Moja Warszawa (Oppman)/Saska Kępa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moja Warszawa |
Podtytuł | Obrazki z niedawnych lat |
Wydawca | „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej. |
Data wyd. | 1929 |
Druk | J. Rajski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
SASKA KĘPA.
Saska Kępa w słońcu tonie,
Bujną trawą szumi błonie,
Szumią lipy i kasztany, —
Świat radością roześmiany.
Idzie „piechtą“ szwiec z rodziną,
Piękne panny łódką płyną,
Będzie taniec w skocznem tempie
Na wesołej Saskiej Kępie.
Na przystani na „Szulcu“, skoro świt, w dni wiosenne i letnie, zwłaszcza w niedzielę, brzmia[1] gwar nieustanny, śmiech, zamęt, nawoływania, przeplatane gęsto przekleństwami konkurujących ze sobą przewoźników.
Na flagach, rozwianych na wietrze, widniały napisy: „Salamoński“ (właściciel słynnego podówczas w Warszawie cyrku), „Piękna warszawianka“, „Najbezpieczniejsza“, „Różyczka“, „Wiarus“ i rozmaite inne, a „łodziarze“ w wysokich palonych butach, albo i boso, ale zawsze tęgo, jak się to dziś mówi, „podgazowani“, najwymyślniejszemi zachętami i pochwałami zapraszali publiczność do swoich statków, z których przed odbiciem od lądu trzeba było garncami wybierać wodę.
Nareszcie po długich ceregielach decydowano się na wybór. Panny, unosząc sukienek, z krzykiem udawanego lub rzeczywistego przestrachu, wskakiwały do łodzi przy pomocy wyelegantowanych młodzieńców, starsze jejmoście gramoliły się niezdarnie, nawołując zagapione dzieciaki, panowie poważnie wkraczali na statek, obładowani pełnemi wiktuałów i flaszek koszami, a nierzadko ktoś z najniezgrabniejszych wpadał do wody, ku niesłychanej uciesze „pomagierów“ przewoźniczych i licznie zgromadzonej na wybrzeżu nadwiślańskiej łobuzerji.
Szarą Wisłą łódka płynie, —
Jakże miło na głębinie!
Słońce pali, wietrzyk chłodzi,
Rączka w rączkę szepcą młodzi.
Wiosła pluszczą, szemrze fala,
Już „Pod dębem“ widać zdala,
Nuci wioślarz piosnki szczere,
Jak wenecki gondoliere.
A na Saskiej Kępie miejscowości, gdzie doskonale zabawić się można, bez liku. Najsłynniejsze: „Pod dębem“, „Pod oleandrem“, [2]Pod różą“ zapchane po same ściany; trzeba sypać „Pod orzecha“ albo też poprostu rozłożyć się obozem na trawie i, pokrzepiwszy siły, zwątlone rzeczną podróżą, zabrać się do tańca przy dźwiękach żydowskiego tercetu: skrzypce, bas i trąbka, czyli wędrownej kapeli, jaką z takim bajecznym humorem opisał w „Muzykantach“ Klemens Junosza.
Po chwili też zjawia się niewątpliwie ostatni z „cymbalistów wielu“, tradycyjnie nazywający się Jankielem, który grą swoją, istotnie artystyczną, zachwyca zgromadzonych i „oddaje wiatrom“ smętne a ogniste czardasze i dostojne polonezy.
Przybywa też nieodzowny, popularny od lat dawnych na Saskiej Kępie stary Abramek, z koszem karmelków i czekoladek i ze swojem stereotypowem: „Śliczne panienki, ładne kawaljery! do karmelki! do karmelki! do czekoladków! Psiegrał — nie wigrał!“
Ach, niejedna tu zabawka!
Karuzela i huśtawka;
Panna suknię sznurkiem spina,
Bo wiatr psoci, figlarzyna!
Coraz wyżej, coraz wyżej,
Aż się niebo do nich zbliży,
Aż się pannie kręci w główce.
Dobrze bywa na majówce!
Starsi zaś panowie, pragnący rozrywki mniej poetycznej, a zato bardziej interesującej, zdjąwszy surduty i kamizelki, zapalczywie, z całą namiętnością fanatyków, oddają się starodawnej i szanownej grze w kręgle i walą kulami, wołając co pewien czas tryumfalnie: „Partja!“
Wtedy następuje chwilowy odpoczynek, urozmaicony fundą, składającą się z kolejki piwa, które stawia ów, co poszkapił się i przegrał.
Zmrok zapada, księżyc wschodzi,
Wioślarz woła: „Czas do łodzi!“
Chwiejne nogi kiepsko niosą
Przez trawniki lśniące rosą.
A na statku cisza głucha,
Szwiec się Marcin „ledwo rucha“,
Śpią i chrapią niegdyś żwawi...
Niech im Pan Bóg błogosławi!