oprawne szafiry.
Petrus chciał je pozbierać.
— O! daj pokój, odezwała się z tem arystokratycznem lekceważeniem, właściwem ludziom bogatym, to rzecz Nany. Oto masz, mój ukochany Petrusie, moje ręce. Teraz one już twoje: nie ma na nich łańcuchów, ani złota, żadnych przeszkód, nawet djamentów.
Cóż na to powiedzieć’? Klęknąć i wielbić.
Petrus oddał się, jak Indjanin, rozkosznemu marzeniu, niemniej kontemplacji piękności, upojeniu duszy. Po chwili milczenia, podczas którego wzrok jego zdawał się wyczerpywać we wzroku Reginy:
— A! moja ukochana! zawołał w namiętnym wybuchu. Bóg teraz może mnie do siebie powołać, bom już ręką i ustami dotknął tego nieznanego kwiatu, który zwie się szczęśliwością ludzką. Nigdy, nawet w marzeniu, moje najsłodsze nadzieje nie dały mi ani cząstki radości, jaką ty rozlewasz na mnie, niby bóstwo dobroczynne. Kocham cię, Regino, ponad wszelki wyraz, ponad czas, ponad życie; wieczność zda mi się zaledwie wystarczającą na powtarzanie ci: Kocham cię, Regino, kocham!
Młoda kobieta sam a opuściła mu rękę na usta.
Regina, jak mówiliśmy, siedziała a Petrus klęczał u jej nóg; ale całując rękę, uniósł się do połowy i powstał zupełnie. Tym sposobem on stał, a ona siedziała. Panował więc nad nią całą wysokością wzrostu. Wtedy powróciła mu myśl o własnem ubóstwie i westchnął.
Regina drgnęła: zrozumiała, że to westchnienie bolu, a nie miłości.
— Co ci jest, przyjacielu? zapytała z przerażeniem.
— Mnie? Nic! odrzekł, wstrząsając głową.
— Przeciwnie, mówiła Regina, smutny jesteś, Petrusie, mów, proszę cię.
— Miałem ciężkie zmartwienie.
— Ty?
— Tak.
— Kiedy?
— Ostatniemi czasy.
— I nic mi o tem nie mówiłeś, Petrusie? Cóż się stało? Proszę, mów, mów!
I Regina podniosła głowę, ażeby lepiej widzieć Petrusa. Oczy jej pełne były miłości i błyszczały jak brylanty rozsypane po jej głowie. Gdyby to były tylko oczy, Petrus byłby może przemówił. Ale były i brylanty. Brylanty go obezwładniły.
Nie okropnaż bo to rzecz, zwierzyć tej wielkiej damie, równie bogatej jak pięknej, że jej kochankiem jest biedny malarz, który za kilka dni ma wyprzedać swoje rzeczy przez licytację? A przytem, ten biedny malarz wyjawiając ubóstwo kobiecie bogatej, miałżeby jednocześnie wyznać, iż o mało nie stał się złym synem?
I znowu zbrakło mu odwagi.
Alboż to nie głębokie zmartwienie, rzekł, być zmuszonym opuścić Paryż i sześć dni ciebie nie widzieć?
Regina przyciągnęła go ku sobie, podając mu czoło. Petrus przycisnął doń usta ze drżeniem radości.
W tej chwili światło wschodzącego księżyca padało wprost na czoło Petrusa.
Widząc go tak wspaniale oświeconym, Regina nie mogła powstrzymać okrzyku podziwienia.
— Mówisz mi czasami, że jestem piękną, Petrusie.
Młodzieniec przerwał jej.
— Ja ci to mówię zawsze, Regino! zawołał, jeżeli nie ustami, to sercem.
— Otóż, pozwól mi raz sobie powiedzieć, że ty jesteś piękny.
— Ja? rzekł Petrus zdziwiony.
— Pozwól mi sobie powiedzieć, że jesteś piękny i że ja ciebie kocham, mój szlachetny Van-Dycku! Wczoraj jeszcze oglądałam w Luwrze portret wielkiego malarza, którego talent posiadasz. Przypomniawszy sobie opowiadanie o miłości Van-Dycka z hrabiną de Brignoles, gotową byłam powiedzieć (jakież to szczęście, że ciebie tam wtedy nie było), gotową byłam powiedzieć: „Należę do ciebie, jak ona należała do niego, boś ty piękny jak on, a kocham cię z pewnością więcej niż ona“.
Petrus wydał okrzyk radości; upadłszy u jej nóg, objął jej kibić i przycisnął do siebie. Słowa zatrzymały się na ich ustach...
Ona zamknęła oczy i poiła się rozkoszą duszy.
Godzina upłynęła w tym upajającym letargu, aż Regina zerwała się nagle, jak dziecko z ciężkiego snu, i rzekła półgłosem:
— Odejdź, opuść mnie, Petrusie!
— Już! odezwał się młodzieniec, już!... A dlaczego mam cię opuścić?
— Powiadam ci, odejdź, mój ukochany!
— Czy nam jakie niebezpieczeństwo grozi, uwielbiony mój aniele?
— Tak, wielkie, straszne!
Petrus wstał i spojrzał dokoła.
— Nie, rzekła Regina, niebezpieczeństwo nie tam jest gdzie go szukasz, mój przyjacielu.
— A gdzież ono jest? zapytał Petrus.
— Ono jest w nas, w naszych sercach, na naszych ustach, w uścisku twych ramion, w objęciach moich... Ja cię kocham za wiele.
— Regino! Regino! zawołał Petrus, cisnąc w rękach głowę młodej kobiety i całując ją z czułością.
Regina z wielkiem wysileniem wyrwała się z objęć młodzieńca, a w tem gwiazda zerwała się z nieba i zdawała się padać o kilka kroków od nich.
— Nie spadajmy z nieba jak ona, ukochany mój Petrusie, rzekła Regina, patrząc oczyma załzawionemi miłością.
Petrus wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie i złożył na jej czole pocałunek.
— W obliczu Boga, który na nas patrzy, powiedział, w obliczu gwiazd, które są Jego oczyma daję ci ten pocałunek, jako znak najwyższego szacunku i najgłębszego poważania.
— Dziękuję ci, przyjacielu, rzekła Regina. Podaj mi czoło.
Młoda kobieta oddała mu pocałunek.
W tej chwili uderzyła trzecia i ukazała się Nana.
— Za pół godziny dzień będzie, rzekła.
— Widzisz przecie, moja Nano, że się żegnamy, odezwała się Regina.
Rozłączyli się. Ale w chwili, gdy ich ręce miały się rozdzielić, Regina zatrzymała Petrusa.
— Przyjacielu, rzekła, spodziewam się, że jutro odbierzesz list odemnie.
— Ja także spodziewam się, odrzekł młodzieniec.
— List dobry.
— Wszystkie twoje listy są dobre, Regino, tylko ostatni zawsze jest najlepszy.
— Ten lepszym będzie niż najlepszy.
— O! mój Boże! jak jestem uradowany, że aż mi strach.
— Nie bój się i bądź szczęśliwy.
— Co mi w tym liście powiesz, najdroższa?
— O! miej cierpliwość poczekać, powinniśmy zachowywać sobie szczęście na dnie, w których się nie widzimy.
— Dziękuję ci Regino, jesteś aniołem.
— Do widzenia, przyjacielu!
— Na zawsze! nieprawdaż?
— Ależ, powiadam państwu, już dzień, odezwała się Nana.
Petrus potrząsnął głowią i oddalił się z okiem ciągle zwróconem na Reginę.
Co Nana mówiła o dniu?
W tej chwili, przeciwnie, w oczach dwojga kochanków niebo okrywało się się krepą, słowik ustawał śpiewać, gwiazdy zachodziły na niebie i całe to czarodziejstwo stworzone dla nich, zdawało się gasnąć z ostatnim ich pocałunkiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.